1927

145 meczów w historii spotkań ligowych Ruchu i Legii Warszawa, choć obie drużyny mają przedwojenne tradycje i obie były jednymi z tych, które zakładały ligę w 1927 roku, to jednak w zasadzie to jedyne podobieństwa tych drużyn. Ten wpis będzie o meczu nr 1 tych zespołów oraz o pewnym magazynierze.

W latach 30. Ruch Wielkie Hajduki miał największy budżet, najlepszych piłkarzy, największy stadion i najwyższą frekwencję. Dzisiaj to miano dzierży Legia Warszawa (oprócz pojemności stadionu). Przynajmniej na ten moment. W czasach przedwojennych te spotkania nie należały do jakiś klasyków, to nie była żadna boiskowa bitwa czy walka, nie była to również jakaś przyjaźń. Zupełnie nowego wymiaru nabrały te mecze po zakończeniu II Wojny Światowej. Dzisiaj kibice eLki świetnie tuszują tradycje klubu z lat 40. i 50. kiedy patronem ich drużyny było Ludowe Wojsko Polskie, trudno im się zresztą dziwić. Każdy klub ma jakieś wstydliwe chwile w swoim życiorysie. Bywały również mecze tych drużyn kiedy Ruch stracił „Ruch”, a Legia straciła „Legię”, wtedy w lidze rywalizowały UNIA i CWKS. Tak można bez końca, ale zacznę od początku. Samego początku.

Pierwszy raz

Dzisiaj Niebiescy mają niekorzystny bilans meczów i bramek ze stołeczną Legią, choć pierwsze ligowe spotkanie tych ekip rozstrzygnął na swoją korzyść 3:1 hajducki Ruch. Mecz odbył się 26 czerwca 1927 roku w Katowicach na boisku 1.FC Katowice (stadion na Kalinie w Wielkich Hajdukach nie został dopuszczony przez władze ligi do rozgrywek).

Zdjęcie własne. To tutaj odbył się pierwszy mecz pomiędzy Ruchem i Legią. 

Ówczesna prasa warszawska napisała o meczu:

„Drużyna Legji przyjechała do Katowic w nieco osłabionym składzie i poniosła zasłużoną porażkę z Ruchem, który tego dnia zaprezentował się z dobrej strony. Legia przedstawiła się znacznie gorzej niż na meczu z 1 F.C. rozegranym przed tygodniem. Szwankowała zwłaszcza linja napadu. Do przerwy przewaga Ruchu, który przez Sobotę i Rebusionego zdobywa dwie bramki. Po przerwie drużyny strzelają po jednej bramce, a mianowicie Katzy dla Ruchu i Cieszewski (po ładnej główce Czecha) dla Legji. Sędzia p. Rosenfeld z Bielska dobry. Widzów 3 tysiące”.

„Przegląd Sportowy” zrelacjonował to spotkanie: „Po pięknych zwycięstwach nad 1FC, Czarnymi i Hasmonea wojskowa drużyna stołeczna załamała się dwukrotnie: tydzień temu na krakowskiej Jutrzence, a w niedzielę na górnośląskim Ruchu. Porażki te potwierdziły raz jeszcze niezbity pewnik, że prawdziwie dobra drużyna musi się składać nie z 3-ch, nie z 5-ciu i nie z 7-miu, ale z jedenastu naprawdę dobrych graczy. Mecz ostatni wykazał spadek formy całej drużyny warszawskiej. W dobrej technicznie trójce napadu ten spadek formy wyraził się poprawnością, w innych jej częściach – miernotą”.

Prasa katowicka zaś napisała: „Walce o mistrzostwo Polski Ligi Państwowej przyglądało się około 3000 widzów. Zawody te należały do bardzo ładnych. Miejscowi w pierwszej połowie mają zupełną przewagę i przez Sobotę i Kacego zdobywają dwie bramki. Pod koniec drużyna „Ruchu” słabnie a ambitnie grająca „Legja” oblega pod koniec bramkę przeciwnika. Dla „Ruchu” zdobywa trzecią bramkę Rebiosoni, zaś honorowego gola dla gości zdobywa Ciszewski. Wyjątkowo podobał się sędzia, który zawody prowadził bezstronnie”.

To było pierwsze zwycięstwo Ruchu nad Legią. Każde spotkanie tych drużyn miało swoją własną interesującą historię. Tych historii ligowych dotychczas było 145.

Dwie ciekawostki

Pierwsza ciekawostka dotyczy obecnego stadionu Niebieskich, w okresie przedwojennym tylko raz drużyny Ruchu i Legii spotkały się w Wielkich Hajdukach, było to 12 października 1936 roku, kiedy piłkarze z eRką na koszulkach roznieśli stołeczną drużynę aż 6:1 (cztery bramki strzelił Teodor Peterek), ale wtedy panującym królem był Ruch, a Legia miała ogromne problemy i dwa lata później zniknęła z mapy futbolowej Polski.

O drugiej ciekawostce przeczytałem w książce „Kici” (autorstwa Brychczy Lucjan, Kalinowski Grzegorz, Bołba Wiktor), której głównym bohaterem jest legendarny piłkarz Legii Lucjan Brychczy. Jego pierwszym trenerem, który odegrał w jego karierze największą rolę był Karol Dziwisz. Ten sam piłkarz, który był filarem przedwojennego Ruchu, jego ostoją i symbolem. Popularny „Karlik” Dziwisz to jeden z najlepszych piłkarzy złotej ery Ruchu i pięciokrotny mistrz Polski w jego barwach. Lucjan Brychczy wspominał go tak:

Gdy ktoś taki powtarzał mi na każdym kroku, że będę wielkim piłkarzem, to musiałem uwierzyć i zrobić wszystko, by tak się stało. Dziwisz poświęcał mi na treningach wiele czasu, a ja chętnie go słuchałem i wykonywałem polecenia (…)”.  

Warto przytoczyć jeszcze jeden fragment z książki o popularnym „Kici” z roku 1952, kiedy chorzowski Ruch zaprosił do siebie Lucjana Brychczego: „Byłem dumny i miałem ochotę skakać z radości. Grać w Ruchu, który królował w polskim futbolu, i w dodatku obok Gerarda Cieślika (…) To było coś! Niestety wbrew temu czego oczekiwałem, potraktowano mnie tam niepoważnie. Wysłali mnie po sprzęt, a magazynier rzucił mi tenisówki, które były o kilka numerów za duże! Nawet nie spytał jaki mam rozmiar. Czułem, że zrobił to celowo, rzucając małemu chłopakowi kajaki. Zapamiętałem tę chwilę na całe życie (…) Wzięli mnie na sprawdzian i potraktowali jak powietrze (…) Fascynację zastąpiła niechęć (…)”. Magazynier…

Autor: Grzegorz Joszko