Edmund Giemza

Oto opowieść o niezwykłych losach jednego z najlepszych śląskich piłkarzy lat 30. W 1932 roku z B-klasowego Naprzodu Ruda został sprowadzony do Ruchu Wielkie Hajduki. Tam spisywał się świetnie, aż pięć razy zdobył mistrzostwo Polski. Co ciekawe, Edmund Giemsa najpierw był dobrym napastnikiem, a potem został… obrońcą reprezentacyjnego formatu.

Dziś nie ma już śladu po domu rodzinnym Giemsy. Zniknął z większością rudzkiej kolonii Karol Emanuel. Podobnie jak boisko Naprzodu, którego był wychowankiem. Urodził się w październiku 1912 roku w Rudzie jako syn Augusta i Zofii z domu Grabka.

Niepokorny

Na początku kariery chłopak z bujną czupryną był bardzo impulsywny. Jeszcze w okresie gry w Naprzodzie Ruda, gdzie stawiał pierwsze kroki, nieznany szerzej Giemsa za znieważenie sędziego został ukarany przez Wydział Gier i Dyscypliny Śląskiego OZPN-u siedmiotygodniową dyskwalifikacją. Dodatkowa sankcja wykluczała go z gry na trzy tygodnie za… niepodporządkowanie się związkowym poleceniom! Incydent miał miejsce podczas meczu przeciwko Wyzwoleniu Łagiewniki. Kary nie uniknęli również koledzy z zespołu. Nieregulaminowe zachowanie Giemsy nie przeszkodziło jednak działaczom niebieskich z prezesem Józefem Korolem na czele w staraniach o jego przejście do Ruchu. Prawdopodobnie zwrócił na siebie uwagę w meczu, który odbył się w Wielkich Hajdukach jeszcze w 1931 roku.

Wkrótce potem stał się pełnoprawnym zawodnikiem Ruchu, a zabiegi wpływowych działaczy niebieskich doprowadziły do anulowania nałożonej na zawodnika kary!

31 lipca 1932 roku Giemsa zagrał w Ruchu na pozycji środkowego napastnika przeciwko Naprzodowi Lipiny. Korfantowska „Polonia” odnotowała fakt, że Giemsa był strzelcem jednego z dwóch goli, które padły w tym meczu.

Teodor Peterek w lapidarnym opisie wspomniał o Giemsie jako kanonierze, który szybko znalazł się w szeregach wielkohajduckiej drużyny. Fakt, że Giemsa był wówczas w świetnej dyspozycji strzeleckiej, potwierdzają krótkie prasowe noty. W meczach z Concordią Knurów i Zgodą Bielszowice każdorazowo wpisywał się na listę strzelców. Można przypuszczać, że takie popisy strzeleckie, jak w meczu przeciw WKS-owi Tarnowskie Góry, w którym rudzianin zdobył pięć goli, nie mogły należeć do rzadkości, skoro wzbudził zainteresowanie Ruchu.

Załatwili etat maszynisty

Giemsa był drugim po Sykstusie Vorreiterze zawodnikiem rodem z Rudy Śląskiej, który wystąpił w barwach Ruchu. Szybko zyskał sympatię kolegów z drużyny, którzy nadali mu przydomek „Wójt”. Publika zauważyła Giemsę w barwach Ruchu przy okazji jego startu w zawodach towarzyskich, kiedy rywalem Ruchu był VfB Gleiwitz, wówczas siódmy zespół południowo-wschodnich Niemiec. Ruch zwyciężył 5:1, a bramki zdobyli: Peterek, wychowanek Antoni Krawczyk i właśnie Giemsa. Poważnym problemem dla wielu piłkarzy Ruchu, w tym Giemsy, który z zawodu był fryzjerem, był brak stałej pracy. Ale i to udało się na szczęście szybko załatwić. Wkrótce potem Giemsa został etatowym pracownikiem Huty Batory, gdzie pracował jako maszynista hutniczy.

Ligowy debiut Giemsy przypadł na mecz z Wisłą Kraków. „Drużyna Ruchu wystąpi () wzmocniona na pozycji prawego łącznika graczem Giemsą, pozyskanym z KS Naprzód Ruda. Gracz ten będzie poważnym wzmocnieniem szeregów drużyny Ruchu ()” – anonsowała „Polska Zachodnia”. I, jak relacjonował „Przegląd Sportowy”, te rachuby okazały się trafne, bowiem Ruch wreszcie zaczął wykańczać akcje strzałami (!). Wcześniej, przy braku takich prób, był to poważny mankament w grze hajduczan.

W przerwie rozgrywek Ruch odwiedził Rudę, co było powszechnie przyjętym zwyczajem, kiedy zawodnicy z klubów niższych klas przechodzili w szeregi ligowców. Pożegnanie z miejscową publicznością było świetną okazją do zasilenia klubowej kasy. Przyjazd Ruchu z Dziwiszem, Urbanem, Badurą, Cieślikiem (nie tym, o którym myślicie, chodzi o Ryszarda, stryja bardziej znanego piłkarza) czy właśnie Giemsą był magnesem dla miejscowych kibiców, żeby wybrać się na mecz. Można sobie wyobrazić, jak wyglądała ta wizyta. Niestety, nie zachowała się żadna relacja.

Od ligowca do reprezentanta

Giemsa długo czekał na pierwszego ligowego gola, bo aż do 1933 roku. To był jego najlepszy ligowy sezon w barwach Ruchu, a jego zapowiedzią był mecz z Garbarnią Kraków, w którym ustrzelił hat-tricka. Wyczyn był tym bardziej niezwykły, że dwa gole padły w odstępie zaledwie kilkudziesięciu sekund. „Jest to gracz obdarzony instynktem zespołowym, co wobec wybitnej, a szczególnej indywidualizacji reszty napadu było wybitnym plusem ()” – napisano po meczu z Pogonią Lwów, którego Giemsa był jednym z bohaterów. Regularne występy w barwach Ruchu zaowocowały występami w reprezentacji Śląska.

W 1933 roku Giemsa z Ruchem udał się na pierwszą wyprawę zagraniczną. Jej celem była Morawska Ostrawa. Ruch zagrał tam z miejscowym Slovanem, a w Karwinie z PKS-em (Polskim Klubem Sportowym) Polonia. To była pierwsza z wielu podróży piłkarza Giemsy. Jego walizkę pokryły już wkrótce nalepki z Pragi, Wiednia, Monachium, Stuttgartu czy Strasburga

Z reprezentacji Śląska wiodła najkrótsza droga do reprezentacji Polski. Zadebiutował występem w meczu przeciwko Belgii w Warszawie (czerwiec 1933 roku). Giemsa zastąpił wtedy na boisku słynnego Michała Matyasa. Zabrakło mu wówczas doświadczenia, grał bardzo nerwowo. Na kolejną szansę występu w oficjalnym pojedynku międzynarodowym musiał czekać aż do 1935 roku. Mogło stać się inaczej, gdyby nie napięta sytuacja polityczna na linii Warszawa – Praga i wydany w jej konsekwencji przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych zakaz uniemożliwiający piłkarzom wyjazd na mecz z Czechosłowacją. Józef Kałuża chciał Giemsę zabrać na to spotkanie.

W mistrzowskiej koronie

Tymczasem w lidze przyszedł czas na pierwsze mistrzostwo. 12 listopada 1933 roku Ruch pojechał do Krakowa na „mecz o wszystko”. Gole Ewalda Urbana i jego imiennika Loewego dały pierwszy tytuł mistrza Polski w piłce nożnej dla Górnego Śląska! Kibice już od Mysłowic wyczekiwali na stacjach, by przywitać najlepszą drużynę w Polsce! Giemsa miał powody do dumy. Należał do najskuteczniejszych strzelców. W swojej karierze mistrzowski sezon ukoronował przecież aż 15 bramkami.

Błyskotliwie rozwijającej się kariery o mały włos nie przerwała kontuzja, której Giemsa doznał w meczu przeciwko lwowskiej Pogoni. W latach 30. rywalizacja między klubem z Galicji a Ślązakami często wykraczała poza ramy sportowej walki.

Pechowe dla Giemsy okazały się zawody z 1 lipca 1934 roku. Ruch – po tym jak „Wójta” zniesiono z boiska – zmuszony był grać w dziesiątkę, bo w myśl ówczesnych przepisów zmiany nie były dopuszczalne. Niebieskim nie przeszkodziło to w pokonaniu rywali 5:1.

Według pierwszych doniesień Giemsie złamano nogę. Rehabilitacja zawodnika wbrew oczekiwaniom przedłużała się, a próby jego zastąpienia innymi piłkarzami były nieudane. Wielka szkoda, bo był wówczas niezastąpiony. Próby wprowadzenia go do gry po krótkiej rekonwalescencji nie powiodły się. Formę szlifował w meczach towarzyskich już po sezonie, jak wówczas gdy na Górny Śląsk przyjechała reprezentacja polskiej marynarki wojennej.

Powrót do reprezentacji

15 września 1935 roku polską kadrę czekał mecz z Niemcami. Udział Giemsy w tym spotkaniu poparło kilkudziesięciu śląskich sportowców, którzy wystosowali apel do selekcjonera Józefa Kałuży po tym, jak na radiowej antenie ogłoszono zestawienie polskiej reprezentacji. Postulowali on rozegranie sparingu celem sprawdzenia wytypowanych kandydatów. „O ile reprezentacja Polski wyżej wymieniony skład pokona, można by drużynę reprezentacyjną pozostawić w ustalonym składzie za wyjątkiem Giemsy, który bezwarunkowo powinien mieć miejsce w reprezentacji jako bezwzględnie najlepszy napastnik ()”. Po zaciętym meczu we Wrocławiu, który obserwował nadkomplet publiczności na Schlesierkampfbahn [Stadion Olimpijski – przyp. aut.], Niemcy po golu Edmunda Conena wygrali jednak 1:0.

W październiku tego samego roku rudzianin zagrał przeciwko Austrii. W grze kontrolnej Giemsa dostarczył Józefowi Kałuży argumentów w postaci dwóch goli i 6 października wybiegł w wyjściowym składzie na boisko warszawskiej Legii. „Giemsa jak zwykle pracowity, ambitny i ofiarny ma najlepszą wolę i stara się grać jak najkorzystniej, nie wykorzystując egoistycznych zachcianek (). Giemsie, którego cenimy za ambicję i solidność, życzylibyśmy szczerze wprowadzenia się na stałe do drużyny reprezentacyjnej”. Świetny w defensywie, zupełnie nie radził sobie z konstruowaniem akcji zaczepnych. I chyba to zadecydowało, że w kadrze Kałuży już na stałe objął rolę defensora.

„Wójt” imponował doskonałym wykopem piłki i to właśnie on często wykonywał stałe fragmenty gry. Bez trudu posyłał futbolówkę w pole karne rywali, czym stwarzał dogodne okazje czatującym z przodu Gerardowi Wodarzowi i Ernestowi Wilimowskiemu. W meczu z Wartą Poznań w 1938 roku dokonał niebywałej sztuki: dwukrotnie umieścił piłkę w siatce z odległości 40 metrów! I tylko błąd Peterka w pierwszej sytuacji, kiedy dopuścił się faulu, spowodował nieuznanie pierwszej bramki przez sędziego. Właśnie ta umiejętność dała mu przepustkę na Mundial.

Niespełnione marzenia olimpijskie

Wcześniej, w 1936 roku, Giemsa został wyznaczony do szerokiej kadry zawodników, przygotowującej się do igrzysk w Berlinie. Wybrano go, żeby w imieniu śląskich sportowców złożył uroczystą przysięgę olimpijską. Okazją było poświęcenie nowego stadionu Ruchu, który został oddany do użytku we wrześniu 1935 roku. W cieniu trzepoczących chorągwi – polskiej i olimpijskiej – w towarzystwie Karola Dziwisza, Wilimowskiego i Wodarza wypowiedział słowa ślubowania. Na igrzyska ostatecznie jednak nie pojechał. Był również kandydatem do występu w Tokio, które miało być gospodarzem imprezy w 1940 roku. Już w 1937 roku ogłoszono listę kandydatów (z Ruchu było aż pięciu zawodników). Rotę ślubowania Giemsa wypowiedział w 1939 roku podczas uroczystości, która miała miejsce w siedzibie Polskiego Radia w Katowicach, mieszczącej się wówczas przy ulicy Warszawskiej.

„Świadom celu, obowiązku i odpowiedzialności wstępuję do kadry olimpijskiej wiarą w swe siły i zaufaniem do jej kierownictwa, zaręczając słowem honoru dobrego Polaka i wzorowego sportowca (), aby dostąpić zaszczytu reprezentowania barw Najjaśniejszej Rzeczpospolitej na Igrzyskach Olimpijskich ()”.

Gratulacje od marszałka Polski!

Jesienią 1937 roku polska reprezentacja pod szyldem Ligi PZPN-u udała się do Francji. Program przewidywał mecze z FC Bologna i zespołem Ligi Francji Północnej. Tournée zakończone sukcesem znalazło uznanie naczelnego wodza sił zbrojnych Edwarda Rydza-Śmigłego, który na ręce PZPN-u wystosował oficjalne pismo. „Zwycięskiej ekipie przesyłam gorące życzenia z powodu odniesionych zwycięstw i pełnego ambicji, a tak skutecznego reprezentowania sportu polskiego wobec obcych w przeciągu bieżącego roku. Zwycięstwa zobowiązują jednak do większych wysiłków”.

Zachowały się faksymilia tego dokumentu, które przekazane zostały piłkarzom wraz z okolicznościową plakietą, wykonaną przez warszawskiego grawera. Naczelny wódz nie spotkał się jednak z piłkarzami.

Na koniec z Węgrami

W przededniu wojny Giemsa, z kilkoma innymi piłkarzami Ruchu, został powołany na zgrupowanie, podczas którego w roli instruktora wystąpił Alex James – wówczas były już gracz Arsenalu Londyn i Derby County. Piłkarzy skoszarowano w Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego na Bielanach w Warszawie. Celem obozu był przegląd i przygotowanie reprezentacji do tokijskich IO. Zajęcia teoretyczne, ćwiczenia, gry kontrolne – piłkarze nie mogli się nudzić. Jednym ze sprawdzianów był mecz z węgierskim FC Szeged. Giemsa huknął z kilkudziesięciu metrów. Piłka odbiła się od poprzeczki, a z najbliższej odległości dobił ją Wilimowski.

27 sierpnia 1939 roku Giemsa po raz dziewiąty i ostatni wybiegł na boisko jako reprezentant Polski. Był powoływany do niej osiemnastokrotnie, z czego aż dziewięć razy siadał na ławce rezerwowych. Polska zwyciężyła z wicemistrzami świata Węgrami 4:2, a Giemsa zachwycił widownię – dzięki niemu groźny Laszlo Gyetval nie stanowił większego zagrożenia dla polskiej bramki.

Pocięte flagi ze swastykami

Wojna szybko przetoczyła się przez Górny Śląsk. Życie sportowe zostało zreorganizowane, a na boiskach pod nowymi nazwami spotkali się dawni rywale. Powołany przez Niemców w listopadzie 1939 roku klub Bismarckhütter 1899 Sportvereinigung szybko stracił na rzecz 1. FC Katowice swojego asa – Wilimowskiego. Do Hajduk wrócił Ewald Urban, ale odszedł popularny Henryk „Maciek” Mikunda, który zaczął grać w Mysłowicach. Z BSVg zniknął też Edmund Giemsa, który stał się zawodnikiem kolejowego klubu Reichsbahn Morgenroth [pol. Chebzie, dzielnica Rudy Śląskiej – przyp. aut.]. Bismarckhütter SVg szybko chciał go sprowadzić, ale pojawiły się trudności. Kolejarze nie byli skłonni udzielić Giemsie wymaganego wówczas zwolnienia. Dopiero w lutym 1940 roku rudzianin ubrał ponownie trykot drużyny z Wielkich Hajduk. Wrócił na mecz z Germanią. Od początku wojny lokalny rywal z góry Redena był bezkonkurencyjny. Giemsa i spółka mogli jednak liczyć na wsparcie kibiców, którzy wypełniali trybuny Glückauf-Kampfbahn – niedawnego stadionu Ruchu [nazywanego tak na wzór starej areny Schalke 04 – przyp. aut.]. Przemeblowana linia obrony, którą współtworzyli Dziwisz, Giemsa oraz Eryk Tatuś, zastąpiony szybko Walterem Bromem w bramce, nie była w stanie powstrzymać napadu Germanii.

Prasa nie ukrywała sympatii dla zawodnika i była skłonna wybaczać mu wpadki, tak jak podczas meczu przeciwko TuS Schwientochlowitz, w którym spowodował karnego, zamienionego przez gospodarzy na gola, który oznaczał stratę cennych trzech punktów w rozgrywkach Kriegsmaisterschaft. W meczu przeciwko RSG Schoppinitz Giemsa podał do Broma tak niefortunnie, że ten tylko mógł odprowadzić wzrokiem futbolówkę, toczącą się do siatki.

Mimo że wyniki nie były najlepsze, w szatni – jak wspominał Gerard Cieślik – panowała dobra atmosfera. „Od czasu do czasu podgrzewali ją starsi koledzy, jak Edmund Giemsa. On był fryzjerem z zawodu i zawsze miał przy sobie brzytwę. Przed jednym z meczów, w Hajdukach, zostały pocięte flagi ze swastykami. Nikt nic nie musiał mówić. Myśmy dobrze wiedzieli, kto to mógł zrobić”.

Lekcje Kurta Otto

Giemsa szybko znalazł się w orbicie zainteresowań przebywającego na Śląsku trenera Kurta Otto. Musieli poznać się w 1936 roku, kiedy Niemiec brał udział w przygotowaniach polskiej reprezentacji do turnieju olimpijskiego. Otto, który wydał właśnie podręcznik na Śląsku, występował w roli instruktora. Z jego polecenia „Wójt” wziął udział, z kilkoma innymi piłkarzami, w prelekcji poświęconej taktyce. Spotkanie odbyło się w Królewskiej Hucie, w hotelu Graf Reden. A w kilka tygodni po nim Giemsa wziął udział w grze, która miała sprawdzić jego przydatność do gry w reprezentacji tytułowanej „Ostoberschlesien” (Wschodni Górny Śląsk) w rozgrywkach z cyklu o puchar regionów (niem. Reichsbundpokal). Ślązacy okazali się „czarnym koniem” poprzedniej edycji, w której awansowali do finału. W 1940 roku chcieli sukces powtórzyć. Giemsa nie wytrzymał jednak silnej konkurencji, którą na jego pozycji stanowił duet Koppa – Richard Kubus z VR Gleiwitz. Rudzianin nie wystąpił w meczu w ramach pucharowego pojedynku przeciwko Saksonii, z którą na Śląsk przyjechał Wilimowski, ale wkrótce po tym bronił barw Śląska w zawodach przeciwko kadrze kraju sudeckiego.

Forma, w jakiej znajdował się Giemsa, dała mu przepustkę do gry w dorocznych zawodach pomiędzy reprezentacjami wschodniego i zachodniego Górnego Śląska. Drużyna w składzie: Brom, Giemsa, Michalski, Dytko, Piec II, Andrzejewski, Pochopin, Kulawik, Cebula, Piec I rozprawiła się z gośćmi w stosunku 7:2.

A zbliżająca się zima była pretekstem do wykorzystania piłkarzy w akcji tzw. pomocy zimowej (niem. Winterhilsfwerk). Rozegrano z tej okazji turniej błyskawiczny. Szlagierem był pojedynek Niemiec z BSVg, który ponownie dowiódł, że na Śląsku rządzą piłkarze z góry Redena.

Słynna Vienna

W kwietniu 1941 roku jedna z lokalnych redakcji przygotowała żart. W oficjalnym komunikacie Giemsę z kolegami powołała na mecz przeciwko Sofii! Przedmeczowa odprawa miała się odbyć w hotelu Reichshof, a stroje zapewnić miała Germania. To oczywiście była nieprawda. Czy zawodnicy dali się nabrać? Nie wiadomo. Żartem nie był natomiast sierpniowy przyjazd słynnej Vienny. Spotkanie było szeroko reklamowane. Na placu gry pojawił się m.in. Williband Schmaus, reprezentant Austrii, a po Anschlussie członek kadry Niemiec. Schmaus jako rezerwowy wziął udział w mistrzostwach świata w 1934 i 1938 roku. W barwach wiedeńskiego klubu znaleźli się też: Holeschofski, Decker, Sabeditsch czy Kaller, którzy w 1943 roku w barwach Vienny wywalczyli puchar Rzeszy.

Niefortunne zdarzenia niemal uniemożliwiły Giemsie występ w tym prestiżowym pojedynku. W krótkim czasie Giemsa wystąpił w serii spotkań, w których Ślązacy zmierzyli się towarzysko w Bielsku i Opawie (niem. Troppau) z Krajem Sudeckim. Później w Mysłowicach jako reprezentant Królewskiej Huty zagrał przeciwko Katowicom. Krytyczna okazała się 10. minuta tego meczu. Giemsa upadł, nie wytrzymało zaleczone kolano. Kontuzja wydawała się niegroźna i rudzianin zagrał przeciwko Viennie. Tego meczu nie mógł jednak zaliczyć do udanych. Piłkę prowadził ostrożnie, unikał pojedynków „jeden na jeden”, co wychwycili obserwujący to spotkanie dziennikarze. Mecz zakończył się remisem 3:3; pięciotysięczna widownia nie mogła być zawiedziona.

Giemsa musiał się jednak poddać rehabilitacji. Na boisku zastąpił go Józef Olsza. Leczenie przebiegło pomyślnie i już we wrześniu „Der Obeschlesiche Kurier” z radością donosił o jego powrocie na boisko.

Ostatnie brawa Edmunda Giemsy

W styczniu 1942 roku Giemsa równocześnie z Gerardem Wodarzem został powołany do Wehrmachtu. Ich ostatnim wspólnym występem był pojedynek z TuS Lipine. Potem obydwaj przebywali na Górnym Śląsku przy okazji urlopów wypoczynkowych. Ostatni raz na początku 1944 roku. „Wójt” kilkoma świetnymi występami przypomniał się śląskiej publiczności.

Giemsa nie zapomniał czasów, gdy grał w napadzie. W meczu rozegranym na boisku na Muchowcu 1. FC Katowice zwyciężyło z BSVg 5:1, z czego cztery gole były autorstwa właśnie Giemsy!

Późną wiosną tego roku prasa zapowiadała jeszcze jego występ w drużynie Wehrmachtu z Wrocławia, która gościła w Wielkich Hajdukach. Nie wiadomo jednak, czy Giemsa wystąpił. W pomeczowej relacji nie zostało odnotowane jego nazwisko. Nigdy już nie było dane mu wrócić na Śląsk.

„I tak, ch…, tej wojny nie wygracie”

Giemsa służył na terenie Francji. Zdezerterował i przez oddział francuskiej partyzantki przedostał się do II Korpusu. W Wehrmachcie służył z Ewaldem Cebulą, który wspominał, że na zajęciach teoretycznych Giemsa nie zwykł udzielać odpowiedzi na zadane mu pytania, mruczał tylko pod nosem: „I tak, ch…, tej wojny nie wygracie”.

Wojna rozdzieliła kolegów z boiska, ale tylko na chwilę. Ponownie spotkali się w szpitalu, gdzie Cebula leczył kontuzję. Było to w okolicach Ancony, gdzie z kolei stacjonowała jednostka Giemsy. Wkrótce wybiegali na boiska przeciwko nie byle komu (grali choćby przeciw Michele Anreolo, broniącemu w tym czasie barw Napoli).

Po zakończeniu wojny osiadł Giemsa w Anglii, w niewielkiej miejscowości Chinnor (hrabstwo Oxford). Tam, jak ustalił Andrzej Gowarzewski, po raz drugi się ożenił. Jego pierwszą żoną była Helena Kleinert, z którą rozwiódł się podobno z powodów jej proniemieckich sympatii. Wieść, że mógł się nim interesować Urząd Bezpieczeństwa, zadecydowała, że pozostał na Zachodzie do końca życia. Jeszcze w 1956 roku „Sport Śląski” ubolewał, że ze znanych przedwojennych piłkarzy do Polski wrócili tylko Wodarz, Peterek, Gałecki

Edmund Giemsa zmarł 30 września 1994 roku w Chinnor. Tam został pochowany.

Edmund Giemsa (1912-1994)

Piłkarz Naprzodu Ruda (do 1932), Ruchu Wielkie Hajduki (1932-1939), Reichsbahn Morgenroth (1939-1940), Bismarckhütter 1899 Sportvereinigung (1940-1942, okazyjnie do 1944), Anconitany (1944-1945).

Pięciokrotny mistrz Polski z Ruchem.

Rozegrał dziewięć meczów w reprezentacji Polski (1933-1939).

Reprezentant Śląska.

Autor: Wojciech Malejka

Więcej: http://www.sport.pl/sport/1,78978,10178278,O_niebieskim_rudzianinie__ktoremu_gratulowal_marszalek.html