Cześć 1
23 czerwca 1916 roku w Katowicach przyszedł na świat Ernst Otto Pradella, który od 1929 roku nosił nazwisko swojego ojczyma – Wilimowski.
Futbolowy geniusz Wilimowskiego bez Wodarza, Peterka, Urbana czy też Giemzy oraz nieco zapomnianych Badury i Zorzyckiego nie mógłby rozbłysnąć z taką mocą. Drużyna Ruchu stanowiła monolit, zespół, a jednocześnie zbiór wielkich indywidualności, które potrafiły współpracować ze sobą na murawie.
Pierwszy sezon ligowy (1934), w którym Wilimowski zagrał w ataku „Niebieskich”, zakończył się całkowitą dominacją zespołu z Wielkich Hajduk.
Przewaga siedmiu punktów mistrza nad drugim zespołem została poprawiona dopiero w 1948, aczkolwiek dodać należy, że w Lidze grało wtedy już czternaście zespołów, a nie jak w 1934 jedenaście. Imponująca forma drużyny została potwierdzona w trakcie wyjazdu do Niemiec, gdzie pokonano Bayern oraz VfB Stuttgart. Prasa zagraniczna, a zwłaszcza niemiecka, zaskoczona wynikami tychże spotkań, dostrzegła pojawienie się zespołu, który pretendował do miana najsilniejszego w tej części Europy. Przełożyło się to na ogrom propozycji rozgrywania spotkań towarzyskich, które napłynęły do Wielkich Hajduk. Niestety nie doszło wtedy do meczu, którego oczekiwała cała piłkarska Polska, czyli spotkania Ruch Wielkie Hajduki–Fußballclub Gelsenkirchen-Schalke 04 e.V.
Wilimowski był największą gwiazdą przedwojennej polskiej piłki nożnej. Trudno w tym jednym poście opisać wszystkie jego wybitne mecze reprezentacyjne, ligowe czy też towarzyskie. Warto podkreślić jednak, że w dniu dzisiejszym obchodzimy urodziny króla strzelców najwyższej klasy rozgrywkowej z lat 1934, 1936, 1938 oraz niedokończonych rozgrywek z 1939 roku. Geniusz futbolu i jeden z najlepszych piłkarzy w całej historii polskiej piłki nożnej.
Cześć 2
Nie spodziewaliśmy się, że post dotyczący Wilimowskiego wywołała tak ogromną ilość reakcji – wszelakich. Naszym celem było przypomnienie osiągnięć tego wybitnego piłkarza, gracza Ruchu Wielkie Hajduki, a następnie Ruchu Chorzów. Nigdzie w naszej wiadomości nie odnosiliśmy się do jego narodowości, tym kim się czuł, jakim językiem się posługiwał na co dzień, czy też jakie języki znał. Słowem nic nie napisałem o jego młodości oraz o czasach po 1 września 1939 roku. Jako autor niniejszego posta skupiłem się na wyczynach Eziego w Ruchu, a były one rekordowe. W 1934 roku Wilimowski strzelił 33 bramki, w 1935 jedynie 8 (konsekwencja kontuzji i późniejszej operacji), w 1936 – 18 bramek, w 1937 8 goli, w 1938 bramek 21 (większość opracowań wbrew źródłom błędnie nie przyznaje Wilimowskiemu tytułu króla strzelców za ten sezon). W 1939 roku Wilimowski w niedokończonym sezonie zdobywa 26 bramek. Część źródeł drugą bramkę w meczu z Polonią Warszawa z 2 lipca 1939 zamiast Emilowi Dziwiszowi przypisuje Wilimowskiemu, ale nawet bez niej 114 bramek jest wynikiem wybitnym.
Dla części czytelników wszystko to nie ma żadnego znaczenia, 4 bramki w meczu Polski z Brazylią czy rozbicie Węgrów w sierpniu 1939 w Warszawie i znoszenie Wilimowskiego na rękach z boiska przez publiczności nic nie znaczy. Nie ma absolutnie znaczenia jego geniusz piłkarski. Dla tych wszystkich liczy się tylko jedno słowo – zdrajca. Największy, najgorszy, okropny, pupilek Hitlera – większy od szmalcowników wydających Żydów nazistom, gorszy od ochotników w einsatzgruppen. Nie można go porównywać do tych, co pracowali w Urzędzie Bezpieczeństwa i wysługiwali się sowieckiej swołoczy mordującej polskich patriotów i wszystkich przeciwników nowej władzy – o nie. On był gorszy! On zasługuje na IX krąg piekła z „Boskiej Komedii”, bo Dante Alighieri, gdyby żył umieściłby go na pewno obok Judasza i Brutusa. Kogo? Wilimowskiego! No bo w czasie wojny grał w reprezentacji Niemiec! A to zbrodnia największa – gorsza od jakiegokolwiek morderstwa czy zbrodni.
Teraz merytorycznie. Ogromna ilość komentarzy, która pojawiła się pod omawianym postem jest ahistoryczna i sprzeczna z jakimikolwiek wiadomościami historycznym czy źródłowymi. Trolli i prowokatorów oraz głupców sobie daruję, ale część komentarzy wynika z braku wiedzy dotyczącej historii Górnego Śląska oraz samego Wilimowskiego. Nie jestem w stanie wyjaśnić wszystkich zawiłości życia Eziego. Odsyłam do książki Historia Ruchu Chorzów t. I część 3, która obejmuje lata 1934-1935, w której w sposób dość szczegółowy opisałem pochodzenie i młodość Wilimowskiego, a także wyjaśniłem sporo mitów, które narosło wokół tego zawodnika. Jeżeli ktoś nie chce kupować, można wybrać się do biblioteki i wypożyczyć – z własnych środków podarowaliśmy trochę egzemplarzy do pewnej ilości bibliotek w całym kraju. Sam mam jeszcze kilka sztuk, mogę podesłać, proszę napisać. A teraz przytoczę kilka pytań, które pojawiały się najczęściej w komentarzach i postaram się udzielić odpowiedzi.
Jakiej narodowości był Wilimowski?
Zanim odpowiem na to pytanie muszę wyjaśnić, że narodowość to nie jest to samo co obywatelstwo (zakres wiedzy o społeczeństwie z klasy VIII). Ernest w momencie urodzenia (1916) był obywatelem Niemiec, od 1922 przyjął polskie obywatelstwo. Od 1941 roku był również obywatelem III Rzeszy, a później Niemiec. Formalnie do śmierci był obywatelem Niemiec oraz Polski. Wilimowski w latach 30-stych wielokrotnie deklarował się jako Polak, co wynikało z nagonki warszawskich dziennikarzy na jego osobę. Zwłaszcza żurnalistów z Przeglądu Sportowego. Po wojnie określał się jako Ślązak.
W jakim języku mówił Wilimowski?
W młodości Ezi najczęściej posługiwał się językiem śląskim/ gwarą śląską (piszę tak, bo nie chcę robić tutaj gównoburzy czy śląski jest językiem, nie o tym jest ten post) oraz językiem niemieckim (nie wiemy w jakim stopniu), a także, zwłaszcza po rozpoczęciu nauki w szkole, językiem polskim literackim. Wilimowski, jak na warunki ówczesnej Polski był osobą świetnie wykształconą – znał bowiem także język francuski oraz łacinę.
Wilimowski podpisał Volkslistę, czyli był zdrajcą?
Wilimowski, tak jak 90 % mieszkańców przedwojennego województwa śląskiego został wpisany na niemiecką listę narodowościową. Dla ludzi, którzy urodzili się jako obywatele cesarskich Niemiec ten odsetek był jeszcze większy. Ludzie wpisywali się, bo inaczej trafili by to Auschwitz, bo namawiał do tego rząd polski na uchodźstwie w osobie generała Sikorskiego, biskup katowicki Adamski, czy prymas Polski. Dużo osób na Śląsku była wpisywana przez urzędnika i nawet o tym nie wiedziała jaką otrzymała kategorię.
Czy gra w piłkę mogła uratować przed wcieleniem do wojska niemieckiego?
Tak, ale do pewnego momentu i tylko graczy naprawdę wybitnych. Od 1942 do wojska niemieckiego trafili prawie wszyscy koledzy z Ruchu oraz innych śląskich drużyn. Paradoksalnie wyjazd ze Śląska, gra w PSV Chemnitz i służba w Policji za namową przedwojennego selekcjonera Polski Józefa Kałuży była dla Wilimowskiego szansą uniknięcia wojny i ocalenia.
Pozwolę sobie w tym miejscu umieścić fragment zakończenia I tomu Historii Ruchu Chorzów:
Piłkarze byli szantażowani przede wszystkim w zakładach pracy. Grasz i masz z czego żyć, pracując. Udział podoficera Wojska Polskiego, którym był Gerard Wodarz, w kampanii wrześniowej, kosztował go utratę pracy w hucie. Piłkarze byli zastraszani. Mieli wybór, czasami bardzo prosty – życie albo śmierć. Tego typu ocen nie można dokonywać ze współczesnej perspektywy. Nazywanie kogoś zdrajcą narodu bez poznania realiów funkcjonowania Górnego Śląska w trakcie okupacji zakrawa o ignorancję, by nie powiedzieć głupotę.
Kreowany po wojnie w narracji historycznej PRL-u jednolity obraz, zgodnie z którym Polacy masowo nie godzili się na współpracę z okupantami, okazał się przede wszystkim niezgodny z nowymi badaniami historycznymi. Codzienność okupacyjna w strefie sowieckiej w latach 1939–1941 wskutek polityki ZSRR sprzyjała podjęciu współpracy. Okupant starał się na zajętych terenach uzyskać dla swojej działalności polityczne poparcie, nie odrzucając ze względów narodowościowych udziału w aparacie władzy Polaków – czyli zupełnie inaczej aniżeli pod okupacją niemiecką. Tam wrogiem był „polski pan”, a więc teoretycznie nie każdy Polak. Część mieszkańców terenów tzw. zachodniej Białorusi czy też zachodniej Ukrainy podjęła się współpracy, czy to z przyczyn czysto ideologicznych, oportunizmu, pragmatyzmu, czy też na skutek zastraszania represjami.
Jeżeli Kazimierz Górski, Michał Matyas, Tadeusz Jedynak grywali po 1939 roku w radzieckich klubach i nie byli i nie są nazywani kolaborantami, to dlaczego tego określenia używano wobec piłkarzy Ruchu grających w niemieckich klubach? Brak znaku równości wynika oczywiście z powojennych losów Polski, która na prawie pół wieku znalazła się w sowieckiej strefie wpływów.
Nadzwyczaj skomplikowany splot okoliczności występujący na terenach wcielonych do III Rzeszy w latach 1939–1945, a zwłaszcza na terenie Górnego Śląska, był po wojnie trudny do zrozumienia dla Polaków, których losy wojenne związane były z Generalnym Gubernatorstwem. Uczestnictwo w życiu kulturalnym, społecznym, sportowym, a nawet chodzenie do kina było sprzeczne z zasadami opracowanymi przez organizacje konspiracyjne. Granie więc w rozgrywkach sportowych organizowanych przez władze niemieckie było całkowicie nieakceptowane przez Polaków z Generalnego Gubernatorstwa.
Skomplikowane uwarunkowania historyczne, które legły u podstaw nazywania kolaborantami piłkarzy Ruchu po II wojnie światowej, spowodowały, że ta niezwykle krzywdząca opinia żywa jest do dzisiaj wśród niektórych dziennikarzy, czy też opinii sportowej. Tragicznym przykładem niesprawiedliwej oceny przez lata była postać Ernesta Wilimowskiego, który ze względu na swoją wielkość miał zostać skazany na zapomnienie w powojennej Polsce.
Damian Sifczyk
You must be logged in to post a comment.