1935

Tennis Borussia Berlin

Ten mecz był inauguracją rozgrywek, tyle, że ponad 80 lat temu.

Tennis Borussia Berlin. Klub założony w 1902 roku. Jego nazwa pochodzi od sekcji tenisa ziemnego i stołowego, które powstały jako pierwsze. Rok później zostaje utworzona drużyna piłkarska, która zaczęła rywalizować w rozgrywkach stolicy. W sezonie 1931/32 (1932) zostaje ona Mistrzem Berlina (Die VBB-Meisterschaft).

W zasadzie na ten mecz towarzyski miała przyjechać inna drużyna Minerwa Berlin, która jednak rezygnuje z przyjazdu, a w zamian pojawia się Tennis Borussia. Berlińskie „Fusball Woche” przed meczem niezwykle ciepło pisze o drużynie piłkarskiej Ruchu, o jej walorach, zawodnikach (szczególnie Peterku, Urbanie i Wilimowskim) i o tym, jak trudno będzie o dobry rezultat. Borussia przyjeżdża ze swoim najlepszym zawodnikiem prawym łącznikiem Heini Schmidt’em.

Fot.”7 groszy” Ag.Polonji

Ten mecz to oficjalna inauguracja piłkarskiej wiosny na Śląsku. Mecz odbywa się 3 marca 1935 i rozpoczyna o godzinie 15:00. Niestety warunki atmosferyczne nie były sprzyjające, śnieżyca i duże opady śniegu odstraszyły kibiców i pojawiło się ich tylko 2,5 tysiąca. Prasa pisze o meczu i charakteryzuje poszczególnych zawodników:

Polacy przewyższali berlińczyków pod względem technicznym wyraźnie, aczkolwiek kondycyjnie nie dorównali gościom, to jednak dzięki lepszemu opanowaniu i zespołowości w grze łatwo uporali się z Niemcami. Bardzo dobrze zagrali Wilimowski, Urban i Wodarz. W pomocy na pierwszy plan wybił się Dziwisz. Po przerwie bardzo dobrze grał Nowakowski i Badura. W obronie lepsze wrażenie pozostawił po sobie Rurański, Czempisz był bardzo flegmatyczny i popełniał szczególnie w pierwszej połowie, szereg błędów taktycznych. Tatuś popisywał się udanymi robinsonadami i brawurą.

Robinsonada – takie ładne słowo, tak rzadko dzisiaj używane. Wspaniała jest zresztą historia tego słowa, od nazwiska brytyjskiego bramkarza.

Ruch nie wszedł dobrze w ten mecz, drużyna niemiecka raz za razem atakuje bramkę Tatusia i jest zdecydowanie szybsza. Jednak jedna z kontr Ruchu przynosi drużynie niebieskiej karnego, którego nie wykorzystuje Peterek. Niemcy zdobywają pierwsi bramkę i są zdecydowanie drużyną lepszą, do przerwy 0:1. W przerwie wchodzi na boisko Kubisz, a gra po przerwie zaostrza się i z powodu kontuzji w drużynie Ruchu następuje zmiana. W drużynie Tennis Borussii Berlin schodzi z tego samego powodu najlepszy w drużynie Schmidt i od tej pory obraz gry ulega diametralnie zmianie. Prasa relacjonuje: ostatnie 30 minut Ruch nie dopuszcza gości do głosu. Z pięknego zagrania Wodarza, Kubisz w zamieszaniu podbramkowym wyrównuje. W 5 minut później zdobywa prowadzenie Wilimowski z dobrze obmyślanego zagrania Peterka. Na kilka minut przed końcem Wilimowski po raz drugi umieszcza piłkę w bramce z pięknego zagrania z Urbanem.

Wygrana 3:1. Goście są ewidentnie zawiedzeni. Liczy się jednak, to co w sieci.

Ruch wystąpił w składzie: Tatuś, Rurański, Czempisz, Panchyrz, Badura, Dziwisz, Urban, Giemza, Peterek, Wilimowski i Wodarz. W przerwie meczu Giemzę zastąpił Kubisz, a kontuzjowanego Panchyrza – Nowakowski

Borussia Berlin powtórnie zostaje Mistrzem Berlina (Die VBB-Meisterschaft) w 1941 roku, kiedy wygrywa 8:2 z Herthą w rozgrywkach Gauligi. Obecnie klub gra w Berlin Lidze (odpowiednik szóstej ligi).

Przestrzelony karny przez Peterka nie dał mu spokoju, podczas wieczornej kolacji w drużyną niemiecką zapytał bramkarza, jak on go obronił. Butterbrod odpowiedział, że jego drużyna grała wcześniej w Gliwicach z Vorwärts Rasensport Gleiwitz i bramkarz tej drużyny podpowiedział mu, aby rzucił się w prawo i tylko w prawo..

Autor: Grzegorz Joszko


Ambicja i walka

3 maja 1791 roku uchwalono pierwszą konstytucję w nowożytnej Europie. Święto Narodowe i wyjątkowy dzień w historii Polski. Wszystko poprzedzone wielką walką i ambicją..

3 maja to również wyjątkowa data w historii Ruchu, to właśnie w ten dzień Niebiescy rozegrali swój pierwszy mecz z Orłem Wełnowiec w 1920 r. W czasach przedwojennych jeszcze sześciokrotnie drużyna Ruchu rozgrywała w tym dniu mecze ligowe w roku: 1928, 1931, 1932, 1934, 1935 oraz 1936. Każdy z tych meczy miał swoją własną historię, jak ten z Podgórzem Kraków wygrany 13:0. Mógłbym opowiedzieć właśnie o nim, to było fantastyczne spotkanie, ale nie tym razem… Równie ciekawie było 3 maja 1935 roku kiedy Ruch pokonał na wyjeździe 5:0 Śląsk. To było otwarcie nowego stadionu w Świętochłowicach, a w tym zakresie doświadczenie drużyna Ruchu zdobywała zanim otwarła w 2016 roku nowy stadion w Zabrzu. Prasa po derbowym meczu z 1935 roku napisała:

Mecz o mistrzostwo Ligi rozegrany wczoraj na boisku „Śląska“ w obecności 8 do 10.000 widzów, wywołał na Śląsku niesłychane zainteresowanie. Już na kilka tygodni naprzód spotkanie powyższe stało się tematem dnia, przyczem przedewszystkiem Śląsk przywiązywał do niego kolosalną wagę (…) to była również uroczystość poświęcenia stadionu klubu sportowego Śląsk Świętochłowice.

Drużyna ze Świętochłowic była cierpliwa, czekała równy rok na rewanż. Oto historia, która wydarzyła się dokładnie 80 lat temu – 3 maja 1936 roku.

W ten dzień na Górnym Śląsku były zorganizowane obchody 15-lecia III Powstania Śląskiego, pochody rocznicowe w różnych miastach, imprezy i wydarzenia o charakterze symboliczno-politycznym były głównym tematem tego dnia. Najważniejsze osoby w kraju uczestniczyły w tych uroczystościach. Tymczasem w Świętochłowicach bastionie miejscowego Śląska kibice żyli niczym innym tylko zbliżającymi się wielkimi derbami, tak wtedy określano w prasie potyczki pomiędzy Ruchem i Śląskiem. Na stadionie pojawiło się ponad 10 tysięcy kibiców z różnych części Górnego Śląska. Na meczu zjawili się oczywiście fani Ruchu, którzy tak jak dzisiaj jeździli za swoją drużyną. Prasa uznała to spotkanie za najbardziej zacięte, jakie rozegrano na śląskiej ziemi. Było w tym meczu wszystko to, co w piłce najlepsze. W prasie można było przeczytać:

Mecz zakończył się wielką niespodzianką i dużym sukcesem gospodarzy, którzy zdołali pokonać groźną drużynę Ruchu 2:1 (0:1) (…) Zwycięstwo Śląska w tych warunkach zaskoczyło publiczność sympatyków i było niespodzianką dla sympatyków Ruchu, którzy dopingowali cały czas swoją drużynę (…) Powodem przegranej Ruchu była przedewszystkim kunktatorska gra ataku, który nie potrafił wyzyskać szeregu sytuacyj podbramkowych (…) W meczu tym Śląsk postawił wszystko na jedną kartę, po swych niepowodzeniach, chciał wreszcie pierwszy mecz rozstrzygnąć na swoją korzyść.

Zaczęło się zgodnie z oczekiwaniami. Gerard Wodarz zacentrował z lewego skrzydła na głowę Peterka i Ruch objął prowadzenie 1:0. Chwilę później w 18 minucie meczu dochodzi do starcia Wilimowskiego z obrońcą Śląska Jonikiem, wg relacji prasowych najpierw „Ezi” spoliczkował Jonika, a ten odwzajemnił mu się dwoma kopniakami, w innej relacji było odwrotnie, w jeszcze innej tylko obrońca Śląska kopał. Sędzia Lustgarden widząc leżącego Wilimowskiego usuwa z boiska Jonika, od tego momentu drużyna ze Świętochłowic resztę meczu rozgrywała w 10-tkę. Wilimowski zniesiony z boiska wraca na nie po 5 minutach. Publiczność ten powrót przyjęła z ogromnym niezadowoleniem, bucząć i gwiżdżąc na piłkarza Ruchu, który odwzajemnia się akcją po której pada druga bramka dla Niebieskich, nieznana jednak przez sędziego. Koniec pierwszej połowy.

W przerwie meczu dochodzi do scysji na trybunach pomiędzy działaczami obu klubów, kiedy od słów zaczęli się brać do czynów, obecny na meczu wiceprezes PZPN rozdzielił walczących ze sobą działaczy. W drugiej połowie piłkarze obu drużyn nie przebierali w środkach, kontuzjowany z boiska schodzi napastnik Śląska Ewald Cebula, wraca jednak po paru minutach na murawę. Giemsa, Peterek czy Wilimowski nie potrafią wykorzystać doskonałych sytuacji na podwyższenie wyniku. Dobrze w bramce Śląska spisywał się Mrozek. Piłkarze ze Świętochłowic postawili wszystko na jedną kartę i przez ostatnie 15 minut nie schodzą z połowy boiska Niebieskich. W 80 minucie po rzucie rożnym wyrównującą bramkę strzelił God. To był impuls. Prasa napisała:

To podziałało na widownię jak grom z jasnego nieba. Odrazu znalazła się orkiestra, która zagrała triumfalnego marsza, a widzowie rzucali w górę czapki i kapelusze. Dalszy ciąg meczu odbył się w nienormalnej atmosferze, czem wyraźnie speszony był Ruch.

Śląsk zaatakował ze zdwojoną siłą i w 85 minucie strzelił drugą bramkę. Napastnik świętochłowicki Gieroń po indywidualnej akcji mija Rurańskiego, z bramki wybiega Tatuś, który mija się z piłką, a Gieroń z 40 metra strzela do pustej bramki. Szaleństwo zapanowało na boisku i trybunach. Chwilę później kontuzjowany z boiska schodzi Seifert i drużyna gospodarzy mecz kończy w 9-tkę. Derby wygrała niekoniecznie drużyna lepsza, ale prasa potrafiła docenić zaangażowanie zwycięskich piłkarzy Śląska:

Niespodziewany sukces zawdzięczają świętochłowiczanie swej ofiarnej do ostatnich granic grze. Śląsk ustępował bowiem przeciwnikowi pod każdym względem (…)

Śląsk (…) wykazał prawdziwą ambicję i ofiarność.

Swem heroizmem wygrał zawody, czem sprawił swym zwolennikom miłą i nieoczekiwaną niespodziankę.

Ambitna i ofiarna gra zasługuje na pełną pochwałę.

Zwycięstwo Śląska zasługuje tem bardziej na pochwałę, iż grał on większą część meczu w dziesiątkę. Mrozek, bramkarz Śląska, był również w drugiej części najlepszym graczem na boisku (…) Śląsk aczkolwiek technicznie ustępował Ruchowi, za to bojowością i ambicją zasłużył sobie w zupełności na zwycięstwo.

Obie drużyny zagrały w składach:

Śląsk: Mrozek, Bryla, Seifert, Kowaliński, Jonik, Waluś, Hanusik, God, Gieroń, Cebula. Fojcik.

Ruch: Tatuś, Rurański, Dziwisz, Panchrysz, Badura, Fica, Urban, Giemsa, Peterek, Wilimowski, Wodarz.

Wygrała ambicja i walka.

Autor: Grzegorz Joszko


Kontuzje w Bielsku

5 maja 1935 roku Ruch Wielkie Hajduki rozegrał w Bielsku spotkanie o puchar oddziału bielskiego gazety „Polski Zachodniej” z reprezentacją Bielska, większość zawodników tej drużyny stanowili gracze BBSV (Bielitz-Bialaer Sport Verein; w 1936 spolszczono nazwę na Bielsko-Bialskie Towarzystwo Sportowe – protoplasta dzisiejszego Podbeskidzia), ale także piłkarze Białej-Lipnik oraz KS Hakoah Bielsko. Zawody te, nie do końca były zgodne ze statutem PZPN, który nie pozwalał na organizowanie imprez, z których dochód trafiał do gazety… Spotkanie w Bielsku było 6 meczem, które Ruch rozegrał w przeciągu 15 dni.

Ten mecz to była istna masakra. Ruch w mistrzowskim składzie przegrał 1:3, a prasa śląska nie zostawiła suchej nitki na… działaczach, pisano o niezwykłej kompromitacji: „Trudno wprost powstrzymać się od ostrzejszych słów krytyki. A przecież ostrzegaliśmy kierownictwo Ruchu, że zawody o takim charakterze są szkodliwe dla jego reputacji”. Reputacja podupadła, ale kibiców zaniepokoiło coś innego. Po kablu telefonicznym dotarła do Wielkich Hajduk informacja, że część graczy została kontuzjowana. Prawda okazała się jeszcze brutalniejsza, były 4 ofiary: Wilimowski, Rurański, Giemsa i Peterek kontuzjowani. Najmniej ucierpiał ten ostatni, który poza sińcami na twarzy nie doznał większego uszczerbku. Pozostała trójka wylądowała w szpitalu hutniczym w Wielkich Hajdukach. Giemsa po opatrzeniu wyszedł ze szpitala i był zdolny do gry po kilkudniowym wypoczynku. Rurański po założeniu opatrunku został odesłany do domu i będzie pauzował 2 miesiące. Najbardziej ucierpiał Ernest Wilimowski, który przez tę kontuzję stracił prawie cały sezon ligowy. Tak „Ezi” wspominał to wydarzenie:

„Prowadziłem piłkę. Kiwnąłem dwu graczy, poczem dobiegł do mnie jeszcze jeden i ostro zasztopował. Czułem, jakby mnie ktoś strasznie kopnął w kolano. Upadłem… Od razu przewinęła mi się przed oczyma moja karjera sportowa i zdałem sobie sprawę, że jest źle (…)”.

Spotkanie w Bielsku rozegrane 5 maja 1935 roku mogło mieć jeszcze większe reperkusje dla ekipy hajduckiej, to choć ostatecznie do nich nie doszło, to jednak ten mecz przeszedł do historii. Trzy ofiary po jednym meczu, sińców Peterka nie liczymy.

4 ofiarą sparingów z Podbeskidziem został również parę lat temu Michał Pulkowski.

19 maja 2015 roku, 80 lat później zawodnicy Ruchu pięknie zrewanżowali się przodkom BBSV. Nie ostrą grą i kontuzjami, tylko dominacją i pięknym zwycięstwem. Wiem, że tam już wygrywaliśmy, ale jeszcze nigdy w maju, nigdy różnicą dwóch bramek i jeszcze nigdy w tak dobrym stylu…

Autor: Grzegorz Joszko

 


VfB na 15-lecie

80 lat temu, 29 września 1935 roku rozpoczęły się obchody 15-lecia hajduckiego Ruchu. Uroczystości zostały przesunięte z kwietnia na wrzesień ze względu na fakt połączenia święta z otwarciem nowego stadionu, tego samego stadionu, na którym obecnie rozgrywa mecze Ruch Chorzów. Uroczystości trwały cały tydzień. Cały fajer rozpoczął się w niedzielę od godziny 9 rano nabożeństwem kościelnym, później był pochód przez miasto pod Urząd Gminy. O godzinie 12:00 dokonano przecięcia wstęgi i otwarto nowy stadion. O godzinie 15:00 rozpoczął się mecz ligowy pomiędzy Ruchem i Wartą Poznań. Na poniedziałek 30 września zaplanowano zawody bokserskie o mistrzostwo Śląska, w kolejnych dniach kolejne mecze bokserskie, zawody motocyklowe, kolarskie i lekkoatletyczne juniorów. Odbył się również mecz piłki rowerowej na trawie pomiędzy mistrzem Polski T.C. Siemianowice i K.C Tempo Hajduki.

Zakończenie obchodów przewidziano na 6 października – wtedy do Hajduk miała przyjechać drużyna Schalke 04, która jednak odmówiła przyjazdu. Schalke parę tygodni wcześniej zostało mistrzem Niemiec pokonując w finale VfB Stuttgart 6:4. Kiedy okazało się, że pomysł ściągnięcia mistrza się nie powiódł, to sięgnięto po finalistę tych rozgrywek czyli VfB, które zresztą chciało się zrewanżować za porażkę z Ruchem z 1 stycznia 1935 roku. Z drugiej zaś strony działacze Ruchu byli zadowoleni, że S04 nie przyjechało, gdyż po pierwsze Niebiescy byli osłabieni brakiem kontuzjowanego Wilimowskiego, a na dodatek w ten sam dzień reprezentacja Polski grała z Austrią. Na ten mecz został powołany bramkarz Tatuś oraz Giemsa, który zresztą zagrał w tym meczu orzełkiem na piersi. Prasa przewidywała, że mecz Ruchu z VfB ze względu na osłabioną brakiem kilku zawodników kadrę hajduczan nie dojdzie w ogóle do skutku. Wg prasy śląskiej nawet PZPN interweniował w tej sprawie u działaczy Ruchu aby mecz się odbył.

Drużyna niemiecka

VfB Stuttgart (Verein für Bewegungsspiele Stuttgart 1893) to ówczesny trzykrotny mistrz landu Badenia-Wirtembergia w latach 1927, 1930, 1935. Gwiazdami tego zespołu byli:

Willi Rutz – mawiał o sobie, że był pierwszym zawodowym piłkarzem tej drużyny i najlepszym jej napastnikiem oraz reprezentantem Niemiec. Oprócz tego pracował w kancelarii prawniczej, a także miał swoją winnicę na przedmieściach Stuttgartu. Był kapitanem drużyny.

Otto Bökle – jeden z najlepszych środkowych napastników tej drużyny, reprezentant Niemiec, grał jeszcze po wojnie. Oszacowano, że w sumie reprezentował VfB w 800 spotkaniach bez względu na ich charakter.

Erich Koch – zawodnik ten urodził się we Wrocławiu (ówczesny Breslau) i grał na pozycji obrońcy. W sumie reprezentował barwy VfB przez 21 lat.

Paul Kraft – grał na pozycji prawoskrzydłowego, wychowanek klubu i jeden z nielicznych piłkarzy, którzy zdobył w 1950 roku tytuł mistrza Niemiec w barwach VfB.

Drużyna ta przyjechała dzień wcześniej i zamieszkała w eleganckim przedwojennym hotelu Polskim w Chorzowie (dzisiaj ul. Wolności 27).

VfB Stuttgart na boisku Ruchu. Zdjęcie.Ag.Polonji rok 1935

Godzina 15:00

06.10.1935 rok. Punktualnie o godzinie 15:00 zabrzmiał pierwszy gwizdek sędziego Błachuta z Bielska. Prasa śląska pisała o 10 tysiącach zebranych kibiców, a prasa warszawska doliczyła się ich 5 tysięcy więcej. W pierwszej połowie mecz był wyrównany. Prasa śląska napisała:

„Najbardziej niebezpiecznym był atak gości. Doskonała jednak obrona Ruchu, a zwłaszcza spokojnie grający Czempisz. Atak Ruchu nie miał szczęścia, Peterkowi pod bramką nic się nie kleiło, zawsze przestrzeliwał z murowanych pozycyj”.

„Przegląd Sportowy” napisał:

„Początkowo mieliśmy wrażenie, że goście formalnie przejadą się po Ruchu, rzucili się bowiem z takim impetem do walki, że w ciągu pół godziny ślązacy nie mieli prawie nic do powiedzenia. Później rozegrał się jednak Ruch, któremu zresztą z pomocą przyszedł deszcz, czyniąc boisko śliskiem i miękkiem. O wiele od hajduczan ciężsi gracze Stuttgartu nie dużo mogli tu wskórać (…)”.

Druga połowa należała do Niebieskich, pierwszą bramkę zdobył Peterek w zamieszaniu podbramkowym, a chwilę później drugą Gerard Wodarz. Szczególnie ta druga bramka kapitana Ruchu była rzadkiej urody. Prasa o niej napisała: „Drugą bramkę zdobył Wodarz z ładnego przeboju (…) doszedł do piłki na środku boiska, kierując się z nią błyskawicznie pod bramkę. Strażnik świątyni niemieckiej widząc, że napastnik Ruchu kiwnął już kilku jego kolegów, wyleciał naprzeciw, ale i jego zwiódł Wodarz na jakie 30 metrów od bramki. Przy niesłychanym aplauzie audytorjum skrzydłowy Ruchu minął przed pustą bramką jeszcze obrońcę Kotza, poczem wjechał z piłką do gola”. Do pustaka znaczy się.. W drugiej połowie Niebiescy nie schodzili z połowy VfB, ale zawsze czegoś brakowało aby zmienić wynik meczu. Ostatecznie Ruch Wielkie Hajduki wygrał 2:0.

Drużyny wystąpiły w składach:

Ruch: Hyla – Rurański, Czempisz – Dziwisz, Badura, Panchyrz – Malcherek, Kubisz, Peterek, Górka, Wodarz

VfB: Schweitman – Walter Kotz, Erich Koch – Paul Kraft, Heinrich Buck, Gustav Rebmann – Kurt Schäfer, Erwin Haaga, Willi Rutz, Otto Bökle, Alfred Lehmann

Kapitanowie obu drużyn. Z lewej Rutz, w środku sędzia Błachut oraz po prawej kapitan Ruchu Wodarz. Zdjęcie.Ag.Polonji rok 1935

Opinie pomeczowe

Obawy, co do postawy zawodników rezerwowych nie sprawdziły się, a ten co do którego obawy były największe okazał się najlepszym piłkarzem na boisku. Był nim bramkarz Hyla. „Przegląd Sportowy” o nim napisał: „Bystrość spostrzeżeń oraz udane wybiegi były jego największym atutem” a prasa katowicka: „Najlepszym był Hyla w bramce, który swego starszego kolegę Tatusia, zastąpił pierwszorzędnie. Ustawia się znacznie lepiej od Tatusia, w grze jest o wiele spokojniejszy, ma pewny chwyt piłki, no i co jest rzeczą najważniejszą, bije Tatusia korzystniejszymi warunkami fizycznymi. Jest wyższy i silniejszy (…)”. W zespole VfB podobną laurkę wystawiono bramkarzowi niemieckiej drużyny Schweitmanowi, który obok Rutza, który „żonglował piłką jak artysta” był najlepszy w ekipie z Wirtembergii. Dużo dobrego napisano również o obrońcy Kochu, który jeszcze niedawno grał w napadzie. Podsumowując ich występ prasa napisała:

„Niemcy grali popularnym już dzisiaj systemem litery „W”, ale natrafili na defensywną grę pomocy Ruchu – i nie znając innych sposobów gry, musieli skapitulować. Sztywny, nie dający możliwości elastycznych przemian system jest dobry, jeśli przeciwnik go nie zna, ale Ruch na szczęście w systemie tym orjentuje się nieźle i ponadto hołduje zasadom improwizacji. Na drużyny niemieckie, zasada to najlepsza”.

O grze Ruchu prasa zgodnie pisała: dobrze, ambitnie, skutecznie. Każda z formacji została w jakiś sposób wyróżniona. Mimo, że grało kilku rezerwowych, to nie było w drużynie słabego punktu.

Prasa śląska poświęciła akapit na sprawy porządkowe: „Kilka uwag należy się kierownictwu Ruchu w sprawie boiska. Z miejsc siedzących prowadzi tylko jedno wyjście. Jest to stanowczo za mało. Widzowie przeszkadzają jeden drugiemu, gdy spóźniają się na mecz, albo gdy przed ukończeniem meczu boisko chcą opuścić. Reszta niecierpliwie czeka swojej kolejki opuszczenia boiska i nic dziwnego, że szukając innego wyjścia niszczy trawniki i urządzenia stadionu”.

Obchody 15-lecia klubu zostały zakończone 6 października 1935 roku o godzinie 19:00, kiedy rozdano nagrody w Domu Związkowym.

Autor: Grzegorz Joszko


Sollemnitas omnium sanctorum

Kolejny wyjazd, tym razem w okresie Wszystkich Świętych. Przyjęcie zaproszenia do Niemiec było spowodowane chęcią rozegrania meczów rewanżowych z drużyną DSC oraz Fortuną, które odbyły się parę miesięcy wcześniej w Wielkich Hajdukach. Niebiescy przegrali 1:2 z ekipą z Drezna oraz wysoko pokonali Fortunę 5:1. Oba zespoły były zaliczane do czołówki klubów niemieckich w okresie lat 30 i 40.

Dresdner

Dresdner S.C (Dresdner Sportclub 1898 e.V., potocznie DSC) to klub założony w 1898 roku, od 1933 roku występował w Gualidze Saksonii, którą wygrał w 1934 roku, w kolejnych latach zajmował drugie miejsce, ale do 1945 roku wygrał tę ligę sześciokrotnie. Najlepszy okres przypadł dla tego zespołu w latach 40, gdzie Saksończycy zdobyli Puchar Niemiec (wtedy Tschammera) w latach 1940- 1941, Mistrzostwo Niemiec w latach 1943 – 1944, a także Superpuchar w 1940 roku. W drużynie grało kilko naprawdę niezłych piłkarzy, reprezentantów kraju przyszłych lub obecnych. O trzech z nich przeczytacie poniżej:

Willibald Kress – bramkarz, jeden z najlepszych w latach 30 i 40 w Niemczech. Reprezentant Niemiec (16 występów w latach 1929-1934), uczestnik i zdobywca brązowego medalu na Mistrzostwach Świata w 1934 roku. Zdobył wszystkie wymienione wyżej tytuły z DSC w latach 40. Jego kariera trwała od 1922 do 1949 roku. Później był trenerem w niższych ligach.

Helmut Schön – drezdeńczyk, grał w ataku, zdobył wszystkie tytuły z DSC w latach 40. W latach 1937-1941 rozegrał 16 spotkań w reprezentacji i strzelił 17 bramek. Później stał się legendą jako trener. W 1956 roku został asystentem selekcjonera Niemiec Seppa Herbergera i w tej roli współpracował z nim przez 8 lat. W 1964 został samodzielnym trenerem reprezentacji Niemiec (RFN), którą prowadził w latach 1964–1978, łącznie w 139 meczach międzypaństwowych. Czterokrotnie wprowadził zespół do finałów MŚ. W 1966 jego podopieczni zdobyli srebrny medal, w 1970 brązowy, a w 1974 złoty. Pod jego wodzą reprezentacja Niemiec zdobyła także złoty medal Mistrzostw Europy w 1972 i srebrny cztery lata później.

Richard Hofmann – pseudonim „Król Ryszard” grał na pozycji lewego łącznika, w latach 1927 – 1933 grał w reprezentacji Niemiec gdzie rozegrał 25 meczy i strzelił 24 gole i był jej kapitanem w 4 meczach. Uczestnik Olimpiady w 1928 roku i najlepszy strzelec drużyny w tym turnieju. W tym czasie jeden z najlepszych napastników w historii kadry narodowej. Później został zdyskwalifikowany i odsunięty od gry w reprezentacji za złamanie statusu amatora, za to, że reklamował papierosy w koszulce kadry. Nigdy już nie powrócił do drużyny Niemiec. Na boisku grał zawsze z bandażem na głowie, ponieważ stracił ucho w wypadku samochodowym, kiedy wracał z imprezy karnawałowej.  Reprezentował barwy Dresdner S.C przez ponad 20 lat. Stadion drużyny Meeraner SV, której był wychowankiem nosi dzisiaj jego imię.

Fortuna Düsseldorf

Drugim przeciwnikiem Ruchu była Fortuna Düsseldorf, klub założony w 1895 roku pod nazwą Turnverein Flingern. Bez wątpienia największy sukces ta drużyna odniosła w 1933 roku zdobywając tytuł Mistrza Niemiec pokonując w finale Schalke 04. Drużyna z Düsseldorfu wygrała lokalną Gauligę latach: 1927, 1929, 1931, 1933 oraz od 1934 roku kiedy Fortuna grała w Gaulidze Niederrhein wygrała ją pięciokrotnie w latach: 1936 – 1940 roku. W tej drużynie również grało kilku piłkarzy, którzy stali się legendami nie tylko swojego klubu, ale również reprezentacji Niemiec (m.in. Janes, Kobierski, Bender czy Albrecht). Tutaj również można by wymieniać, ale skupię się tylko dwóch niezwykłych piłkarzach:

Paul Janes – grał na pozycji obrońcy, w latach 1932-42 rozegrał 71 (!) meczów w reprezentacji, dwukrotnie uczestniczył w Mistrzostwach Świata (1934 i 1938), stadion w Düsseldorfie nosi jego imię, a niemiecki związek piłki nożnej zaliczył go do grona 20 najlepszych piłkarzy w całej historii. Jego cechą charakterystyczną było strzelanie bramek z rzutów wolnych z odległości 30-40 metrów od bramki, a także z tego, że często wybijał piłkę z przewrotki, podobno był pierwszym piłkarzem niemieckim, który tak robił.

Stanislaus Kobierski – pseudonim boiskowy „Tau”. Grał na pozycji lewoskrzydłowego, reprezentant Niemiec i strzelec pierwszego gola dla Niemiec na mistrzostwach świata w 1934 roku, gdzie zdobył brązowy medal. W sumie rozegrał w reprezentacji 26 meczów i strzelił 9 goli w latach 1931-41. Jego rodzice pochodzili z Poznania. Polskie korzenie były przez ówczesne niemieckie władze piłkarskie wykorzystywane w celach propagandowych (choć oficjalnie zaprzeczono temu, aby miał takowe), kiedy podczas meczu z reprezentacją Polski w 1933 roku był kapitanem drużyny niemieckiej, a w czasie II wojny światowej grywał gościnnie w drużynie SG Ordnungspolizei Warszawa. Po wojnie był trenerem Fortuny.

Ruch Wielkie Hajduki

Drużyna Ruchu w 1935 roku niepewna jeszcze zdobycia mistrzowskiego tytułu, z nowym stadionem, który został oddany do użytku miesiąc wcześniej i osłabiona brakiem kontuzjowanego Ernesta Wilimowskiego, który akurat w tym samym czasie poddawał się operacji kolana w środę 30 października 1935 roku wyjechała pociągiem do Drezna. Do pociągu wsiedli: Tatuś, Czempisz. Rurański, Dziwisz, Badura, Panhyrsz, Urban, Giemza, Peterek, Ibrom Wodarz (jako podstawowy skład) oraz rezerwowi: Hyla, Nowakowski, Loewe i Wadas. W sumie cała ekipa liczyła 19 osób, bo pojechali również Pietryga (urzędnik z Huty Batory), członkowie zarządu Gettler i Wiza oraz przedwojenny kronikarz Niebieskich Józef Wieczorek. Działacze Ruchu rozważali zabranie ze sobą napastnika z AKS Chorzów Wostala, ale ten pomysł nie został wdrożony w życie. Jak ważny był to wyjazd dla polskiego piłkarstwa nie trzeba było nikogo przekonywać, bo piłkarze Ruchu zostali zwolnieni przez PZPN z obowiązku reprezentacyjnego w meczu z Rumunią. Niebiescy zameldowali się w Dreźnie po 7 godzinnej podróży i innym zwyczajem niż zawsze – wytworny bankiet na ich cześć czekał przed meczem, gdyż od razu po meczu drużyna miała zamiar udać się w podróż do Dusseldorfu. Prasa nie była przekonana do tego wyjazdu: „Ruch wierzy we własne, choć nadwątlone siły, to jest rzecz bodaj najważniejsza. Czy jednak ambitni ślązacy nie wzięli za dużo na swe barki, godząc się na mecz po meczu i to w tak męczącą podróż, to inna rzecz”.

Plan tego tournee wyglądał następująco:

30.10 – środa wyjazd do Drezna

31.10 – czwartek mecz z DSC, wyjazd w podróż do Dusseldorfu (ok. 700 km, ze względu na przesiadkę w Berlinie)

01.11 – piątek mecz z Fortuną

02.11 – sobota wyjazd z Dusseldorfu

03.11 – niedziela, powrót do Wielkich Hajduk

Mecze

Na meczu w Dreźnie zebrało się ponad 11 tysięcy kibiców, liczną część stanowili Polacy mieszkający w Niemczech. To oni przed meczem wręczyli wiązankę kwiatów zawodnikom Ruchu. Na trybunach był obecny konsul Polski w Dreźnie p. Czadowski. Ruchu poniósł porażkę 0:2, a obie bramki stracił po rzutach wolnych (Schön w 70 minucie i Müller w 92 minucie). Prasa napisała:

„Zawody rozegrane przy pięknej pogodzie (…) były widowiskiem niezwykle emocjonującym. Gra była prowadzona w morderczym szybkim tempie, nie wykraczała jednak poza ramy fair play (…) W drużynie Ruchu zawiódł po części napad, a naogół na wysokości zadania stanęła pomoc i obrona (…) podkreślić należy, że bramkarz Ruchu Tatuś obronił wspaniale rzut karny. Ruch grał naogół dobrze (…) pomoc grała dobrze tylko w pierwszej części meczu, po zmianie pól natomiast opadła z sił w tym stopniu, że grała tylko defenzywnie, wskutek czego linja napadu musiała stale pomagać formacjom defensywnym (…) Tatuś w bramce spełnił swoje zadanie celująco (…) Czempisz i Rurański zaimponowali dobrymi wykopami i szybką orjentacją. (…)”.

Trzeba jednak przyznać, że relacje prasowe, mimo porażki napisały o meczu w bardzo pozytywnym tonie, aż nadspodziewanie pozytywnym znając wcześniejsze popisy dziennikarzy. Dużo było pretensji do niemieckiego sędziego, który wg relacji zdecydowanie faworyzował gospodarzy spotkania. Niemiecka publiczność była niezwykle zadowolona z wyniku meczu i po jego zakończeniu wtargnęła na murawę…aby ponieść na barkach swoich bohaterów meczu Schöna i Müllera do szatni.

Zawodników Ruchu nikt nie nosił, tylko zawiózł na dworzec kolejowy. Po przyjeździe do Dusseldorfu około północy piłkarze i działacze Ruchu zameldowali się w lokalnym hotelu. Miejscowi działacze zapewnili piłkarzom od samego rana zwiedzanie miasta, a także rejs po Renie. Westfalczycy przywitali godnie mistrzów Polski. Mecz rozpoczął się o godzinie 14:00 na Stadionie Miejskim, na mecz przybyło wielu polskich kibiców mieszkających w Zagłębiu Ruhry. W loży honorowej zasiedli przedstawiciele niemieckich władz oraz konsul polski dr Zawadyński. Po dobrym meczu Ruch pokonał Fortunę 1:0 po bramce Teodora Peterka. Prasa o meczu napisała: „Mecz był bardzo ładny, przyczem ślązacy mogą go uważać za najlepszy w tym roku. W oczy rzucała się przedewszystkiem mądra taktyka Polaków, którzy widząc impet miejscowych pozwolili im się wpierw porządnie wyszumieć. Ruch ograniczył się w pierwszej połowie gry jedynie do defenzywy, cofając łączników do pomocy i tylko sporadycznie wypuszczając napastników (…) przyczem na plan pierwszy w tej połowie gry wybił się Tatuś oraz obrońcy Rurański i Czempisz. Miejscowi w tym okresie gry nie zdobyli ani jednej bramki, to właśnie zasługa polskiego tria obronnego. Należy jeszcze podkreślić fakt, że drużyna Ruchu, mimo forsownego wysiłku, zupełnie nie popadła w zmęczenie, a przeciwnie wytrzymała tempo, a po przerwie zaostrzyła je nawet. W drugiej połowie więcej z gry ma Ruch. Co prawda dość częste wypady lotnego napadu miejscowych stawiają polską obronę w trudnych sytuacjach, ale z powodzeniem każdy wypad był likwidowany. Uwidoczniło się również lepsze zgranie w napadzie Ruchu, w którym zamiast Ibroma na lewym łączniku, grał Loewe. Bardzo groźnym okazał się Wodarz, niestety miał on pecha, bowiem w 21 min. zaprzepaścił bardzo dogodną sytuację, strzelając tuż koło osamotnionej bramki. W miarę, gdy mecz zbliżał się coraz bardziej ku końcowi, gra się zaostrza, jednak sędzia, zresztą bardzo dobry, p. Filcman, trzyma graczy w karbach. W 29 min. po przerwie następuje jeden z groźnych ataków Ruchu. Loewe otrzymując piłkę od Dziwisza, przebija się przez linje defensywne miejscowych, w niedalekiej odległości od bramki oddaje Peterkowi, który strzela nieuchronnie”. 1:0 dla Ruchu i wielka radość polskich kibiców na trybunach, których w sumie z kibicami Fortuny zebrało się ponad 8 tysięcy. To był wspaniały sukces piłkarzy.

Wieczorem po meczu na cześć drużyny Ruchu odbył się bankiet, podczas którego wszyscy zebrani otrzymali pamiątkowe podarunki od działaczy Fortuny. Powrót do domu upłynął w miłej atmosferze. 17 dni później Ruch Wielkie Hajduki zdobył swój trzeci z rzędu tytuł Mistrza Polski. To był generalnie bardzo udany rok dla Górnego Śląska.

To nie były ostatnie mecze pomiędzy tymi trzema zespołami. Helmut Schön legenda niemieckiej piłki nożnej i najlepszy trener w jej historii, ustąpił miejsca w reprezentacji Niemiec w latach 40. pewnemu piłkarzowi, którego spotkał w Hajdukach na boisku. Szukając danych o różnych wydarzeniach można dojść do zaskakujących wniosków, jak ludzkie losy, szczególnie losy piłkarzy są ze sobą powiązane, powiązane jakby niewidzialną nicią, która czasami uchyla rąbka swojej przedwojennej tajemnicy, a czasami jeszcze bardziej ją gmatwa i zamyka przed znalezieniem odpowiedzi..

Autor: Grzegorz Joszko