1939

HKS

Wiadomo, że Ruch został założony 20 kwietnia 1920 roku w Bismarckhütte (od 1 stycznia 1923 roku Wielkie Hajduki, od 1 kwietnia 1939 roku Chorzów, dzielnica Chorzów Batory) – miejscowości, której dzieje są ściśle związane z powstaniem w 1872 roku Huty Bismarcka (Huty Batory). Klub sportowy powstał przed datą przeprowadzenia plebiscytu, który miał zdecydować o przynależności poszczególnych części Górnego Śląska do Niemiec lub Polski. Sam plebiscyt zaplanowano na 20 marca 1921 roku, a poprzedziły go dwa powstania ludności Śląska, domagającej się przyłączenia regionu do Polski. Założyciele Ruchu opowiedzieli się za polskością regionu, choć wyniki plebiscytu w Wielkich Hajdukach wynosiły: 4654 za Polską i 8341 za Niemcami.

Trzeba sobie zdawać sprawę z faktu, że w okresie międzywojennym Wielkie Hajduki były jedną z 16 gmin ówczesnego powiatu świętochłowickiego, podobnie jak m.in. Lipiny, Piekary Śląskie Świętochłowice, Nowy Bytom, Nowe Hajduki (od 1934 r. część Chorzowa), Chropaczów, Łagiewniki, Orzegów czy Ruda Śląska. Siedziba Starostwa Powiatowego powiatu świętochłowickiego mieściła się jednak w Wielkich Hajdukach (dzisiejszy Ratusz – Urząd Miasta w Świętochłowicach, granice administracyjne Hajduk sięgały bowiem aż do obecnej ul. Żołnierskiej w Świętochłowicach). Układ ten zmieniła ustawa z 7.03.1939 r. (Dz.U. ŚL Nr 6, poz. 14) Sejmu Śląskiego, na mocy której likwidowano całkowicie powiat świętochłowicki, a poszczególne jego gminy przyłączano do innych powiatów i miast. Dzięki tej ustawie Wielkie Hajduki stały się 1 kwietnia 1939 roku częścią Chorzowa. Natomiast z obszaru miasta Chorzowa wyłączono teren zwany ,,Nomiarki” i włączono do gminy Świętochłowice, z kawałkiem Hajduk do powiatu katowickiego.

Zdania społeczności lokalnej w sprawie zmian były podzielone. Część hajduczan była za połączeniem z Chorzowem, a część wręcz przeciwnie. Kluczową datą przeprowadzonych zmian był  jednak rok 1934,  kiedy Hajduki Nowe i Chorzów Stary stały się już częścią Chorzowa, a w zasadzie Królewskiej Huty, która po połączeniu wchodzących w jej skład miejscowości zmieniła nazwę na „Chorzów”. Była to sytuacja nadzwyczajna, że pozostawiono nazwę osady wiejskiej zamiast nazwy dużego miasta, do którego była wcielana (decydował słowiański rodowód nazwy „Chorzów”). Tym samym liczba mieszkańców Chorzowa wzrosła do 103 tys., a po przyłączeniu w 1939 roku Wielkich Hajduk – już przeszło 130 tys. Było to największe wówczas miasto na Górnym Śląsku. A byłoby jeszcze większe gdyż w początkowej fazie projekt przytoczonej wcześniej uchwały zakładał, że i gmina Świętochłowice zostanie wchłonięta przez Chorzów i stanie się jej dzielnicą.

Dodatkowo na terenie rozszerzonego Chorzowa znajdowały się 2 potężne huty, 3 kopalnie, Państwowa Fabryka Związków Azotowych, Zakłady Koksochemiczne oraz grała najlepsza drużyna piłkarska Górnego Śląska.

Jak te wszystkie zmiany wpłynęły na najlepszą drużynę Śląska? Dla władz Ruchu nic się nie zmieniło. Traktowały je jako zwykłą decyzję administracyjną skutkującą tym, że dzielnica, w której mieściła się siedziba Ruchu, leżała  teraz w granicach Chorzowa. Mimo to władze Klubu wystąpiły z następującą, niezwykle ciekawą propozycją. W celu upamiętnienia nazwy „Wielkie Hajduki” zdecydowały sie  one podczas corocznego spotkania klubowego 23 marca 1939 roku zmienić nazwę Klubu… Inicjatywa wyszła od panów Gellera, Soboty i Wieczorka, trzech najważniejszych wtedy osób w Klubie. Wywiad z tym ostatnim w tygodniku sportowym „Kibic” z 1939 roku nie zostawia żadnych wątpliwości. Józef Wieczorek, mówi:

„Ponieważ od 1 kwietnia 1939 roku należeć będziemy już do Chorzowa, więc i z tego terenu będziemy musieli uwzględnić kilku pracowników. W związku z tym nosimy się też z zamiarem zmiany nazwy klubu z Klub Sportowy »RUCH« na Hajducki Klub Sportowy »RUCH« w Chorzowie, niech przynajmniej w nazwie naszego klubu pozostanie wspomnienie po Hajdukach”.

Hajducki Klub Sportowy w skrócie HKS „RUCH” Chorzów. Najprawdopodobniej od 1 kwietnia do 1 września 1939 roku, czyli przez 6 miesięcy, Klub funkcjonował pod zmienioną nazwą, choć prasie aż do wybuchu wojny, a nawet jeszcze w 1946 roku, zdarzało się używać nazwę „Ruch Wielkie Hajduki”.

Już od wielu lat niesie się na trybunach stadionu (przy ul. Królewsko-Huckiej przed II wojną światową, ul. Chorzowską od 1934 roku, teraz oczywiście przy ul. Cichej) słynne „Ruch, Ruch, HKS”. Z dawniejszych czasów pamiętam jeszcze: „O mój HKS-ie nie zdradzę cię…”. Nigdy się nie zastanawiałem na tym, skąd to HKS, bo wydawało mi się to jasne: Hutniczy Klub Sportowy – przecież od lat patronem była Huta Batory. Teraz już wiem, że się myliłem…Zamysł był inny i szczerze powiedziawszy – dużo lepszy. Ten Klub jest legendą pamiętającą o swoich korzeniach, więc i o hajduczanach należy pamiętać, bo to od nich pochodzi ten pierwszy i najstarszy, już niedługo 95-letni, symbol „R-ki” na koszulkach.

Tera dejcie pozor: śpiewając za każdym razem „RUCH, RUCH, HKS” upamiętniomy i pozdRowiomy hajduczan i dawny Hajducki Klub Sportowy!

Autor: Grzegorz Joszko


Mistrz pod przyłbicą

To nie jest zwykła historia. To będzie historia człowieka, który został ostatnim przedwojennym mistrzem Polski w barwach Ruchu Wielkie Hajduki, choć w zasadzie wtedy gmina ta nazywała się Chorzów.

Na początku kwietnia 1939 roku odbyły się mistrzostwa Polski w boksie, które zostały rozegrane w dniach 1-2 kwietnia w Katowicach.

Zanim dojdziemy do tej ostatniej historii trzeba się cofnąć do roku 1931, wtedy w Wielkich Hajdukach Ernest Musioł i Maksymilian Tam udali się ze swoją szkółką bokserską do zarządu klubu Ruchu, aby ten ich przejął i wciągnął w struktury klubu. W ten oto sposób Ruch powiększył się o kolejną sekcję sportową: boks. Początki nie były łatwe, ale w Ruchu nie pozorowano tylko zawsze dążono do gry o najwyższe stawki. Drużyna organizowała nabór do klubu pod hasłem „pierwszy krok bokserski”. Trenerami byli starsi zawodnicy Wochnik oraz Richter. Lokal klubowy znajdował się przy ul. Hutniczej. Jednym z pierwszych mistrzów Śląska był Helmut Bieniek. 3 lata później w 1936 roku drużyna bokserska Ruchu została wicemistrzem Śląska. W 1938 roku drużyna ta tryumfując na Śląsku walczyła o tytuł mistrza Polski, ale historia ta, to jednak opowieść na osobny wpis – ostatecznie na szyjach bokserów zawisnął srebrny medal. W tym samym roku zawodnik Ruchu Wielkie Hajduki zdobył największy indywidualny tryumf w historii, jakim był tytuł mistrza Polski w kategorii muszej.

Poznajcie ów pięściarza, to Alfred Polok. Urodził się 1 lipca 1917 roku w Bismarckhütte (dziś Chorzów Batory – dzielnica Chorzowa), był synem pracownika Huty Batory, uczył się w gimnazjum w Królewskiej Hucie (od 1934 roku Chorzów). Rozpoczął treningi w Ruchu w wieku 14 lat, jego ponadprzeciętne umiejętności spowodowały, że zaczął walczyć na ringu będąc uczniem szkolnym. Niestety przepisy w tym czasie zabraniały uczniom gimnazjum występów w klubach więc został mu nadany pseudonim sportowy „Jasiński” którym posługiwał się do końca swojej kariery. Z tego powodu do czasu zakończenia nauki jego prawdziwe nazwisko nigdy nie pojawiło się w prasie przedwojennej. W 1938 roku dwudziestoletni Alfred Jasiński zdobył tytuł Mistrza Śląska, co uprawniło go do występu w mistrzostwach Polski. W finale kategorii muszej bokser Ruchu miał za przeciwników trudnych zawodników, w tym mistrza z poprzedniego roku Leona Rundsteina, a jednak zdobył pas mistrzowski. Prasa o jego stylu napisała:

Ręce składały się do oklasków patrząc na serie z półdystansu i na kontry z prawej.

Pięściarze Ruchu Wielkie Hajduki zwyciężali w pojedynkach z lokalnymi przeciwnikami. Nazwiska Jasińskiego, Waloszka, Maneckiego, Korzeńca, Kolonki, Wiedemana, Bienka, Wrazidła czy Ponanta były jednak znane nie tylko na Górnym Śląsku.

Wracając do początku wpisu. W dniach 1-2 kwietnia 1939 roku w Katowicach (w hali wystawowej przy Parku Kościuszki) odbyły się ostatnie przed wojną mistrzostwa Polski w boksie. Prasa śląska podsycała to wydarzenie pisząc, że na trybunach pojawi się Max Schmeling, zawodowy bokser, który nie schodził z pierwszych stron gazet na całym świecie. Niestety w 1939 roku coraz mniej publiczności pojawiało się na zawodach sportowych więc i te nie cieszyły się zbytnią popularnością. Przeciwnikami Jasińskiego w kategorii muszej byli: Lendzin (Elektrit Wilno), Lubiński (Lwów), Walkowiak (Poznań). W finałowej potyczce stanęli naprzeciwko siebie Lendzin i Jasiński. Prasa warszawska napisała: Jasiński wygrał z Lendzionem – inwalidą. Wilnianin stanął na ringu ze spuchniętą twarzą na skutek zapalenia okostnej i to wbrew opinii lekarza. W tych warunkach nie miał żadnych szans na zwycięstwo (…) Lendzin w drugiej zainkasował cios podbródkowy i runął na deski (…) Prasa śląska napisała: Walka tych dwuch doskonałych pięściarzy była bardzo ładna. Pierwsze starcie upłynęło pod znakiem dużego napięcia, tak na ringu, jak i na widowni (…) Jasiński utrzymywał dystans i zadawał ciosy tylko z doskoków i przeważnie w głowę. Gong zastał go przy nieznacznej przewadze (…) Lendzin w trzecim starciu stawia wszystko na jedną kartę, nie mając nic do stracenia. Wilnianin potrafił zainicjować kilka groźnych ataków, nie może już odrobić utraconych punktów. Pod koniec walki Jasiński znowu górował i wyszedł z walki jako zwycięzca. Tytuł mistrza Polski dla zawodnika Ruchu Wielkie Hajduki, który powtórzył sukces sprzed roku.

Zdjęcie: Jasiński po walce

„Przegląd Sportowy” tradycyjnie już umniejszał znaczenie imprez organizowanych na Górnym Śląsku i pisał:

Mistrzostwa katowickie przejdą niewątpliwie do historii boksu polskiego. Nie dlatego, że obfitowały w sensacje czy też stały na wyjątkowym poziomie, ale po prostu dlatego, że są odzwierciedleniem dzisiejszego położenia politycznego w Europie. Kryzys spowodował, że ośmiu bokserów udekorowanych czerwonymi szarfami nie jest bynajmniej wykładnikiem siły boksu polskiego.

Prasa o Jasińskim napisała, że jest „Mistrzem pod przyłbicą” bo nie występuje pod swoim prawdziwym nazwiskiem.

Zdjęcie: Jasiński z eRką na koszulce

Alfred Polok vel. Jasiński w reprezentacji Polski wystąpił sześciokrotnie, odnosząc 4 zwycięstwa (m.in. w meczu bokserskim ze Szwecją) w latach 1938-1939. Wziął udział w mistrzostwach Europy, gdzie przegrał w ćwierćfinale z Włochem Guido Nardecchią. Alfred Jasiński był ostatnim przedwojennym mistrzem Polski w barwach Ruchu. Gdyby nie II wojna światowa jego koledzy piłkarze w tym samym roku osiągnęli by to samo, choć wiem, że inne zdanie mają na ten temat kibice z Poznania czy Krakowa.

Boks w wydaniu chorzowskiego Ruchu przetrwał do 1963 roku, choć do dzisiaj tradycje są widoczne wśród kibiców spod znaku eRki.

Autor: Grzegorz Joszko


Kispest FC

Kispest FC, dzisiaj Honved Budapeszt (Budapest Honvéd Futball Club). Drużyna, o której świat usłyszy jakieś 10 lat później, a o zawodnikach tej drużyny będzie się pisać złotymi głoskami przez wiele, wiele lat. Nazwisko Puskás zna dzisiaj każdy kibic. Już w 1939 roku ojciec i syn byli związani z drużyną Kispest, ojciec Ferenc Purczeld Senior (nazwisko na Puskás zmienione w 1937 roku) najpierw piłkarz ten drużyny w latach 30’, a później trener drużyny seniorów i juniorów Kispest. Pewnie przyjechałby do Chorzowa, bo już w 1938 roku był trenerem tej drużyny, gdyby nie fakt, że w 1938 roku podjął się trenowania drużyny juniorskiej, można zapytać dlaczego tak się stało, otóż w 1938 roku jego 11-letni syn Ferenc Puskás Jr pod przybranym nazwiskiem Miklós Kovács zaczyna trenować w drużynie juniorów, nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że zaczął trenować rok wcześniej niż zezwalały na to przepisy. Ojciec od początku stał się mentorem swego syna Puskása Jr.

Drużyna, która zawitała do Chorzowa, to była niezwykle silna ekipa, grali w niej wielokrotni reprezentanci Węgier m.in. Károly Olajkár I, József Déri czy László Varga dr. W drużynie jest też król strzelców z 33 bramkami z poprzedniego sezonu Sándor Nemes. Prasa pisała o niezwykłym stylu tej drużyny, że to mieszanka stylu angielskiego i szkockiego. Dzień przed meczem z Ruchem drużyna Kispest FC wygrywa z AKS Chorzów 2:1 i gra w nieco innym ustawieniu niż zmierzy się w następny dzień z drużyną „Niebieskich”.

W drużynie Ruchu następuje niezwykła transformacja. Do drużyny wchodzą młodzi gracze, którzy w przyszłości mieli zastąpić obecnych liderów drużyny. W sumie w składzie jest aż 35 zawodników. Szkoda, że nie udało się zrealizować planów działaczy, co do towarzyskich spotkań w 1939 roku, bo naprawdę byłoby o czym pisać. W związku z połączeniem gminy Wielkie Hajduki i Chorzowa zmieniła się też nazwa klubu. 9 kwietnia 1939 roku odbywa się pierwszy oficjalny mecz, po raz pierwszy na stadionie w Chorzowie, po raz pierwszy już jako Ruch Chorzów z Kispest FC. Na trybunach 5 tysięcy widzów.

Relacje meczowe miały swoją wymowę. Prasa pisze:

Węgrzy raz po razie atakują bramkę Tatusia i to w sposób dość ostry. Ofiarą tej ostrej gry pada środkowy napastnik Nemes, którego znoszą już w 16 minucie z boiska”.

Ruch Chorzów po bramce z rzutu karnego Peterka prowadzi 1:0 (po faulu na Wilimowskim). Piłkarze „Niebieskich” forsują szybkie tempo gry, co chwilę niepokojąc bramkarza węgierskiego Kósy. Prasa opisuje: „Zasłużone oklaski zbiera bramkarz Kósa za wspaniałe robinsonady przy wyłapywaniu strzałów Wilimowskiego”. Nieskuteczny jest Słota, choć to, on strzela drugą bramkę dla Ruchu. Prasa zachwyca się akcją bramkową: (…) dobrze spisuje się Skrzypiec, szachując atak przeciwnika, wysyła on do ataku Wodarza, który ogrywa dwóch Węgrów, podaje do Peterka, ten znów do Słoty, następuje ostry strzał pod poprzeczkę i jest 2:0 dla Ruchu”. Po błędzie Dziwisza w doliczonym czasie gry z rzutu karnego bramkę na 1:2 ustala Olajkár. Ruch wygrywa 2:1, jest drużyną zdecydowanie lepszą i rewanżuje się za porażkę, którą doznał AKS Chorzów.

Skład Kispest FC: Kósa – Károly Olajkár I, Andor Rátkai, Monostori, Szabo, Víg, Károly Serényi, József Déri, Sándor Nemes, László Varga dr, Újvári

Ruch Chorzów wystąpił w składzie: Tatuś – Giemsa, Dziwisz – Fica, Mikunda, Skrzypiec, Kruk, Słota, Peterek, Wodarz, Wilimowski.

Fot.Ag „Polonji” Ruch Chorzów po raz pierwszy pod tą nazwą na swoim stadionie.

Niektóre nazwiska nic Wam nie mówią? Gdyby nie II Wojna Światowa dzisiaj dokładnie wiedzielibyście kim są Ci młodzi piłkarze Ruchu, ale nic straconego, będzie też kiedyś o nich.

Dzisiaj Honved Budapeszt jest 13-krotnym Mistrzem Węgier w piłce nożnej i ma jedno mistrzostwo mniej od Ruchu Chorzów. W latach 50’ obie drużyny miały w składzie niezwykłych zawodników. Puskás i Cieślik. Obaj urodzili się w kwietniu 1927 roku, Gerard Cieślik 27 kwietnia, a Puskás swoje obchodziłby 1 kwietnia. Obaj zaczynali grać w juniorach swoich klubów przed wybuchem II Wojny Światowej. Cieślik pod swoim nazwiskiem w wieku 12 lat, a Puskás pod zmienionym nazwiskiem w wieku 11 lat. Obaj grali na tej samej pozycji łącznika, obaj w podobnym czasie zdobyli swoje pierwsze mistrzostwo, obaj doczekali się pomników. Obaj to legendy. Kiedy spotykali się po przeciwnych barykadach podczas meczów reprezentacji w latach 50’ górą zawsze był Ferenc Puskás, nie mogło jednak być inaczej.

Fot.puskas.com oraz „Sportowiec” 1951

Może Cieślik miałby szansę zrobić taką karierę europejską jak Puskás, ale chorzowski „mały Wielki łącznik” kochał swoje miasto i kochał Ruch…

Autor: Grzegorz Joszko


Omega

O zegarze boiskowym „Omega”, który powrócił na stadion Ruchu napisano już sporo artykułów. Nie wysilając się na bycie oryginalnym postanowiłem też coś napisać.

Firmę Omega założył w roku 1848 w La Chaux-de-Fonds w Szwajcarii 23-letni Louis Brandt, który w miesiącach zimowych składał zegarki z części dostarczonych przez lokalnych rzemieślników.

W okresie przedwojennym zegarki firmy Omega królowały na europejskich boiskach, bieżniach czy trasach zjazdowych. Na łańcuszkach, na paskach lub budowlanych konstrukcjach. O zorganizowanym w 1939 roku konkursie tygodnika „Raz, Dwa, Trzy” można było przeczytać:

–        cena zegara wraz z konstrukcją została wyceniona na 4 tysiące złotych,

–        nie było żadnych ograniczeń, co do głosowania na klub, który miał otrzymać boiskowy zegar, czy była to liga okręgowa czy liga państwowa,

–        zegar Omega posiadało 8 polskich klubów piłkarskich (Wisła, Cracovia, Garbarnia, Legia, Polonia Warszawa, ŁKS, Pogoń Lwów oraz Warta Poznań),

–        głosujący czytelnicy dodatkowo mogli wygrać zegarek Omegi na rękę, jeśli wytypują trzy pierwsze miejsca w konkursie,

–        kupony należało przesłać na adres redakcji: Kraków, ul. Wielopole 1,

–        konkurs trwał od 20 marca do 15 maja,

–        tygodnik kosztował 30 groszy, a list na znaczek 5 groszy.

To nie był konkurs na najlepszy czy najpopularniejszy klub w Polsce, ale fakt, że to drużyna Ruchu wygrała miał swoją dużą wymowę. Sześć dni zajął montaż i uruchomienie zegara na chorzowskim już wtedy stadionie. Ze względu na pogodę premierę zegara zobaczyła garstka widzów, historia tego meczu jest jednak niezwykła, że zasługuje na osobny wpis na blogu.

Konstrukcja zegara na stadionie Ruchu nie została ustawiona na środku boiska, gdyż w 1939 roku w tym miejscu było przejście. Dzisiaj nie stoi dokładnie tam, gdzie ponad 70 lat temu, ale dzisiejsze umiejscowienie prezentuje się znacznie lepiej.

Szkoda, że nie zachowały się żadne zdjęcia z 1939 roku, bo zegary z tego okresu miały charakterystyczny napis OMEGA, po bokach tarczy zegarowej znajdowały się tablice „goście”, a na drugiej stronie nazwa drużyny gospodarzy. Pod napisami zaś tablice z wynikami. Nie była to jednak reguła, bo zupełnie inaczej wyglądały zegary w Pradze czy Portsmouth, a zegary lwowskiej Pogoni i Warty Poznań miały tylko tarczę i napis szwajcarskiej firmy. Na fragmentach meczów z lat 50. widać, że chorzowski zegar rzeczywiście posiada tylko napis OMEGA i tarczę zegara. W późniejszych latach dorobiono mu stosowne tabliczki. Czy są one dzisiaj potrzebne? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.

Przedwojenny chorzowski zegar boiskowy jest ostatnią zachowaną Omegą w Polsce, a może i w Europie. Pytanie, które mnie nurtuje, co się stanie z zegarem w przypadku przenosin na Stadion Śląski. Czy znowu będzie czekać kolejne lata, żeby zobaczyć mecz Ruchu Chorzów..?

Cieszy mnie powrót Omegi. Wróciła na swoje miejsce, do swojego domu.

Autor: Grzegorz Joszko


2 zegary i 10 bramek Wilimowskiego

21 maja 1939 roku miał miejsce na Cichej mecz podwójnie historyczny. Pierwszy raz uciekające minuty spotkania odmierzała precyzyjna wskazówka chronometru Omega, a 90 minutowych odcinków, które pokonała w ten dzień wypełnione było wydarzeniami prawdziwie wiekopomnymi. Ruch wygrał z Unionem Touring Łódź 12:1, zaś Ernest Wilimowski zapisał na swoim koncie okrągłe 10 bramek!

Od rana nad Chorzowem unosiły się ołowiane chmury, deszcz który przyniosły uczynił boisko (zgodnie z relacją Polski Zachodniej):

„Śliskiem, tudzież potworzył liczna bajorka, które w wysokim stopniu utrudniały normalną grę”

Fatalna pogoda sprawiła, że mecz oglądało zaledwie 2000 widzów, którzy, jak już wrócili do domów i porządnie wyschli, mogli czuć się prawdziwymi szczęśliwcami.

Niebiescy wybiegli na murawę w następującym składzie: w bramce Walter Brom, w obronie Edmund Giemza i Józef Ibrom, linię pomocy utworzyli Henryk Mikunda, Fryderyk Skrzypiec i Emil Fica. Piątkę napastników stanowili Ewald Kruk, Władysław Słota, Teodor Peterek, Ernest Wilimowski i Gerard Wodarz.

Od początku spotkania uwidoczniła się przygniatająca przewaga Ruchu. Dość powiedzieć, że w całej pierwszej odsłonie meczu goście zaledwie dwukrotnie przedostali się pod pole karne Ruchu. Niebiescy z kolei nie mieli najmniejszych problemów z tworzeniem sobie sytuacji bramkowych. Dobrze poczynaniami ataku kierował Peterek, niezawodnym egzekutorem okazał się Wilimowski. W pierwszej połowie pokonał bramkarza gości trzykrotnie w 13, 21 i 32 minucie gry. Według chętnie powtarzanej legendy Ernest Wilimowski miał założyć się w przerwie z jednym z kibiców o złoty zegarek, że strzeli w całym meczu 10 goli. Czy tak było naprawdę tego już nie rozstrzygniemy, faktem jest jednak, że w drugiej połowie rozpoczął się szalony pościg Eziego za magiczną 10-tką.

W obliczu słabości rywala (Jednostronny trening na bramkę Unionu – Polska Zachodnia) Niebiescy porzucają wszelką taktykę i usiłują strzelać z dalszych odległości”. W ataku bryluje oczywiście Wilimowski, dzielnie sekundują mu Wodarz i Słota. W 53 minucie pada najładniejszy gol meczu – strzał Eziego z 16 metrów ląduje w samym rogu bramki łodzian, 4 zero, 4 gole Eziego. Kolejne bramki będące efektem znakomitych kombinaji ataku Ruchu padają w odstępie 5 minut pomiędzy 65 a 70 minutą. Ezi, Ezi, Ezi. 7:0 dla Ruchu i 7 goli dla Wilimowskiego. W 72 minucie po wątpliwym zagraniu ręka w polu karnym arbiter dyktuje 11 dla Unionu, Świętosławski zamienia go na honorową bramkę dla swojej drużyny. 75 minuta przynosi kolejną bramkę Wilimowskiego. 8:1 Teraz i Peterek pragnie zapisać się w protokołach meczowych i trafia dwukrotnie. Ruch prowadzi już 10:1. Ostatnie minut to jeszce popis Wilimowskiego który w 85 i 89 minucie zdobywa swoją 9 i 10 bramkę w meczu.

„Ruch zadowolił; nie zlekceważył przeciwnika, ale przekonał go o swej wartości. Dobry był atak i pomoc, obrona nie miała okazji wyprobować swych możliwości”.

Tyle o meczu „Polska Zachodnia”„Gwiazdą spotkania był Wilimowski, a jego rekord 10 bramek w jednym meczu ligowym długo zostanie nienaruszony. Mimo to gra Wilimowskiego nie była bez zarzutu. Było w niej za dużo cyrkowych sztuczek i za mało pomocy sąsiadom, naczym stracił dobrze grający Wodarz” Taką lakoniczną notatką podsumował „Przegląd Sportowy” niebywały wyczyn Eziego.

Dziennikarze „Przeglądu…” pewnie nie wiedzieli jak bardzo mieli racje w kwestii trwałości ustanowionego rekordu. Od meczu Ruchu z Unionem mija właśnie 77 rok. Nie wydaje się możliwym aby we współczesnej piłce ktoś był w stanie kiedykolwiek wymazać rekord Wilimowskiego z tablic.

Autor: Andrzej Godoj


Szeged

To było ostatnie przedwojenne spotkanie towarzyskie chorzowskiego już wtedy Ruchu z drużyną zagraniczną. 31 lipca 1939 roku do Chorzowa Batorego przyjechała węgierska drużyna Szeged FC z siedzibą w Segedynie (węgierska nazwa Szeged) i zamieszkała w eleganckim przedwojennym hotelu Polskim w Chorzowie (dzisiaj ul. Wolności 27). Nie była to drużyna, która odnosiła znaczące sukcesy w swojej lidze, choć ten zespół prezentował wysokie umiejętności piłkarskie, przynajmniej wg relacji prasowych. Klub powstał w 1899 roku jako Szegedi Atlétikai Klub, w sumie zmieniał nazwę aż siedmiokrotnie, historia tej drużyny jest związana z przedwojennym Uniwersytetem w Segedyn. Działalność tego Klubu była wznawiana, zawieszana i tak kilkakrotnie. Klub Szeged formalnie przestał istnieć w 1976 roku w wyniku kolejnej fuzji, która nie honorowała już dawnych tradycji tej drużyny.

Szeged FC w 1939 roku w lidze węgierskiej ogrywało Kispeti, Ferencváros, a w tournee po Polsce nie przegrało jeszcze meczu. Prasa pisała: „Drużyna gości gra znanym systemem węgierskim operując długimi podaniami półgórnymi z wykorzystaniem skrzydeł, które są bardzo lotne”. W drużynie węgierskiej 19-letni bramkarz Toth i lewoskrzydłowy Nagy byli brani pod uwagę na mecz z reprezentacją Polski, który odbył się 3 tygodnie później. Obaj ostatecznie w tym meczu nie zagrali, ale György Toth bramkarz tej drużyny w czasie lat wojennych był pierwszym bramkarzem reprezentacji Węgier (w sumie zaliczył 15 występów). W drużynie na prawej pomocy zagrał Lajos Baróti, mózg tej drużyny, późniejszy trener reprezentacji Węgier w latach 1957-1966 oraz 1975-1978 w sumie 117 spotkań w tej roli.

Ruch w odmłodzonym składzie bez Peterka, Wodarza i Tatusia. W bramce 18-letni Walter Brom, który parę dni później zwichnął rękę w stawie barkowym w trakcie treningu na obozie Orląt w Akademii Wychowania Fizycznego na Bielanach, który organizował Alex James (były piłkarz Arsenalu Londyn, koordynował i pomagał w treningach i obozach ówczesnemu selekcjonerowi reprezentacji Polski Józefowi Kałuży).

Sam mecz mimo wielu zapowiedzi przedmeczowych i przerwie ligowej oglądało tylko trzy tysiące widzów. Mecz został rozegrany dokładnie 76 lat temu 1 sierpnia 1939 roku o godzinie 17:30. Niebiescy wygrali 3:2, jednak rozbieżności w prasie w zakresie opisu meczu, ilości kibiców czy strzelców bramek były bardzo duże. Prasa śląska pisała:

„W pierwszej połowie wybitną przewagę miał Ruch, w którym Wilimowski grał pierwsze skrzypce, gracz ten jednak po przerwie był nie do poznania, gdyż ograniczył się tylko do statystowania”.

„Przegląd Sportowy” zaś po podaniu wyniku meczu pisał: „Na wymienieniu powyższych suchych cyfr należałoby właściwie zakończyć sprawozdanie, gdyby nie to, że interesuje nas forma Ruchu oraz konieczność wyprowadzenia czytelników z błędu, w który mogą popaść przeczytawszy wynik”. Później można było przeczytać dokładną relacją jak to Ruch grał słabo, źle, niedokładnie – ani jednego pozytywu. A to, że drużyna chorzowska wygrała miała zawdzięczać tylko zmęczeniu przeciwnika, który rozegrał 6 mecz w ciągu 7 dni. Jednym z takich ciekawych tekstów „Przeglądu Sportowego” był opis formy Klubu chorzowskiego: „W drużynie, która w pierwszej fazie mistrzostw (rozgrywek ligowych – przyp.autora) biła wszystkich, jak chciała – powstał chaos, który jej formę podarł na strzępy”. Obie bramki dla Szeged zdobył Lukasc lub Harango. Na pewno jeden z tych dwóch. Dla Ruchu wszystkie bramki zdobył Dziwisz, na pewno dwie Augustyn Dziwisz, który zastąpił na pozycji środkowego napastnika Teodora Peterka. Trzecią bramkę zdobył albo Karlik Dziwisz albo swoją trzecią Augustyn Dziwisz, prasa w zakresie strzelców była sprzeczna niesłychanie. Prasa śląska nie była również specjalnie zachwycona poziomem meczu, ale umiała znaleźć małe jego pozytywy: „Podkreślić należy dobrą formę Broma, który bronił czasem w beznadziejnych sytuacjach”.

Ruch Chorzów wygrał swoje ostatnie przedwojenne spotkanie towarzyskie z drużyną zagraniczną, a za miesiąc zniknął z mapy futbolowej Polski z powodu wybuchu II Wojny Światowej. Kibice obecni na tym meczu na pewno nie sądzili, że oglądają pożegnalny występ Ernesta Wilimowskiego i Edmunda Giemzy w barwach Ruchu na chorzowskim stadionie. Dzisiaj obaj uwiecznieni na zdjęciach mistrzowskich drużyn w ramach tegorocznej akcji 14 powodów do dumy powrócili na ten stadion z eRką na piersi.

Zespoły wystąpiły w składach:

Szeged FC: György Toth, Polyak, Raffal, Lajos Baróti, Bertok, Marosi, Bognar, Seper, Lukasc, Harango, Antal Nagy

Ruch Chorzów: Brom, Giemsa, Czempisz, Panhirsz, Mikunda, Karol Dziwisz, Marszołek,  Wilimowski, Augustyn Dziwisz, Słota, Przecherka

Augustyn Dziwisz VI, który był najlepszym strzelcem w tym meczu, to szósty ze wspaniałego klanu piłkarskiego rodu Dziwiszów, wychowanek Ruchu. Mimo, że swoje pierwsze kroki stawiał z eRką na piersi to z osobistych powodów w latach 30 ruszył w Polskę. Piłka nożna i marynarka wojenna była jego powołaniem. Powrócił do drużyny z Chorzowa w lipcu 1939 roku aby zastąpić zawieszonego Peterka w drugiej części mistrzostw Ligi piłkarskiej. Wybuch II wojny światowej przerwał jego karierę, jak i wielu innych wspaniałych sportowców. Po zakończeniu wojny grywał w RKS Batory Chorzów i rozpoczął kursy trenerskie zagranicą. Jako trener stał się cenionym specjalistą, współpracował z reprezentacją Polski, prowadził drużyny młodzieżowe naszego kraju, ale również osiągał sukcesy z drużynami klubowymi. W 1948 roku wprowadził Baildon Katowice do II ligi, stworzył podwaliny I-ligowej piłki w Górniku Radlin, z którym zdobył tytuł wicemistrza Ligi w 1951 roku. Jako, że mieszkańcy Radlina nie chcieli zaakceptować faktu, że ówczesne władze partyjne chciały zrobić z tego Klubu wizytówkę górnictwa, to i Klub ten zszedł na margines piłkarstwa. Później Dziwisz trenował dwukrotnie inny klub górniczy Górnik Zabrze, który zamiast Radlina podążył resortową ścieżką. Augustyn Dziwisz z tym zespołem za pierwszym razem wywalczył awans do I ligi, a za drugim razem zdobył tytuł mistrzowski. Dziwisz to był drugi z kolei po Gerardzie Wodarzu wychowanek Ruchu, który wprowadzał hajduckie reguły do górniczej jedenastki i nauczał tych piłkarzy jak osiągać sukcesy. Dziwisz był również trenerem innych śląskich klubów: Szombierek Bytom, Piasta Gliwice czy GKS Katowice. Do swojego rodzinnego miasta i do Ruchu wrócił w grudniu 1963 roku i trenował drużynę niebieskich do września 1964 roku. Klan rodu Dziwiszów, siedmiu braci, synów robotnika z huty Batory, którzy z futbolem związali całe swoje życie. Ślązacy, którzy odcisnęli piętno na historii śląskiej piłki nożnej.

Autor: Grzegorz Joszko


Puchary

W czerwcu będąc w Monachium miałem okazję wysłuchać historii ukrycia pucharów drużyny Bayernu. Wszystkiemu winna oczywiście była II wojna światowa. Czy historia chorzowskich trofeów jest identyczna? Tego pewnie się już nie dowiemy..

Rok 1940. Na apel Hermana Göringa, marszałka III Rzeszy wszystkie niemieckie kluby sportowe miały przekazać swoje puchary w ramach „metalowej dotacji” na przetopienie ich na użytek przemysłu zbrojeniowego. Nie wszystkie kluby jednak zastosowały się do tego rozkazu. Magdalena Heidkamp, żona piłkarza Bayernu Konrada Heidkampa wspólnie ze swoim mężem postanowiła ukryć najcenniejsze puchary przed ich przetopieniem. Mimo, że za ukrycie tak cennych trofeów groził obóz koncentracyjny Magdalena ukryła skrzynię z pucharami na farmie Ascholding, w miejscu gdzie spędzała wiejskie wakacje. Do 1945 roku skrzynia stała pod starym nieużywanym już samochodem. Kiedy do Bawarii wkroczyły wojska amerykańskie, skrzynia została zakopana, powód był dość prozaiczny: chodziły słuchy, że amerykanie zabierali łupy wojenne. 25 lat po zakończeniu wojny „skarby” wróciły do nowej siedziby Bayernu Monachium, a Magdalena Heidkamp dopiero wtedy zobaczyła zawartość drewnianej skrzyni. Dzisiaj puchary stoją dumnie w muzeum monachijskiego klubu.

Zdjęcie własne. Imitacja skrzyni Heidkampa znajduje się w muzeum.

Ta historia przypomina wydarzenia większości klubów piłkarskich, ale nie wszystkie miały tyle szczęścia. Ruch Chorzów podczas działań wojennych stracił ponad 30 pucharów, w tym ten najcenniejszy ufundowany przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Gdy we wrześniu 1939 roku wkroczyły wojska niemieckie na Górny Śląsk jasnym było, że polskie kluby nie będą miały racji bytu. Jeden po drugim były likwidowane, a na ich miejsce powstawały kluby o rodowodzie niemieckim, które funkcjonowały na Górnym Śląsku w latach 20.

Dalsze rozważania są czysto teoretyczne, a zadane pytania i tak pozostaną bez odpowiedzi. Czy Ruch miał czas schować swoje puchary we wrześniu 1939? Udało się przecież schować słynny mechanizm zegara omegi, dlaczego zatem trofea zostały w klubie? Jeśli zostały, to dekretem Göringa zostały przetopione na broń. Jeśli zdążono je ukryć, to gdzie znajdują się dzisiaj? Możemy się zabawić w hipotezy:

– zostały przetopione

– zostały ukradzione przez okupanta (niemieckiego lub radzieckiego)

– zostały ukryte i do dzisiaj pozostają w tym miejscu

– zostały ukryte, odkopane po wojnie i stoją na półkach w domach ludzi, którzy nie zdają sobie sprawy, co mają

– w latach powojennych działacze Ruchu w ramach oszczędności przekazywali puchary w ramach różnych turniejów obcym drużynom, zmieniano tylko plakietkę, więc puchary stoją w siedzibach innych klubów

– trafiły na śmietnik, bo nikt nie zdawał sobie sprawy z ich wartości

Kroniki klubowe z lat 60 i 70 podają tak zagmatwane teorie na ten temat, że można odnieść wrażenie, że spuszczono zasłonę milczenia na odpowiedź na pytanie, co się stało z pucharami Ruchu. Ci, którzy coś wiedzieli już nie żyją. Dzisiaj na pewne pytania nie znajdziemy już odpowiedzi. Wielka szkoda.

A Puchary? Ktoś, coś…?

Autor: Grzegorz Joszko