Gerard Wodarz

Pierwszy krok

Jego pierwszym klubem była „ulica Św. Jadwigi”, w wieku 12 lat rozpoczął treningi w Ruchu Wielkie Hajduki, a dwa lata później grał już w rezerwach. Do pierwszego zespołu trafił po zaledwie półrocznym pobycie w rezerwach. Nie miał jeszcze nawet 15 lat.

– Pewnej niedzieli przed południem, podszedł do mnie w kościele kierownik drużyny, oświadczając, iż szuka mnie. Mam natychmiast jechać do Bielska, gdzie będę grał, gdyż lewoskrzydłowy zachorował. Pojechałem tak, jak stałem. Nosiłem krótkie spodnie i koszulę z wykładanym kołnierzem. Graliśmy z BBTS (Bielsko-Bialskie Towarzystwo Sportowe) – opowiadał Wodarz.

W Bielsku, sympatycy drużyny BBTS śmiechem przyjęli małego piłkarza biegającego na lewym skrzydle. Wodarz szybko jednak uciszył widownię, kiedy przymierzył z lewej nogi z 30. metrów z ostrego kąta, trafiając obok zaskoczonego bramkarza. Ten strzał będzie jego popisowym numerem. Jak wyglądała ta bramka? Ktoś z was pamięta, jak strzelił rumuński pomocnik George Hagi podczas Mistrzostw Świata w 1994 bramkę Kolumbii? No to właśnie tak.

Gęsiego

W 1930 roku Ruch Wielkie Hajduki wygrał prestiżowy turniej w Królewskiej Hucie (dzisiaj Chorzów) organizowany z okazji jubileuszu 20. lecia AKS-u. W zawodach brały jeszcze udział drużyny Cracovii oraz Preussen Zaborze. Po otrzymaniu okazałego srebrnego pucharu z rąk prezydenta magistratu Królewskiej Huty, piłkarze wspólnie z kibicami Ruchu gęsiego przeszli z Góry Redena do Wielkich Hajduk. Wspaniały przemarsz. To był pierwszy wielki triumf Gerarda Wodarza.

Łucja

Za każdym wielkim piłkarzem stoi kobieta. Żoną Gerarda została Łucja Zorzycka. Poznali się dzięki Franciszkowi Zorzyckiemu, starszemu bratu Łucji, który grał z Wodarzem w jednej drużynie. W 1934 roku byli już małżeństwem. Rano był ślub, a po południu mecz. Łucja przyszła na boisko w białej sukni. Ta tradycja panny młodej na trybunie głównej stadionu Ruchu trwała przez długi czas. Syn Wodarza, Lucjan wspominał: – Ludzie do dziś zatrzymują mnie na ulicy i mówią, że tata tak kochał mamę, że był gotów całować ślady jej stóp.

Starszy strzelec

W marcu 1936 roku został powołany do czynnej służby w Wojsku Polskim, został przydzielony do 75. Pułku Piechoty stacjonującej w Chorzowie. Mimo że za pół roku miał szansę wystąpić na olimpiadzie, to powołanie i odbycie służby przyjął jako coś normalnego. W tym czasie służył i grał w piłkę w Ruchu. Ukończył również Szkołę Podoficerską i otrzymał nominację na starszego strzelca. Z początkiem września 1939 roku jako dowódca drużyny walczył na Górnym Śląsku, a później w okolicach Krakowa. Wzięty do niewoli uciekł z transportu i dotarł do domu.

Wielka Brytania

Na Igrzyskach Olimpijskich w 1936 roku w Berlinie został uznany najlepszym lewoskrzydłowym turnieju piłkarskiego. Polska zajęła czwarte miejsce, choć gdyby nie PZPN, który zdyskwalifikował Ernesta Wilimowskiego z udziału w tej imprezie, mogło być złoto. W ćwierćfinale Polacy pokonali Wielką Brytanię 5:4, a Gerard Wodarz strzelił trzy bramki. – Był to doprawdy mój wielki mecz. Chyba nigdy już przed tym ani po tym nie byłem w takiej formie. Wszystko mi się udawało, każde dośrodkowanie było wymierzone na centymetry, każdy strzał nosił w sobie zarodek bramki. Nie było piłki, której bym nie dogonił, nie zdarzyło się więcej jak kilka razy, aby mi ją któryś z Anglików odebrał – opowiadał Wodarz, który w tym samym roku zdobył bramkę dającą Polsce remis z reprezentacją Niemiec.

Karykatura Wodarza po meczu z Niemcami.

 

Komputer

Wodarz uwielbiał grać w szachy. To był niedzielny rytuał. Rano zawsze odwiedzał go szwagier Gerard Zorzycki. Przy cygarze i małym kieliszku koniaku rozpoczynali partię. Potem razem szli do kościoła, a po mszy wracali na domowy obiad. Po uczcie dla ciała znowu siadali do szachownicy. Prawie nigdy nie przegrywał. Jego umysł był jak komputer. Wodarz lubił też malować. Miał fotograficzną pamięć. Zamykał oczy i odtwarzał to, co widział, z najmniejszymi szczegółami. Byli tacy, którzy twierdzili, że marnuje się jako piłkarz.

Bezpartyjny nauczyciel

W Ruchu był pierwszoplanową postacią, zdobył pięciokrotnie mistrzostwo Polski w jego barwach. Wodarz wspominał, że w trakcie meczu średnio dośrodkowywał aż 15 razy. Po zakończeniu przez niego kariery klub jednak odwrócił się od niego, podobnie zresztą jak od jego przedwojennych kolegów z drużyny. Ręce wyciągnął do niego Górnik Zabrze, gdzie pracował najpierw z pierwszą drużyną, a później z młodzieżą. Był niezwykłym nauczycielem. Mimo że interesowała się nim Służba Bezpieczeństwa, do końca swojego życia pozostał bezpartyjny. To miało wpływ na jego trenerską karierę w latach 50 i 60.

Lepiej mądrze stać, niż głupio biegać

Wodarz był niezwykle pracowity na boisku, swoje umiejętności doskonalił przez wiele godzin treningowych. Jego podania były idealne, co do centymetra. Opanował je do perfekcji, podzielił boisko na części i dokładnie wiedział, gdzie trafi uderzona przez niego piłka. Rozpisywał wszystko w specjalnym notesie. Często trenował wspólnie z Teodorem Peterkiem, używając cylindra. Peterek trzymał cylinder w rękach, a Wodarz dośrodkowując trafiał do jego środka. Trafiał do bramki bezpośrednio z rzutu rożnego, zanim inni zaczęli z tego słynąć. Byli tacy, którzy twierdzili, że nie zawsze przykłada się do meczu. Wodarz im odpowiadał: – Dlaczego ludzie mówili, że gram bez serca? Tak im się tylko wydawało, ponieważ nigdy nie starałem się o zdobycie piłki, którą uważałem za straconą. Mój trening i ćwiczenia opierały się na dokładnych obliczeniach. Nie lubiłem wysiłku, który był z góry skazany na niepowodzenie.

Jego droga dobiegła końca

Do dzisiaj dzierży Gerard Wodarz dwa niezwykłe rekordy. Jest drugim najmłodszym piłkarzem debiutującym w niebieskich barwach, mając 15 lat i 331 dni oraz pierwszym najmłodszym strzelcem bramki dla Ruchu w wieku 16 lat, 9 miesięcy i 15 dni. Dla kibiców Ruchu był ikoną, kimś kto dążył do doskonałości. Nigdy nie skończył swojego pamiętnika, szkoda, bo byłaby to historia warta opowiedzenia. Zmarł niespodziewanie. Jeden z dziennikarzy napisał dzień po pogrzebie: Kiedy biało-niebieski sztandar klubowy pochylił się nad grobem Gerarda Wodarza uświadomiłem sobie, że jego droga dobiegła końca (…)

Autor: Grzegorz Joszko