Wszystkie wpisy, których autorem jest Michal

„Niektórzy ludzie uważają, że piłka nożna jest sprawą życia i śmierci. Jestem rozczarowany takim podejściem. Mogę zapewnić, że to coś o wiele ważniejszego.”

Nie ma piłki nożnej bez kibiców i kibiców bez piłki nożnej. W czasie, gdy  w sobotę w radlińskiej hali odbywał się 24 turniej im. Remigiusza Thiema, do zgromadzonych kibiców dotarła bardzo smutna informacja, że zmarł Pan Wiktor Nowak popularny „Iciu” – wierny kibic Ruchu z Piekar Śląskich. Pan „Iciu” mimo swojego wieku (8 stycznia skończył 79 lat) zaliczył w rundzie jesiennej wszystkie wyjazdy, pokazując kilku pokoleniom młodszych kibiców, że na fanatyzm nie ma leku, a wspieranie swojej ukochanej drużyny to prawdziwe piękny obowiązek, a zarazem przywilej niezależnie od miejsca, gdzie akurat ona gra. Bez wątpienia umieszczony w tytule cytat słynnego Billa Shankly nie jest przypadkowy w odniesieniu do osoby Pana Wiktora, który był człowiekiem po uszy zakochanym w futbolu. W jego sercu było miejsce dla dwóch Klubów: Orkanu Dąbrówka Wielka i chorzowskiego Ruchu. Swoją miłość do tych zespołów udowadniał wspierając ich czy to na meczach u siebie, czy na wyjazdach. W przypadku drużyny Orkanu zdarzało się, że był czasem jedynym kibicem, który podróżował wraz z drużyną na mecze wyjazdowe. To właśnie z klubem z Dąbrówki Wielkiej był związany całe życie najpierw jako zawodnik, potem długoletni trener młodzieży. Od 1989 roku był również sędzią piłkarskim podokręgu Bytom. Gdy nie grały jego ukochane drużyny wsiadał w autobus czy pociąg i podróżował po Śląsku i nie tylko, by zobaczyć na żywo kawałek dobrej piłki. Każdy kto miał okazję go poznać, wie jak sympatycznym był człowiekiem i że o futbolu mógł dyskutować bez końca. Jeszcze na początku stycznia obserwował na żywo sparing  Ruchu z Polonią Bytom, gdzie zapytany przez Asceto czy będzie na meczu z Legią tylko się uśmiechnął mówiąc, że może nie być tylko w jednym przypadku, jeżeli zostanie wezwany tam z góry… Tak się niestety stało w ubiegłą sobotę. „Iciu” zmarł wybierając się na sparingowy mecz swojego Orkanu z Wawelem Wirek. Niestety nie doczekał żeby spełniło się jego największe marzenie, którym było zobaczyć jeszcze Ruch na nowym stadionie. Odszedł niepodziewanie pogrążając w smutku całą „niebieską” społeczność. „Iciu” kibicuj tam dobrze z góry, tu na ziemi będzie nam Ciebie brakowało…

Pan Wiktor w „Sercu Łodzi” przed odwołanym meczem z Widzewem.

WIKTOR „ICIU” NOWAK

08.01.1945 – 03.02.2024

ADLERY DLA HISTORYKÓW

Naród, który nie szanuje swej przeszłości nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości. Ten szacunek do przeszłości Ruchu ma również dziś Wasze twarze.”

Te piękne słowa, w połączeniu ze słynnym cytatem marszałka Piłsudskiego, znalazły się między innymi na pamiątkowych dyplomach, jakie otrzymaliśmy podczas tegorocznej wigilii klubowej, która odbyła się się na Stadionie Śląskim w miniony piątek. Zorganizowana z rozmachem, na bardzo wysokim poziomie, w pięknej oprawie muzycznej w obecności wielu gwiazd sprzed lat, ludzi polityki, lokalnego biznesu i kibiców. To właśnie podczas tej uroczystości zostaliśmy wyróżnieni nagrodą honorową w postaci symbolicznego „Adlera” za trud włożony w stworzenie I tomu „Historii Ruchu Chorzów”. Tym większe było to dla nas wyróżnienie, że owe statuetki wręczyli nam byli zawodnicy chorzowskiej drużyny i wielokrotni mistrzowie Polski: Jan Rudnow, Henryk Pietrek, Jan Beniger, Piotra Czaja, Józef Bon i Albin Wira. Dla porządku przypomnę, że odznaczeni zostali Tomasz Buja, Andrzej Godoj, Grzegorz Joszko, Grzegorz Kopaczewski (nieobecny na uroczystości), Piotr Kowalik, Michał Lakwa i Damian Sifczyk. Niewiele jest w Polsce klubów, które mogą pochwalić się tak długą, piękną a jednocześnie zagmatwaną historią. Możliwość cofnięcia się do jej początków i zajrzenia do dokumentów ojców założycieli naszego Klubu była dla nas niesamowitą przygodą, którą pragniemy kontynuować również w przyszłości. Najlepszym podsumowaniem tego wspaniałego dla nas wieczoru niech będą słowa Andrzeja Godoja – jednego z założycieli naszej grupy: Z ogromnym zaskoczeniem i sporym wzruszeniem przyjęliśmy Adlery, którymi klub zdecydował się uhonorować naszą pracą nad pierwszym tomem dziejów Ruchu Chorzów. Chwila, w której Niebieskie Legendy gratulowały nam wykonanej pracy, to niezapomniany moment docenienia naszych starań. Pozostanie on w pamięci każdego z nas do końca życia. Jednocześnie przypomina jak ogromnym kapitałem zaufania obdarzyła nas Niebieska Społeczność. Obiecujemy nie zawieść, bo wiemy, że wspaniała historia naszego klubu jest nienaruszalnym fundamentem, na którym może dalej postępować odbudowa naszego kochanego Ruchu.

Foto Marcin Bulanda / PressFocus

 

HISTORIA CHORZOWSKICH „ŚWIECZEK”

Kiedy jakiś czas temu rozmawialiśmy w gronie znajomych, kibiców Ruchu o rychłej perspektywie budowy nowego stadionu przy Cichej, to padło wtedy takie zdanie, że chyba każdemu z nas łezka się w oku zakręci, gdy przyjdzie czas, by ściąć maszty oświetleniowej nazywane popularnie „świeczkami”. Nikt z nas wtedy nie brał jednak pod uwagę takich okoliczności, gdzie ścięcie „świeczek” nie będzie wcale zapowiedzią budowy nowego stadionu, a jedynie kolejnym powodem do wstydu dla nas kibiców, a przede wszystkim dla włodarzy miasta.

Pojawienie się sztucznego oświetlenia na stadionie przy ulicy Cichej nierozłącznie jest związane z postacią Ryszarda Trzcionki – prezesa wizjonera, dla którego nie było rzeczy niemożliwych.  27 stycznia 1967 roku z jego inicjatywy odbyło się spotkanie, podczas którego powołano zespół koordynacyjny, którego zadaniem było zainstalowanie sztucznego oświetlenia na stadionie Ruchu.   Na wzór Prezes Trzcionka upatrzył sobie podobno jupitery na obiekcie austriackim Linzu. Niejako potwierdzeniem tej tezy może być pocztówka z austriackim stadionem, na której znajdziemy charakterystyczne, podobne do chorzowskich maszty oświetleniowe.

Ryszard Trzcionka jako wiceminister przemysłu ciężkiego i dyrektor naczelnego Zjednoczenia Hutnictwa Żelaza i Stali posiadał wystarczającą wiedzę i dołożył wszystkich starań, by do produkcji masztów użyto najlepszej jakości stali, a prace były wykonane przez najlepszych fachowców w branży. Projekt oświetlenia został przygotowany przez krakowskie przedsiębiorstwo „Biprostal”, z którego usług można korzystać do dnia dzisiejszego. Za wykonanie masztów i ich montaż było odpowiedzialne Hutnicze Przedsiębiorstwo Remontowe z Katowic, a prace odbywały się pod nadzorem dyrektora Alfreda Zyski.

Ściany masztów zostały wykonane z blachy o grubości od 13,5 mm do 14,8 mm. W środku znajdowały się drabiny z włazami, do których przymocowane były kable elektryczne. Średnica masztów przy fundamencie wynosiła 1400 mm, zaś na ich szczycie 1800 mm. Jak wspomina Antoni Piechniczek świeczki wywoływały wśród piłkarzy wiele emocji jeszcze przed ich inauguracją: Pamiętam atmosferę nerwowego wyczekiwania. W czasie stawiania masztów normalnie trenowaliśmy na Cichej. Jednym okiem patrzyliśmy na piłkę, a drugim na wysokie wieże[1]. Stawianie 48 metrowych masztów na żelbetonowych fundamentach rozpoczęto przy Cichej w kwietniu 1968 roku, a już 1 września światła rozbłysły po raz pierwszy.

Nowe oświetlenie chorzowskiego stadionu. Foto: Zbiory Ruch Chorzów SA

Inauguracyjne spotkanie przy sztucznym oświetleniu zaplanowano na 31 października 1968 roku na godzinę 17:15, a przeciwnikiem drużyny Ruchu w towarzyskiej potyczce była kochłowicka Urania. Ruch, w obecności 5 tys. widzów wygrał 3-0, choć w opinii prasy zawiódł. Piłkarze… popsuli jednak uroczystość – zawodnicy „Ruchu” długo nie mogli sobie poradzić z lII-ligową „Uranią”. Dopiero w drugiej połowie, kiedy na boisko wszedł reprezentant Polski Rudnow, uzyskali przewagę i wygrali 3:0 (0:0). Bramki zdobyli: Bula – 2 i Biernacki – 1[2]. Mecz przeszedł właściwie bez echa w ówczesnej prasie, gdyż dzień wcześniej na Stadionie Śląskim w Chorzowie rozgrywane było spotkanie Polska – Irlandia, w którym wystąpił zresztą wspomniany wyżej Jan Rudnow, a w kolejnym dniu obchodzone było święto Wszystkich Świętych i prawie wszystkie dzienniki się nie ukazały. W dodatku podczas spotkania kadry zawału doznał sekretarz generalny Irlandzkiego Związku Piłki Nożnej i mimo reanimacji zmarł i temu wydarzeniu sportowa prasa również poświęciła sporo miejsca. Po Stadionie Śląskim, a także obiektach warszawskiej Legii i sosnowieckiego Zagłębia – Cicha stała się czwartym w Polsce stadionem ze sztucznym oświetleniem, którego moc wynosiła 400 luksów. W opinii Włodzimierza Storoniaka – polskiego sędziego międzynarodowego była to na tamte czasy jedna z najlepszych instalacji oświetleniowych jakie oglądał na stadionach.

Na ligowy debiut „świeczki” na Cichej czekały do 4 czerwca 1969 roku, kiedy to drużyna Ruchu podejmowała opolską Odrę. W obecności 25 tys. widzów Ruch wygrał 2-1 po golach Buli i Maszczyka. Trybuna Robotnicza napisała: Przy świetle wszystko jest bardziej widowiskowe, cóż dopiero – przy takim świetle, jakie zainstalowane zostało na stadionie Ruchu! Chorzowianie mają najlepsze oświetlenie w kraju, to fakt. Jasno jak w dzień! (…) Publiczność opuszczała stadion zadowolona. Była godzina 21:15. Mecze przy sztucznym świetle mają nieco teatralną oprawę i kończą się w porze… kończenia spektakli teatralnych[3].

Ostanie chwile masztu na sektorze 1. Foto: Asceto

Od samego początku charakterystyczne maszty oświetleniowe stały się jednym z symboli Ruchu i na ponad pół wieku wszyły się w krajobraz miejski, bez którego ciężko sobie wyobrazić panoramę Chorzowa. Maszty pod wpływem silnego wiatru, zgodnie z założeniami projektantów, zaczynają się majestatycznie kołysać, co budzi niepokój, zwłaszcza wśród tych którzy dopiero zaczynają swą przygodę z kibicowaniem na Cichej[4]. W 1998 roku „świeczki” przeszły sporą modernizację. Maszty zostały odmalowane, a przede wszystkim zostało zainstalowane nowe oświetlenie o mocy 1625 luksów, które swój debiut zaliczyło podczas finałowego meczu Pucharu Intertoto z włoską Bologną 25 sierpnia, w którym to Ruch przegrał 0-2. Z czasem reflektory przy Cichej, podążając za ciągle rosnącymi wymogami stacji telewizyjnych, uzyskały moc 1760 luksów.

Rozbiórka jednego z symboli Chorzowa.

W 2006 roku rzeczoznawca budowlany Jerzy Wiktor Podhajecki określił czas bezpiecznej eksploatacji masztów na rok 2012.  W swoim raporcie wskazał, że renowacji potrzebują zarówno fundamenty, jak i same słupy. Jak pokazała dalsza historia nie za bardzo tym faktem przejęło się kierownictwo MORiS-u czy miejskie władze. Doprowadziło to do sytuacji, że w styczniu 2023 roku decyzją Inspektora Nadzoru Budowlanego zdecydowano o wycięciu masztu znajdującego od strony sektora nr 1, czego wszyscy byliśmy świadkami w ubiegłą środę…

I tak zniknął jeden z symboli klubu. Za chwilę wycięte zostaną pozostałe wieże. Pozostanie pustka, którą mógłby wypełnić tylko nowy stadion przy ulicy Cichej. Dla mojego pokolenia, które nie było naocznym świadkiem żadnego mistrzostwa, to właśnie ze świeczkami kojarzą się najpiękniejsze chwile spędzone na tym stadionie. Pamiętne, wygrane 3-0 derby z zabrzańskim Górnikiem, kiedy to w 48 minucie rozgrywanego w zimowej scenerii spotkania zgasło światło, a kibice stworzyli niezapomniane show, dla wielu pozostaje najlepszym meczem w życiu, jakie przyszło im oglądać przy Cichej. W głowie się nie mieści, że w mieście o tak mocnych tradycjach piłkarskich kibice czternastokrotnego mistrza Polski nie mogą się doczekać nowoczesnego stadionu! Lata niespełnionych obietnic Prezydenta Kotali i brak jakiegokolwiek planu awaryjnego doprowadziły do sytuacji, że jesteśmy skazani na sportową banicję i rozgrywanie swoich domowych spotkań w Gliwicach. Pozostaje tylko pytanie: Jak długo?

18.03.2011 Wielkie Derby Śląska i awaria oświetlenie na Cichej. Foto: Robson/Niebiescy.pl

[1] https://katowice.wyborcza.pl/katowice/7,35024,24113868,dopalaja-sie-swieczki-na-cichej-to-juz-50-lat.html

[2] Trybuna Robotnicza Nr 260, 1 listopada 1968 roku, str. 2

[3] Trybuna Robotnicza Nr 132, 5 czerwca 1969, str. 2

[4] Rafał Zaremba, Andrzej Godoj, Grzegorz Joszko, Dariusz Leśnikowski, Wojciech Krzystanek „Na Cichej. Osiemdziesiąt lat Stadionu Ruchu Chorzów (1935-2015)” str. 112

110 ROCZNICA URODZIN WÓJTA Z RUDY!

Był prawdziwym prekursorem spośród rudzkich piłkarzy. Jako pierwszy urodzony w Rudzie Śląskiej zawodnik został mistrzem Polski w piłce nożnej i czynił to aż pięciokrotnie. Jako pierwszy zawodnik z Rudy Śląskiej zadebiutował w reprezentacji Polski i jako pierwszy pojechał na mistrzostwa świata we Francji w 1938. Jego wspaniale rozwijającą się karierę przerwał wybuch II wojny światowej. Sytuacja geopolityczna po jej zakończeniu i rzekome zainteresowanie Urzędu Bezpieczeństwa jego osobą sprawiły, że nie dane mu było już powrócić do kraju. Był bardzo skromnym człowiekiem, wiódł spokojne życie nie chwaląc się swoimi przedwojennymi sukcesami sportowymi i do emerytury pracował w swoim wyuczonym zawodzie jako fryzjer. Zapraszam do przeczytania krótkiej historii jednego z najlepszych piłkarzy w historii naszego Klubu.

Archiwum WR

Urodził się 110 lat temu w Rudzie Śląskiej. Edmund Giemza – bo o nim mowa – to jeden z najbardziej utytułowanych zawodników w historii Ruchu!  Wychowywał się i dorastał w kolonii robotniczej Carl-Emanuel w części, która  została zburzona na potrzeby budowy Drogowej Trasy Średnicowej. Był wychowankiem nieistniejącego już B-klasowego klubu Naprzód Ruda, który podobnie jak Ruch został założony w 1920 roku. Prezesem Naprzodu był Franciszek Giemza, być może krewny Edmunda, który musiał dostrzec ogromny potencjał, który drzemał w młodym zawodniku. Wieści o jego talencie szybko dotarły do działaczy borykającego się wtedy z brakami kadrowymi Ruchu Wielkie Hajduki i w 1932 roku Giemza został zawodnikiem „Niebieskich”. Po raz pierwszy w zespole Ruchu wystąpił w sparingowym spotkaniu z Hakoachem Będzin, które „Niebiescy” zremisowali 1-1 po bramce Giemzy. Jego ligowy debiut przypadł na spotkanie z krakowską Wisłą (18-09-32) i choć we wcześniejszych meczach towarzyskich imponował skutecznością, to na pierwsze gole czekał aż do inauguracyjnego spotkania w sezonie 1933, gdzie zaliczył 4 trafienia przeciwko Garbarni, zostając ostatecznie z 15 bramkami najlepszym strzelcem Ruchu w jego pierwszym mistrzowskim sezonie! W kolejnych latach, „Wójt” lub „Bamber”, bo takie boiskowe pseudonimy nosił nasz dzisiejszy bohater, dokładał kolejne tytuły mistrzowskie rozgrywając ostatecznie 125 spotkań, zdobywając 34 gole. Początkowo grywał w ataku, później został przekwalifikowany na obrońcę. Dobre występy w lidze zaowocowały powołaniami do reprezentacji Śląska i Polski. Z orłem na piersi debiutował 4 czerwca 1933 roku w spotkaniu z Belgią (0-1), a ostatni występ zaliczył w słynnym spotkaniu przeciwko Węgrom w Warszawie (4-2) zaledwie 5 dni przed wybuchem wojny. Był członkiem kadry, która w 1938 roku pojechała na mistrzostwa świata we Francji, jednak w pamiętnym meczu z Brazylia nie zagrał. Piękną kartę zapisał również w reprezentacji Śląska, gdzie do historii przeszedł jego występ przeciwko reprezentacji Śląska niemieckiego, w którym „Wójt” zdobył trzy gole, a wynik spotkania brzmiał 9-1[1]. Komplementom jego występu nie było końca. W napadzie bohaterem dnia stał się Giemza, jego wspaniałe bomby oklaskiwane były z zachwytem[2]. – pisało „Siedem groszy”. Z kolei „Przegląd Sportowy” donosił: Najlepszą formacją drużyny polskiej był atak, który funkcjonował naprawdę świetnie. Rej wodził tutaj Giemza, który siał w zespole niemieckim istny popłoch[3].

Ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

Po wybuchu wojny Giemza pozostał na Śląsku, gdzie od końca 1939 roku występował w Bismarckhütter Sport Vereinigung. Następnie zaczął grać w Reichsbahn Morgenroth – klubie kolejowym z dzisiejszego Chebzia. W styczniu 1942 roku został powołany do Wehrmachtu i na Górny Śląsk przyjeżdżał jedynie na krótkie urlopy, w czasie których gościnnie występował w lokalnych drużynach. Ostatnia taka wizyta miała miejsce w 1944 roku. W trakcie wojny Giemza służył na terenie okupowanej Francji. Ewald Cebula wspominał, że na zajęciach teoretycznych Giemza nie udzielał odpowiedzi na zadawane mu pytania, lecz pod nosem mruczał: „I tak, ch…, tej wojny nie wygracie”. Już po wylądowaniu aliantów w Normandii zdezerterował i dzięki pomocy francuskiej partyzantki mógł zaciągnąć się do II Korpusu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Po zakończeniu wojny Giemza pozostał w Anglii, i osiedlił się w niewielkiej miejscowości Chinnor. Ponownie się ożenił (z pierwszą żoną rozwiódł się prawdopodobnie z powodu jej niemieckich sympatii) i do emerytury pracował w zakładzie fryzjerskim w High Wycombe w hrabstwie Buckinghamshire. Zmarł 20 września 1994 roku w Chinnor. W 2020 roku z inicjatywy  Stowarzyszenia NRŚL, mieszkający na stałe na Wyspach Brytyjskich kibice Ruchu odnaleźli grób Edmunda Giemzy, a także udało im się nawiązać kontakt jego rodziną. Byli oni bardzo zaskoczeni faktem, że ich krewny był utytułowanym sportowcem w swojej ojczyźnie. Potwierdzeniem tego faktu są słowa samego „Wójta” wypowiedziane w jednym z wywiadów: Nie mam wielkich aspiracyj życiowych, jestem Ślązakiem, a Pan wie, że my zadowalamy się często zwykłą kromką chleba. Jesteśmy twardzi jak nasza stal, wierni raz obranym barwom — i to jest naszą życiową satysfakcją[4].

Ze zbiorów FC Blue England

Zrzeszeni w fan clubie Blue England kibice objęli swoją kuratelą miejsce pochówku sportowca, a Giemza został patronem dla Blue England, podobnie jak Wilimowski dla FC Deutschland.

W kwietniu tego roku przedstawiciele Stowarzyszenia NRŚL złożyli na ręce ówczesnego Wiceprezydenta, a obecnie Prezydenta Miasta Ruda Śląska Pana Michała Pierończyka wniosek o nadanie jednej z ulic w Rudzie Śląskiej imienia Edmunda Giemzy. Obecnie oczekujemy na „zwolnienie” nazwy którejś z ulic, byśmy mogli wspólnie uhonorować tego wybitnego sportowca i legendę polskiej piłki nożnej.

Tekst powstał na podstawie materiałów źródłowych WR, a także książki „Historia Ruchu Chorzów” Tom I Cześć II i III.

[1] Co do wyniku spotkania są pewne rozbieżności, gdyż np. „Przegląd Sportowy” podaje wynik 8-1, z kolei „Siedem groszy” wskazuje rezultat 10-1.

[2] Siedem Groszy Nr 240, str. 6, 2 września 1935 roku

[3] Przegląd Sportowy, Nr 93, str. 4, 2 września 1935 roku

[4] Śląski Kurjer Poranny Nr 278, str. 7, 10 listopada 1935 roku

URODZINY „BULIKA”

(…) Pełne trybuny, atmosfera wielkiego meczu – słowem było to znów widowisko godne wielkich derbów Śląska. Po serii ligowych remisów, dwa punkty i prestiż przypadł Ruchowi. Reżyserem i dyrygentem gry niebieskich był tego dnia Bronisław Bula. On podjął ciężar odpowiedzialności za losy spotkania i dzięki jego grze, pełnej fantazji, polotu i co najważniejsze skuteczności, Ruch już w czwartej minucie objął prowadzenie. Akcja była tak szybka, że trudno było uchwycić jej przebieg. Po podaniu Joachima Marxa z prawej strony, Bula idealnie wyskoczył do piłki i przelobował Andrzeja Fischera. (…) Gwiazda Buli jaśniała potem już pełnym blaskiem, on narzucał grze niebieskich tempo. Pełnymi finezji podaniami raz po raz puszczał w bój kolegów, sam nie rezygnując z każdej próby szturmowania przedpola zabrzan. W 17 minucie Ruch przeprowadził jedną z najpiękniejszych akcji meczu. Trzykrotna wymiana piłki między Maszczykiem, Marxem i Bulą, przepiękny strzał wspaniale obroniony przez Fischera i owacja na trybunach dla strzelca i bramkarza.

Sport, str. 2, Katowice 7 kwietnia 1975r.

To fragment relacji z derbowego spotkania Ruchu z Górnikiem, które odbyło się 6 kwietnia 1975 roku w Chorzowie, w którym nasz dzisiejszy solenizanta popisał się hat trickiem, a prowadzony przez niego na boisku Ruch zwyciężył 3-1! Był to jeden z dwóch ligowych hat tricków na koncie tego filigranowego zawodnika, który na świat przyszedł dokładnie 76 lat temu w Kochłowicach. Tam również spędził pierwsze lata swojego życia mieszkając przy ulicy Studziennej (obecnie Mazowiecka). Pierwsze piłkarskie kroki stawiał w chorzowskim Starcie, który w wyniku fuzji został wchłonięty przez Ruch. W nowym klubie szybko piął się po szczeblach kariery, zdobywając po drodze tytuł mistrza Polski juniorów (1965) i stając się jednym z najlepszych piłkarzy w historii naszego Klubu. W jego dorobku są trzy mistrzostwa Polski (1968, 74 i 75) oraz Puchar Polski (1974). Na jego koncie 399 spotkań z eRką na piersi (choć sam zainteresowany twierdzi, że było ich 401) i 110 goli. Rekordzista pod względem liczby występów i goli w europejskich pucharach. Reprezentant Polski (26-5). Genialny technik, którego umiejętności gry kombinacyjnej wzbudzały zachwyt w całej Europie!

W czerwcu tego roku nasza delegacja miała przyjemność odwiedzić Pana Bronisława w jego domu we Francji przy okazji nagrywając kolejny odcinek cyklu „Poznaj Niebieską Legendę”. Było to bardzo fascynujące i pełne wrażeń spotkanie, podczas którego widać było, że mimo iż Pana Bronisława dzielą od Chorzowa setki kilometrów, to jednak ciągle żyje Ruchem i tym co się wokół niego dzieje!

Z okazji urodzin składamy mu najserdeczniejsze życzenia zdrowia, szczęścia i wszelkiej pomyślności! Głęboko ufamy, że jeżeli zdrowie pozwoli, będziemy mogli gościć jeszcze go na stadionie przy ulicy Cichej i wspólnie cieszyć się z sukcesów naszego ukochanego Ruchu! Wszystkiego dobRego Panie Bronisławie!

Kulisy wyjazdu do Francji: