1936

Plotka, która czekała 49 lat

13 kwietnia 1936 roku w Wielkich Hajdukach gruchnęła plotka o śmierci bramkarza Ruchu Eryka Tatusia. Jak do tego doszło? Krótka historia, która na swój finał czekała 49 lat.

Drużyna Ruchu jak to miała w zwyczaju w okresie Świąt Wielkanocnych wyjechała na tournée do Niemiec. Tym razem zaplanowano trzy spotkania: w Halle z miejscowym Sportfreunde, w Dreźnie z DSC oraz z Fortuną Lipsk. W trakcie pierwszego meczu kontuzji doznał Eryk Tatuś. W bramce zastąpił go rezerwowy bramkarz Hyla. Kiedy Ruch przygotowywał się w Niemczech do meczu nr 2 z DSC na Górnym Śląsku, w Wielkich Hajdukach była rozpowszechniana dość smutna wiadomość:

„W ciągu soboty rozeszła się po całym Śląsku lotem błyskawicy pogłoska, jakoby bramkarz Tatuś w wyniku kontuzji zmarł! Pierwszą taką wiadomość podał komisariat policji w Wlk. Hajdukach, który o godz. 12-tej w nocy w sobotę zawiadomił o tem sekretariat Ruchu”.

Rano linie telefoniczne rozgrzały się do czerwoności, wszystko podsycał fakt, że w kolejnym meczu z DSC Tatuś nie widniał w składzie drużyny. Kierownictwo i piłkarze zapewnili dziennikarzy, że bramkarz Niebieskich owszem trafił do szpitala, ale ma pęknięto żebro i na pewno żyje. Dziennikarze uwierzyli dopiero wtedy, kiedy do telefonu podszedł sam zainteresowany wyjaśniając, że jest cały i zdrów.

Prasa zastanawiała się skąd ta plotka i dlaczego rozpowszechnia ją policja. Po nitce do kłębka sprawa się wyjaśniła. Otóż na meczu w Halle byli obecni piłkarze reprezentacji Saksonii, którzy widząc, co się dzieje na boisku uznali, że Tatuś zmarł, a ponieważ drużyna ta jechała do Lwowa na mecze towarzyskie, powiadomiła na stacji kolejowej w Katowicach policjanta o śmierci Tatusia. A ten powiadomił komisariat w Wielkich Hajdukach, a ci kierownictwo Ruchu. Oczywiście wiadomo, że jak każda plotka i ta rozniosła się w mig.

W drugim meczu Tatuś miał odpoczywać, w jego miejsce zagrał Hyla. W trakcie meczu z DSC Drezno, które Ruch wygrał 1:0 po bramce Peterka doszło do sytuacji, o której prasa napisała:

„Pod koniec meczu pod bramką robi się niebywałe zamieszanie, temwięcej, iż mecz zbliża się ku końcowi i Niemcy starają się za wszelką cenę wyrównać. W pewnym momencie pod bramką Ruchu 11 piłkarzy leży na ziemi. (…) Ruch muruje obecnie zawzięcie. Na 2 min. przed końcem pod jego bramką robi się kłębowisko z 10 chłopa, spod których wyciągają skontuzjowanego Hyllę i wynoszą go z boiska”.

Zastanawiam się czy oni na pewno grali w piłkę nożną. W miejsce kontuzjowanego Hyli wszedł kontuzjowany Tatuś..

Eryk Tatuś musiał zagrać zatem od początku w trzecim spotkaniu z Fortuną Lipsk. Oczywiście kontuzja się odnowiła i bramkarz ponownie zszedł z boiska, zastąpił go lżej kontuzjowany w poprzednim meczu Hyla. Dobrze jest mieć trzech bramkarzy w drużynie. Następnego dnia rano w hotelu ponownie dzwonek telefonu zastał drużynę Ruchu na śniadaniu. Tym razem sprawy w swoje ręce wziął szef całej wyprawy kapitan Blacha, który powiedział:

„Tatuś jest naogół zdrów. Drużyna wraca do kraju w poniedziałek popołudniu i przyjedzie do Hajduków we wtorek rano”.

I wróciła w komplecie. To był bardzo udany świąteczny 5-dniowy wypad:

Sportfreunde Halle – Ruch W. Hajduki 2:2 (Tatuś – schodzi z kontuzją w 44 minucie meczu)

DSC Drezno – Ruch W. Hajduki 0:1 (Tatuś wchodzi z kontuzją w 88 minucie meczu)

Fortuna Lipsk – Ruch W. Hajduki 1:3 (Tatuś schodzi z kontuzją w 80 minucie meczu)

Eryk Tatuś w 1936 roku w meczach ligowych nie opuścił już ani minuty, a Ruch z nim w składzie świętował tytuł mistrzowski. W sumie zawodnik Ruchu uzbierał ich cztery.

Niezwykły splot okoliczności. Eryk Tatuś zmarł 13 kwietnia 1985 roku w Niemczech, dokładnie 49 lat po wydarzeniach opisanych powyżej.

Autor: Grzegorz Joszko


Alkohol pretekstem. Głównym celem był Ruch Wielkie Hajduki

28 czerwca 1936 roku do Wielkich Hajduk przyjechała krakowska Wisła wspierana przez rzesze swoich kibiców, którzy przyjechali pociągiem specjalnym z Krakowa. W niedzielne popołudnie przy 12 tysiącach widzów Ruch pokonał wicelidera ligi 1:0 po bramce Gerarda Wodarza. Prasa o bramce pisała:

Jedyna bramka dnia padła w 44 minucie na skutek błędu obrony gości. Mianowicie nieobstawiony Wodarz przebił się przed samą bramkę i skośnym strzałem ulokował piłkę w bramce.

Działacze Ruchu na następny dzień w poniedziałek 29 czerwca 1936 roku zaplanowali sparing z drużyną Cracovii, która po zeszłorocznym spadku z Ligi była na dobrej drodze do powrotu do najwyższej klasy rozgrywkowej. To było jak zły sen. Wynik 0:9, do bramki Ruchu po 2 latach powrócił Kurek, zastąpiony w trakcie meczu przy wyniku 0:5 przez Tatusia. Prasa śląska był oburzona takim wynikiem, ale relacja z „Przeglądu Sportowego” doprowadziła do niezwykłych wydarzeń.

List

„Przegląd Sportowy” opublikował list Stanisława Skrzypczaka, dziennikarza, który zrelacjonował wydarzenia z nocy z poniedziałku 29 na 30 czerwca 1936 roku. Skrzypczak czekał na piłkarzy Ruchu na dworcu w Katowicach powracających z meczu z Cracovią. Z pociągu, co było raczej normalne wysiadł Wilimowski i Kurek, obaj mieszkali przecież w Katowicach, ale dziennikarz doszukiwał się w tym odwagi tylko tych piłkarzy, którzy postanowili wyjść do oczekujących dziennikarzy. Obaj piłkarze swoje pierwsze kroki skierowali do restauracji usytuowanej na ul. Wojewódzkiej. Dziennikarz Skrzypczak ze swoim kolegą po fachu zupełnie przypadkowo skierował się do tego samego przybytku i zajął miejsca obok piłkarzy, którzy siedzieli w restauracji z innymi dziennikarzami oraz działaczami Śląskiego Związku Piłki Nożnej. Dziwnym trafem pan Skrzypczak i jego kolega do tego stolika zaproszeni nie zostali, a piłkarze zauważyli ich dopiero o godzinie 3 nad ranem. Pan Skrzypczak zupełnie trzeźwy wysłuchał, co Wilimowski i Kurek mieli do powiedzenia, a co zacytował warszawski tygodnik:

„Nad ranem około godz. 3-ciej Kurek, skonsumowawszy większą ilość wódki, zauważył mnie siedzącego i przysiadłszy się do mojego stolika, przywołał ledwo trzymającego się na nogach Wilimowskiego, którego dotychczas osobiście nie znałem. Przedstawił mi go Kurek i wówczas ich zagadnąłem:

– Jak doszło do tak kompromitującej porażki?

– Cracovia – odpowiada Kurek – zagrała jeden ze swych najlepszych meczów. Nie musieliśmy jednak przegrać, gdyby wszyscy nie byli pijani. Po meczu z Wisłą kierownictwo wypłaciło każdemu graczowi po 50 zł. Wszyscy poszliśmy więc na pijatykę i dopiero nad ranem około godz. 5 wróciliśmy w poniedziałek do domu. Badura ledwo stał na boisku w Krakowie, a Peterek nie mógł dojrzeć piłki. Ja – przerywa Kurkowi Wilimowski – to widziałem zawsze cztery piłki. Po takiej nocy nic nie szło”.

Rekordowa sprzedaż

„Przegląd Sportowy” w następnych dniach relacjonował wydarzenia poniedziałkowe chwaląc się przy tym, że takiej sprzedaży gazety na Śląsku nie miał nigdy i musiał dodatkowe egzemplarze dowozić z innych części kraju. Doniesienia tygodnika sportowego sugerowały, że oprócz pijaństwa, piłkarze Ruchu otrzymywali wynagrodzenie za granie w piłkę jak zawodowcy, co było wtedy zabronione. PZPN wspólnie z przedstawicielami Ligi na zlecenie Głównego Komitetu Olimpijskiego postanowił przeprowadzić śledztwo. Wilimowski twierdził, że owszem i pił, ale nie był pijany i stanowczo wszystkiemu zaprzeczył. Kurek zaś utrzymywał, że to była zwykła wymówka ze względu na tak wysoką porażkę, choć pijany w katowickiej restauracji był. Piłkarze zostali skonfrontowani z dziennikarzami, którzy byli autorami listu w obecności przedstawiciela PZPN. Dla Komitetu Olimpijskiego problemem nie był alkohol, tylko rzekoma gratyfikacja, którą piłkarze mieli otrzymywać za granie w piłkę nożną. W kolejnym wydaniu „Przeglądu Sportowego” zrobiono z Wilimowskiego winnego, przedstawiono go jako człowieka, którego sposób zachowania nie predysponuje do reprezentowania barw naszego kraju. Pisząc, że oczywiście

„Wszystko trzeba wyjaśnić dla dobra polskiej piłki nożnej”.

Wyrok

W międzyczasie gierek prasowych zawodnicy Ruchu zremisowali w lidze z Pogonią Lwów 1:1. To była ostatnia kolejka przed przerwą na Olimpiadę. Parę dni później PZPN postanowił w sprawie zawodników i hajduckiego Ruchu: Eryk Kurek – zawieszony na 2 lata za

„rozsiewanie nieprawdziwych pogłosek”

Ernest Wilimowski – zawieszony na 6 tygodni za:

„nieodpowiednie zachowanie się, jako członka drużyny olimpijskiej i złamanie przysięgi olimpijskiej”.

Klub Sportowy Ruch Wielkie Hajduki został zawieszony do odwołania bez możliwości rozgrywania meczów ligowych czy towarzyskich. Wydział Gier i Dyscypliny PZPN postanowił (uwaga!) sprawdzić księgi finansowe Ruchy czy rzeczywiście piłkarze są dodatkowo opłacani. Wszystkie kary zostały ustanowione tylko na podstawie oświadczenia dziennikarza, któremu nie dane było usiąść z piłkarzami przy jednym stoliku. PZPN nie posiadał żadnych dowodów na winę klubu czy piłkarzy, a jednak wydał wyroki skazujące na podstawie rewelacji „Przeglądu Sportowego” i zrobił to (uwaga!) do czasu sprawdzenia wszystkich dokumentów. Kara dla Wilimowskiego oznaczała wykluczenie go z udziału w Olimpiadzie, co praktycznie przekreśliło zdobycie medalu drużyny piłkarskiej na tej imprezie. Śląskie relacje prasowe w sprawie 20-letniego Ernesta Wilimowskiego wskazywały na ogromną krzywdę jaką mu wyrządzono. „Ezi” pisał listy do Komitetu Olimpijskiego, w których prosił o zmianę decyzji, ale zawieszenie nie zostało cofnięte, co gorsza dla Ruchu zawieszenie skutkowałoby walkowerami i w końcu karną degradacją do klasy A. Niektórzy nie umieli przeboleć wielkości Ruchu i jego dominacji w rozgrywkach ligowych. Organ Ligi Piłkarskiej nie przyjął jednak kary zawieszenia Ruchu, jednak PZPN był nieubłagany. Za Ruchem stanęły inne śląskie kluby, jakby tego było mało, do akcji chciały się również przyłączyć kluby z Kielc i Krakowa. Prasa napisała:

„Zdołaliśmy się poinformować u wiarogodnego źródła, iż w razie gdy PZPN nie zmieni swego postępowania w stosunku do klubów śląskich, kluby te wystąpią z PZPN i utworzą własny związek, do którego mają zgłosić swój akces m.in. kluby krakowskie i Zagłębia kieleckiego”.

To była wojenna ścieżka.

Koniec?

PZPN kontrolował przez wiele dni dokumentację finansową Ruchu i…nic nie znalazł. NIC. ZERO, NUL. Jako, że nie było żadnych dowodów na zawodowstwo piłkarzy, kary zawieszenia zostały zniesione. Ot tak. Ernest Wilimowski i Ruch Wielkie Hajduki niewinni, choć „Ezi” został w pełni zrehabilitowany 3 tygodnie później niż klub. Nałożone przez PZPN kary „do czasu wyjaśnienia sprawy” zostały anulowane. „Przegląd sportowy” i PZPN zamilkł i do dzisiejszego dnia nie przeprosił ani klubu ani Ernesta. Gdyby nie przerwa olimpijska nie byłoby szans na czwarty tytuł mistrza Polski. A tak na 5 dni przed powrotem na ligowe boiska kara została anulowana.

Korona mistrzowska w sezonie 1936 i tak powędrowała na głowy piłkarzy Ruchu. Z Ernesta Wilimowskiego zrobiono pijaka, którym nigdy nie był, a PZPN zrobił wszystko, żeby Polska reprezentacja olimpijska nie zdobyła złota.

Autor: Grzegorz Joszko


Naprzód Lipiny

Kiedy w prasie przedwojennej tytuł artykułu zajmuje 1/5 strony, to oznacza to wydarzenie bez precedensu i chyba warto je przypomnieć. Wydarzenia miały miejsce w Lipinach w niedzielę 20 grudnia 1936 roku.

Naprzód Lipiny to jedna z najlepszych drużyn przedwojennych na Górnym Śląsku, klub założony półtora miesiąca przed Ruchem Wielkie Hajduki w 1920 roku, posiadający takie same barwy i podobną historię, jeśli chodzi o pierwsze lata funkcjonowania piłki nożnej na Śląsku. Obie drużyny do czasu powstania Ligi Państwowej grały ze sobą systematycznie, zarówno w rozgrywkach ligowych, jak i towarzyskich. Kiedy w 1927 roku Ruch zaczął grać w Lidze Państwowej, Naprzód rywalizował z innymi drużynami z Górnego Śląska o awans do tych rozgrywek piłkarskich. Mistrzowski tytuł najlepszej drużyny z tego regionu przypadł piłkarzom z Lipin w 1929, 1931, 1933 i 1937 roku i niestety za każdym razem w barażach o wejście do ligi Naprzód przegrywał tę rywalizację. Cztery próby – wszystkie nieudane. W latach 30. kluczowymi piłkarzami tej drużyny byli bracia Piec: Ryszard i Wilhelm. Pierwszy z nich to reprezentant Polski i Śląska, uczestnik Olimpiady w 1936 roku i Mistrzostw Świata w 1938 (grał w przegranym meczu z Brazylią), w sumie rozegrał 21 meczy i strzelił 3 bramki. Drugi młodszy o 2 lata Wilhelm, to również reprezentant kraju i doskonały pomocnik. Później już jako piłkarz AKS Chorzów grał z orzełkiem na piersi jeszcze w 1947 roku. Bracia Piec to były przedwojenne osobistości Lipin. Innym reprezentantem Polski z tej drużyny w latach 30. był jeszcze obrońca Erwin Michalski.

Zdjęcie: 7 Groszy (R:1934). Naprzód Lipiny, mistrz Górnego Śląska z 1933 roku

Przedwojenny grudzień na Górnym Śląsku w latach 30. nie różnił się od innych miesięcy, na boiskach ciągle grano w piłkę nożną. Po zakończonych rozgrywkach ligowych Ruch Wielkie Hajduki szpilał mecze towarzyskie z najlepszymi drużynami Ligi Śląskiej. Niebiescy swoją dominację potwierdzili w 1936 roku zdobywając czwarty z rzędu tytuł mistrzowski, ale kiedy nadarzała się okazja złoić tyłki w meczu derbowym, to piłkarze stawali do boju po kostki w śniegu. Naprzód Lipiny był na pierwszym miejscu na półmetku rozgrywek Ligi Śląskiej (grała systemem jesień – wiosna jako pierwsza w Polsce), a piłkarze Ruchu dopiero, co świętowali zdobycie tytułu mistrzowskiego.

20 grudnia 1936 roku na boisku w Lipinach rozegrano towarzyskie spotkanie obu drużyn. Na trybunach 5 tysięcy kibiców. Prasa relacjonowała: „Grę rozpoczął „Ruch“, mając lekką przewagę. Niestety napad mistrza nie wykorzystał wielu dobrych zagrań pomocy, która na powyższym meczu grała bardzo dobrze. Była to zresztą jedyna formacja, która mogła zadowolić. Atak bowiem grał wyjątkowo ślamazarnie, zwłaszcza Peterek i Wilimowski poruszali się na boisku ociężale, nie wykazując najmniejszej inicjatywy (…) Pierwszą bramkę dla „Naprzodu“ zdobył w 35 minucie Suchoń, wykorzystując sprytnie zamieszanie podbramkowe. Interwencja Tatusia okazała się spóźniona. Druga bramka dla „Naprzodu“ padła w ostatniej minucie pierwszej połowy z przeboju Bochni. W drużynie „Naprzodu“ do przerwy bardzo ładnie zagrał cały napad, którego motorem okazał się Piec I (Ryszard – przyp. autora) na prawym skrzydle. Środkowy napastnik Suchoń dopiero pod koniec połowy rozegrał się na całego a ukoronowaniem jego wysiłku było właśnie zdobycie drugiej bramki”. Prasa zarzucała piłkarzom z eRką na koszulce, że grają zbyt koronkowo i kombinacyjnie, kiedy po błędzie Giemzy Ruch przegrywał już 0:3, czasu graczom Niebieskim starczyło już tylko na strzelenie honorowej bramki, która zdobył Gerard Wodarz, po trójkowej akcji z Peterkiem i Wilimowskim.

Prasa o grze Naprzodu napisała: „Charakterystycznym objawem było to, że drużyna „Naprzodu“ wykazała lepszy poziom i zrozumienie gry od mistrza Polski. Fakt ten spotka się na pewno z uznaniem świata sportowego, gdyż zespół „Naprzodu“ ustawicznie dąży do wykazania, że należy do czołowych drużyn. Lipiników cechuje przede wszystkim szybki start do piłki, efektywne zagrania skrzydłowych oraz ambitna postawa wszystkich graczy. Na meczu z „Ruchem“ zwłaszcza Piec I wykazał, że miejsce prawoskrzydłowego w reprezentacji państwowej powinien mieć zapewnione na dłuższy czas. Z linii pomocy zwycięzców wyróżnić należy Pieca II, który na pewno ma przed sobą wspaniałą karierę sportową. Poza tym spośród graczy miejscowych wybijali się Kanderka i Bochnia oraz Książek. Suchoń na środku napadu miał dużego pecha i kilkakrotnie nie potrafił wykorzystać bardzo dogodnych sytuacyj”.

Ruch Wielkie Hajduki mimo porażki rozegrał dobre spotkanie, miał pecha, bo doskonale bronił Kolender, jak nie bramkarz, to piłka zatrzymywała się na poprzeczce bramki gospodarzy. Prasa napisała:

„Mecz kończy się pod znakiem przewagi hajduczan, przyczem odnosimy wrażenie, że jeśli mecz potrwałby 10 minut dłużej wyrównanie nastąpiłoby niechybnie (…) Hajduczanie przewyższali zwycięzców umiejętnościami technicznymi. Pokazywali też piękne akcje, które niestety pozostały bez pożądanego efektu. Napad cechuje hyperkombinacja, anemia strzałowa i zbytnia pewność siebie”.

To było bardzo dobre i szybkie spotkanie, a kibiców z Lipin najbardziej rozgrzewał fakt zbliżającej się porażki Ruchu. W latach 30. każda porażka mistrza Polski była przyjmowana z radością, niestety parę dni później kibice innej śląskiej drużyny cieszyli z tego samego. To nie był udany towarzyski grudzień A.D. 1936.

Obie drużyny wystąpiły w składach:

Ruch: Tatuś – Giemza, Rurański – Dziwisz, Badura (od 46 min. Nowakowski), Zorzycki – Malcherek I, Górka, Peterek, Wilimowski, Wodarz.

Naprzód: Kolender – Michalski, Kanderka – Piec II, Klosek, Kalus – Piec I, Książek, Suchoń, Stanowski, Bochnia.

Jeszcze gorzej wypadł mecz towarzyski w grudniu 1937 roku kiedy Naprzód zlał aż 6:0 Ruch, ale wtedy posypały się głowy w Wielkich Hajdukach. W kolejnych latach Ruch zrewanżował się w końcu piłkarzom z Lipin. Niestety dzisiaj Naprzód zniknął z mapy futbolowej Polski, może nie całkowicie, bo występuje w klasie A, ale na pewno nie jest tam – gdzie powinien być. Dzisiaj Ruch Chorzów jest ostatnim śląskim znaczącym klubem przedwojennym, który przetrwał. Przetrwał i ….

Autor: Grzegorz Joszko