Wirtembergia

O Ruchu jest jeszcze wiele historii do opowiedzenia. Tej nie mieliśmy okazji opowiedzieć. Przenosimy się do Wirtembergii do końcówki 1934 roku.

Sylwester

Ruch Wielkie Hajduki jest w trakcie tournée w Niemczech. Najpierw w wielkim stylu pokonał Bayern Monachium (tutaj przeczytacie o tym meczu, jest to ostatni wpis na stronie). Po tym zwycięstwie Niebiescy udali się pociągiem do Stuttgartu na kolejny mecz z miejscowym VfB. Piłkarzy i działaczy Ruchu przywitał ogromny gmach dworca, na którym czekali już przedstawiciele niemieckiej drużyny, którzy przewieźli hajducką ekipę samochodami prosto do trzygwiazdkowego hotelu „Concordia”, który mieścił się w Bad Cannstatt, na przedmieściach miasta.

Hotel Concordia

Pewnie wieczór zostałby zakończony o godzinie 18:00 wraz z przybyciem do hotelu, ale trudno było oczekiwać, że 31 grudnia 1934 roku o tej porze ktoś miał zamiar iść spać. Kierownictwo Ruchu zostało zaproszone na oficjalną imprezę Sylwestrową organizowaną przez VfB w „Kurhausie”. Prasa niemiecka relacjonowała to wydarzenie:

W wieczór sylwestrowy Polacy byli gośćmi i świadkami prawdziwie niemieckiego Święta Bożego Narodzenia które VfB zorganizował w sali kuracyjnej w Cannstatt. To Święto Bożego Narodzenia ma tradycję i format, nie tylko w Cannstatt, tej ziemi ojczystej wielkiego VfB, ale i znacznie dalej. Ojciec Haage, znowu zainscenizował z młodzieżą wspaniałą niespodziankę, a wielka rodzina VfB znakomicie bawiła się długo w Nowy Rok.

Zamiast śniegu z nieba padał deszcz. Na godzinę przed północą kierownictwo Ruchu postanowiło zmienić lokal na bardziej imprezowy, znaleźli go przy głównej ulicy Die Königstraße, która już wówczas była najdłuższą i najbardziej ruchliwą ulica handlową w Europie. Wstęp do lokalu kosztował 3 marki, jednak nie powstrzymało to przed wejściem do środka. Za butelkę wina trzeba było zapłacić 4 marki, a za szampan 5,50. Kiedy wybiła godzina „zero” zabawa trwała nadal. Kierownictwo Ruchu w osobach szefa tournée Baranowskiego, kierownika drużyny Giemzy, trenera Wiesera, wiceprezesa ds. finansowych Długiego w stanie mocno wskazującym wróciło do hotelu.

Piłkarze? Wg relacji już dawno zasnęli. Ci jednak pozostają w hotelu i umilają sobie czas w swoich pokojach. Nie mogą korzystać z baru hotelowego, gdyż kierownictwo Ruchu już wcześniej poinstruowało personel i kierownictwo „Concordii” aby pod żadnym pozorem nie sprzedawało wysokoprocentowych trunków piłkarzom Ruchu.

Propagandowe wizyty

Niedzielne śniadanie rozpoczęło się o godzinie 10:30, niektórzy mieli ochotę uczcić Nowy Rok, ale nie było czasu, bo cała ekipa została zaproszona do Ratusza Miejskiego. Tam ustawieni w rzędzie czekali na przedstawicieli Burmistrza Miasta. W drzwiach witał wszystkich ubrany w strój wojskowy Radca Miejski dr Locher. Radca podkreślił wzorowe stosunki, jakie zapanowały pomiędzy Polską i Niemcami. Goście z Wielkich Hajduk otrzymali w prezencie skórzane portfele z dedykacją oraz prospekty propagandowe. Po spotkaniu u Burmistrza na hajduczan czekała kolejna kurtuazyjno-polityczna wizyta, tym razem w willi Reitzenstein u namiestnika Rzeszy (dla Landu Wirtembergia) SS-Gruppenführera Wilhelma Murra oraz Dyrektora Sportowego Landu Dr Kletta., którzy przyjęli swoich gości w asyście oficerów Reichswery. Wilhelm Murr podchodził do każdego z piłkarzy witając się i zamieniając z nim kilka słów. Najdłużej zatrzymał się u Ernesta Wilimowskiego. Kurtuazyjnie życzył Ruchowi wygranej.

Politechnika Warszawska

W końcu piłkarze Ruchu dotarli samochodami na stadion VfB. Neckarstadion zrobił piorunujące wrażenie, sama główna trybuna mogła pomieścić 5 tysięcy kibiców. Stadion był cały udekorowany flagami polskimi oraz niemieckimi. Na kierownictwu Ruchu zrobiło wrażenie przeszklone pomieszczenie znajdujące się na głównej trybunie, przeznaczone do nadawania relacji radiowych (już za kilkanaście miesięcy prawie identyczna kabina pojawiła się na stadionie Ruchu). Padający w nocy deszcz spowodował, że murawa była podmokła, w zasadzie na boisku w niektórych miejscach było po kostki błota. Mecz rozpoczął się w Nowy Rok dokładnie o godzinie 14:30.

Tak się złożyło, że równocześnie w Stuttgarcie w charakterze gości Zarządu Miasta przebywała grupa polskich studentów i studentek z Politechniki Warszawskiej. Prasa niemiecka o studentach ze stolicy napisała:

Powitali oni z entuzjazmem – co zrozumiałe – przypadkową obecność swego mistrza piłkarskiego i każdorazowo, gdy biało-niebieski atak hutników z Batorego zdobył bramkę, wysoko wymachiwali 50-cioma biało-czerwonymi chorągiewkami.

Polska prasa zaś o tym wydarzeniu napisała:

Jako pierwsza wkracza na boisko drużyna Ruch – według wzrostu. Na stadionie jakby zagrzmiało. Ku wielkiej naszej uciesze nalewem skrzydle trybuny zrywa się głośny chóralny okrzyk: „Ruch brawo”! A nad głowami widzów wymachuje grupa kibiców chorągiewkami o barwach polskich.

Problemy żołądkowe

Obie drużyny ustawiły się na środku boiska, po powitaniach przedstawicieli Ruchu i VfB, kierownik drużyny Ruchu wręczył na ręce przedstawiciela niemieckiej drużyny statuetkę z węgla (podobną do tej przekazanej drużynie Bayernu).


Drużyna VfB Stuttgart w Wielkich Hajdukach (06.10.1935). Zdjęcie pochodzi z zasobów NAC.

W porównaniu z poprzednim meczem rozegranym w Monachium, w spotkaniu nie wystąpili Badura i Zorzycki. Ich pozycje zajął Nowakowski oraz Panhirsz. Ten pierwszy niestety miał „niestrawność żołądka” i już po kwadransie zszedł z boiska. Za niego wszedł Badura, który miał powstrzymywać ataki VfB w środku boiska. Do tego momentu Niebiescy przegrywali 0:2.

W tym meczu po iście królewsku zagrała lewa strona: Wodarz z Wilimowskim. Ten drugi w 18 minucie zmniejszył prowadzenie drużyny ze Stuttgartu. Piłkę podał do „Eziego” Wodarz, a Wilimowski sprytnie upadając uderzył piłkę, która wpadła do bramki. Chwilę później Gerard Wodarz minął przebojem piłkarza VfB i pięknym strzałem doprowadził do wyrównania. Kolejne bramki są znowu dziełem tych samych zawodników i w 31 minucie meczu wynik brzmiał 4:2 dla Ruchu. Na dwie minuty przed końcem pierwszej połowy Ernest Wilimowski zdobył przepiękną bramkę numer pięć. Prasa o niej napisała:

Otrzymawszy piłkę od Tatusia, wózkuje z kolei dwu pomocników, obu obrońców i w końcu znajduje się oko w oko z bramkarzem. Ostatni czyni rozpaczliwy wybieg, pada z całą siłą w błoto, a uśmiechnięty Wilimowski wbiega z piłką do bramki.

W przerwie doszło do kolejnych zmian w hajduckiej drużynie, schodzą z boiska Panhirsz oraz Tatuś, za niego w bramce pojawił się Kremer, zmiany nie wpływają dobrze na zespół Ruchu, który stracił dwie bramki. W obronie dwoił i troił się Antoni Rurański. Mecz się zaostrzył, trup ścielił się gęsto. Piłkarz VfB Rutz przy upadku złamał kontuzjowany wcześniej obojczyk, zastąpił go Kraft. W trakcie meczu jak w hokeju, co chwilę Tatuś z Kremerem zmieniają się w bramce. Prasa niemiecka napisała:

Obydwaj bramkarze Tatuś i Kremer, którzy stale się wymieniali, gdy któryś z nich coś „sknocił”, wnosili przynajmniej nieco humoru; oczywiście przy tym przemoczonym przez deszcz terenie, nie mieli łatwego zadania.

W sumie w tym spotkaniu zagrało aż 28 zawodników (4 zmienników w Ruchu), co na ówczesne czasy były dość niezwykłe. Mecz zakończył się ostatecznie wynikiem 5:4 dla Ruchu. W rzutach rożnych 9:3 dla Ruchu. Wieczorne wydania lokalnej prasy zrelacjonowały zakończony zaledwie kilka godzin wcześniej mecz.

W tym samym czasie piłkarze Ruchu zmywali z siebie kilogramy błota, które pokrywały ich strój i całe ciało. Na żadnym z zawodników nie pozostała sucha nitka.

Niemiecki „Kicker” pisał po meczu:To nie było żadne towarzyskie spotkanie w zwykłym trybie, lecz rasowa walka pełna napięcia. Jesteśmy nader zaskoczeni wysokim poziomem Polaków, gdyż grała drużyna, która tak, jak ją widzieliśmy w Stuttgarcie, mogła podjąć walkę z czołówką Wiednia lub Budapesztu.

Ruch zagrał w składzie: Tatuś (od 45. min.Kremer) – Rurański, Katzy – Panhirsz (od. 45. min. Zorzycki), Nowakowski (od 15.min. Badura), Dziwisz – Urban, Giemza, Peterek, Wilimowski (od 80. min. Kubisz), Wodarz.

Po oczyszczeniu się z błota, piłkarze Ruchu zostali zaproszeni na wystawną kolację zorganizowaną przez działaczy VfB, którzy przed rozpoczęciem wręczyli kierownictwu Ruchu złotą odznakę klubową (nie wiadomo, gdzie jest obecnie). Piłkarze obu drużyn szybko się zaprzyjaźnili w trakcie trwającego wieczoru, niektórzy wbili mocnego klina, choć jak podkreślał pan Baranowski wszystko odbyło się kulturalnie i przy wzorowym zachowaniu.

Następnego dnia rano o godzinie 5:30 pociąg zawiózł ekipę mistrza Polski do Norymbergii, ale to…już zupełnie inna historia (wpis).

 

Autor: Grzegorz Joszko

Słoneczny dzień

Poniedziałek 14 sierpnia 1939 roku. Zwykły słoneczny dzień. Dwóch mężczyzn robi sobie zdjęcie na placu przed dyrekcją Huty Batory na ulicy Dyrekcyjnej (ulica do dzisiaj nosi tę nazwę).

Kilka dni później Ruch przegrał w Poznaniu z Wartą 2:5. Po tym spotkaniu świat obiegnie informacja o tym rząd III Rzeszy i rząd sowiecki doszły do porozumienia w sprawie podpisania paktu o nieagresji. 1 września wybuchła II wojna światowa.

Ci dwaj mężczyźni to Gerard Wodarz i Ernest Wilimowski. Piłkarze Ruchu, którzy zapewnili sobie nieśmiertelność na kartach historii klubu. Ich drogi się za chwilę rozejdą, każdy z nich podąży inną drogą.

Czy na ulicy Dyrekcyjnej w Chorzowie spotkali się przypadkowo czy kierowali swoje kroki do dyrekcji Huty Batory, gdzie pracowali? Kto zrobił to zdjęcie i dlaczego akurat w takim miejscu? Nie mamy pojęcia…

Historia Ruchu to ciągła praca i odkrywania szczegółów historii, czasami pewnych zdarzeń nigdy się już nie odkryje…a czasami jeden szczegół pozwala odtworzyć historię kawałek po kawałku..

Broszura o pilocie

Gerard Wodarz. Niezwykły człowiek. Mąż. Ojciec. Piłkarz. Żołnierz. Trener.

Z podziwem zawsze czytałem o tej postaci. Grał na pozycji lewoskrzydłowego, jego atutem był bardzo silny strzał z dużego kąta. Potrafił wrzucać piłkę na minimetry do swoich kolegów Peterka czy Wilimowskiego. Miałem okazję czytać jego krótkie wspomnienia, które ukazywały się w prasie. Niestety dziennikarz w trakcie prac nad materiałem oszukał Wodarza i zaprzestano dalszej publikacji jego historii. Dzieci Gerarda Wodarza poprosiły, aby sam napisał swoje wspomnienia. Gerard Wodarz siedział przed maszyną do pisania, ale nic nie powstało.

Miałem okazję poznać syna Wodarza – Lucjana oraz jego żonę Jadwigę. To wspaniałe i otwarte osoby. Kiedy ujrzałem pamiątki po Gerardzie Wodarzu, to przyznam szczerze – nie umiałem zasnąć w nocy.

Niedawno mój serdeczny przyjaciel, kibic i historyk Ruchu wspomniał, że powstała broszura o Gerardzie Wodarzu. Broszura? Nie kryłem swojego zdziwienia, aż autor jej autor Wojtek Zmyślony skontaktował się ze mną i wyjaśnił czego ów broszura ma dotyczyć. Otóż ma opowiedzieć historię Gerarda Wodarza jako żołnierza trzech różnych armii. Broszura zawiera w sobie przechowywane z niezwykłą starannością pamiątki po Gerardzie Wodarzu. Niektóre materiały zostaną opublikowane po raz pierwszy. W broszurze znajdą się zdjęcia, materiały z olimpiady, legitymacje klubowe i wojskowe.

Dla mnie Gerard Wodarz będzie zawsze i przede wszystkim piłkarzem Ruchu. Tak go widzę. Broszurę przeczytałem z ciekawością. Stanowi ona jednak tylko jeden z rozdziałów jego życia. Życia żołnierza. Życia pilota.

 

To nie jest reklama, ale jeśli macie ochotę broszurę kupić, możecie to zrobić tutaj.

 

Autor: Grzegorz Joszko

Taki sam pierun

Miało być o Ruchu Chorzów, ale jak zwykle podczas poszukiwań trafiłem na coś innego, o czym postanowiłem napisać.
O reprezentacji Polski.

Czy kręci mnie obecna reprezentacja? Muszę przyznać, że nieszczególnie. Nie jaram się Lewandowskim, ani innymi piłkarzami, ale muszę przyznać, że jaram się na Mistrzostwa Świata w piłce nożnej. Moja miłość do piłki nożnej nadeszła niespodziewanie w 1982 roku podczas Mistrzostw Świata rozgrywanych w Hiszpanii. Pamiętam kolorowy Rubin i nieprawdopodobne emocje, które emanowały z telewizora, bezbramkowe mecze z Włochami i Kamerunem, a później nadszedł mecz z Peru, kiedy pięć bramek załatwiło nam awans do dalszej rundy. Zajęcie 3. miejsca na mistrzostwach było cudowne, wydawało mi się wówczas to czymś normalnym. Po latach zrozumiałem, że był to wyjątek od reguły. Byliśmy drużyną tylko dobrą, później słabą, przeciętną – a teraz sam nie wiem, na co stać polską ekipę. Czekam na mistrzostwa i czekam, aż reprezentacja Polski niespodziewanie ugra coś, aby została zapamiętana na wiele, wiele lat. Jak w 1938, 1974 i 1982 roku. Resztę występów przemilczę, bo nikt o nich nie pamięta.

80. lat temu wystąpiliśmy po raz pierwszy na Mundialu, który odbył się we Francji. Podobnie jak dzisiejsza reprezentacja zaszyła się w Arłamowie, tak drużyna z 1938 roku na zgrupowanie wybrała Wągrowiec. Dlaczego wybrano akurat tę małą miejscowość położoną 40 km od pierwszej stolicy Polski? Otóż pułkownik Kazimierz Glabisz ówczesny prezes PZPN pochodził z Wielkopolski, znał dobrze te tereny i wybrał je na obóz. Piłkarze przybyli do Wągrowca pociągiem, stamtąd zostali przewiezieni do Państwowego Liceum Pedagogicznego (obecnie Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych nr 2 przy ulicy Kościuszki), gdzie zostali zakwaterowani.


Zespół Szkół Pedagogicznych w Wągrowcu

Ten postsecesyjny i monumentalny obiekt szkoły został oddany do użytku w 1909 roku. To w nim – od 25 stycznia do 9 czerwca 1919 roku – mieściło się Dowództwo Frontu Północnego Powstania Wielkopolskiego. Czy stacjonował w nim również Kazimierz Glabisz, który przecież brał czynny udział w tym powstaniu? Tego nie udało się potwierdzić. W tych rejonach na pewno dobrze się czuł urodzony w Poznaniu Marian Spoida, który pełnił funkcję asystenta trenera reprezentacji Józefa Kałuży. Drugim asystentem Kałuży był Tadeusz Foryś (od 1969 do 1971 roku trener Ruchu Chorzów). Obaj opowiadali o zgrupowaniu: Codziennie sprawdzamy wagę, bo  apetyty są diabelne. Jednego dnia na kolację poszło dosłownie sto jajek (…) Rano o 8-ej – 15 minut bieg po lesie, po śniadaniu gimnastyka nad jeziorem i gry sportowe. Po obiedzie trening kondycyjny, wieczorem spacer po lesie, o 22-ej gasną światła.

Co zaskakujące trener reprezentacji Polski Józef Kałuża pojawił się w Wągrowcu dopiero w ostatni dzień zgrupowania.

„Przegląd Sportowy” pisał, że Brazylijczycy trenują na serio, a na polskim zgrupowaniu „Sielanka”.

Piłkarze grali w koszykówkę i w tenisa (najlepszym tenisistą wśród piłkarzy był urodzony w Piekarach Śląskich Wilhelm Góra) i pływali po jeziorze kajakami i łódkami. Podczas jednego z takich wypadów Marian Spoida i Władysław Szczepaniak wpadli do wody, koledzy z drużyny od razu Szczepaniakowi nadali nowy pseudonim „Wieloryb”.

Zawody kajakowe reprezentantów Polski na jeziorze Durowskim

Dziennikarze relacjonowali wydarzenia z Wągrowca, o którym pisali: Dookoła liceum nie ma wielkich domów, nie ma gwaru i hałasu wielkomiejskiego. Oko widzi tylko błękit pobliskiego jeziora i zieloność lasów, parku i pól. Płuca wdychają czyste i świeże powietrze.

Piłkarze oprócz treningów potrafili znaleźć czas na złożenie kwiatów pod pomnikiem poległych w Powstaniu Wielkopolskim.

Dla mieszkańców Wągrowca to było nie lada wydarzenie. Burmistrz i starosta w sumie trzykrotnie zaprosili piłkarzy na posiłek do ratusza (śniadanie i dwukrotnie podwieczorek).

Obiad reprezentantów Polski. „Piłkarze w niebieskich mundurach” (sportowe wiatrówki, spodnie – petki)

Obóz reprezentacji Polski trwał od 27 maja do 2 czerwca. W trakcie obozu piłkarze z orzełkiem na piersi rozegrali spotkanie pokazowe z uczniami Liceum Pedagogicznego. Okolicznościowy mecz zakończył się wynikiem 12:0 dla biało-czerwonych.

Reprezentacja Polski vs. Liceum Pedagogiczne

W rewanżu uczniowie urządzili dla piłkarzy „Wieczór Humoru”, gdzie przygotowano śmieszne scenki. Najwięcej braw otrzymał uczeń, który wcielił się w postać spikera radiowego relacjonującego drugą połowę meczu Polska – Brazylia. Mecz zakończył się wynikiem 4:1 dla Polski. Piłkarze mieli okazję się również wykazać. Ernest Wilimowski powiedział:

Brazylijczyków się nie boję. Podobno gram przeciwko murzynowi. No to co, taki sam pierun jak ja!

Po zgrupowaniu w Wągrowcu kadra narodowa Polski udała się do Strasbourga, by po raz pierwszy uczestniczyć w Mistrzostwach Świata. Nie sprawdził się scenariusz ucznia Państwowego Liceum Pedagogicznego. Brazylia pokonała Polskę 6:5 po dogrywce. Na pewno Ernest Wilimowski nie przestraszył się nikogo.

 

Autor: Grzegorz Joszko

 

Źródło:
HistoriaRuchu.pl
Zdjęcia udostępnił Lucjan Wodarz
„Wągrowiec. Przewodnik po mieście” Wł. Purczyński.
„Przegląd Sportowy” R:1938
http://zsp2wagrowiec.pl/pliki/patron/historia
https://wagrowiec1381.wordpress.com

Zdjęcie z 1937

Po wydaniu książki „Niebieskie Majstry” napisał do mnie mój stary znajomy z zapytaniem, dlaczego zdjęcie, które mi przekazał nie znalazło się w książce. Wyjaśniłem mu, a przy okazji postanowiłem podzielić się z wami tą historią, którą odkryłem prawie 3 lata temu.

Zacznijmy od początku. W 2015 roku na swoim starym nieistniejącym już blogu napisałem tekst o meczu pomiędzy drużynami Ruchu oraz węgierskiej drużynie Nemzeti SC (NSC – Nemzeti Sportkedvelők Clubja). Niebiescy wygrywają 5:3. Mecz odbył się 29 marca 1937 roku.

Na końcu tekstu z 2015 roku podałem składy obu drużyn oraz zdjęcie węgierskiej drużyny z meczu z Wisłą w Krakowie (było rozgrywane dzień wcześniej, Nemzeti wygrało 1:0).

Kilka tygodni później napisał do mnie wnuk jednego z piłkarzy (w kółku na zdjęciu), a ja skrzętnie opisałem to wydarzenie w następnym blogowym tekście pisząc:

Skontaktował się ze mną Gyula, wnuk piłkarza, który występował w tej drużynie (János Kisalagi Wohlram – najlepszy piłkarz tej węgierskiej drużyny). Gyula napisał o swoim dziadku książkę, którą od niego dostałem. Książka w całości napisana jest po węgiersku, ale jak się ma znajomych Węgrów, to i ta przeszkoda jest do pokonania. Gyula zwrócił mi uwagę na dwie sprawy: poprawną pisownię piłkarzy (w prasie przedwojennej błędy ortograficzne były na porządku dziennym), a drugą, że jego dziadek János Kisalagi Wohlram na zdjęciu zrobionym w Krakowie, przed meczem z Wisłą stoi w tyle w płaszczu, a zatem w tym meczu zagrać nie mógł. Czy zagrał z Ruchem? Trudno dociec, bo zdjęć z tego meczu nie ma, a w relacjach prasowych pisano: „Nemzeti, w takim samym składzie z Ruchem, jak dzień wcześniej z Wisłą”.

Co ciekawe János Kisalagi Wohlram strzelił w Krakowie nawet zwycięską bramkę w tym pojedynku, o czym pisała ówczesna prasa. Czy rzeczywiście to zrobił? Czy przebrał się tuż przed meczem i wybiegł na murawę? Tego pewnie się już nie dowiemy.

Gdy pisałem tekst w 2015 roku nie dysponowałem zdjęciami z meczu w Wielkich Hajdukach pomiędzy Ruchem i Nemzeti, ale dosłownie parę chwil później wpadło mi w ręce poniższe zdjęcie, które pozwoliło rozszyfrować kolejną zagadkę.

János Kisalagi Wohlram stoi w tym samym płaszczu co w Krakowie, po prawej stronie. Piłkarze Nemzeti mają jednak koszulki w poziome pasy (w Krakowie grali w pionowych). Jednak to identyfikacja Jánosa pozwoliła potwierdzić, że to właśnie z tego meczu pochodzi to zdjęcie. Rozszyfrowanie tego zdjęcia, pozwoliło rozszyfrować kolejne.

Niby zdjęcie jak każde inne. Okazało się jednak, że jedno z najsłynniejszych zdjęć Ruchu z okresu przedwojennego pochodzi właśnie z tego spotkania. W identyfikacji pomogły fryzury, getry oraz sznurki w koszulkach piłkarzy. Z drugiej strony tego zdjęcia mamy miejsce na naklejenie znaczka i wpisanie adresu. Zdjęcia potrafią mówić swoim własnym głosem, trzeba to tylko usłyszeć. To jest wyjątkowo cenne, bo ma w oryginale podpisy pozwalające na identyfikację piłkarzy, co wcale nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać.

Ta fotografia nie mogła znaleźć się w książce, ponieważ została wykonana w 1937 roku, kiedy Ruch nie zdobył tytułu mistrzowskiego.

Autor: Grzegorz Joszko

PS. Gyula thanks again

98 lat

Gdy miał roczek zremisował 2:2 z drużyną „Sosnowiec 13”

Gdy miał 5 lat wygrał rozgrywany po raz pierwszy w historii Puchar Fliegera, w którym startowały 44 śląskie drużyny.

Gdy miał 10 lat uroczystości trwały tydzień. Były organizowane na przełomie października i listopada.

Gdy stuknęło mu 15 lat w użytkowanie otrzymał nowy stadion piłkarski, wówczas jeden z największych i najnowocześniejszych w Europie.

Gdy został pełnoletni miał na swoim koncie 5 tytułów mistrza Polski w piłce nożnej.

W wieku 20 lat poniósł ogromne straty, majątek, puchary, archiwa wszystko przepadło.

W wieku 25 lat odrodził się na nowo, lecz stracił swój stadion. We wrześniu na obcym boisku zorganizował turniej jubileuszowy.

W wieku Jezusowym zdobył po raz 8 tytuł mistrza Polski.

Równo w 40. urodziny zdobył tytuł mistrzowski po raz dziewiąty. I otrzymał nowy sztandar klubowy.

Zdjęcie: Przekazanie sztandaru klubowego

Na Abrahama zremisował z Pogonią Szczecin.

Na 55. urodziny zdobył 12 tytuł mistrzowski.

W 66. urodziny stał się ostatnią polską drużyną, która spadła z piłkarskiej ekstraklasy.

W swoje 69. urodziny zdobył tytuł mistrzowski nr 14.

Na 76. urodziny po raz trzeci zdobył puchar Polski.

83. urodziny to trzeci spadek z najwyższej klasy rozgrywkowej.

Gdy miał 90 lat zdobył brązowy medal w polskiej ekstraklasie.

W wieku 95 lat – urodziny obchodził jego 80 letni stadion.

W swoje 98. urodziny przegrał w pierwszej lidze z Pogonią Siedlce 0:6 ustanawiając rekordową porażkę na swoim stadionie w rozgrywkach ligowych i tym sam przesądzając spadek do II ligi. Nigdy tam jeszcze nie występował.

 

Autor: Grzegorz Joszko

Tłuczenie niewinnej piłki

24 kwietnia 1932 roku Ruch Wielkie Hajduki wybrał się na mecz do Krakowa, nie była to jednak ani Wisła, ani Cracovia – lecz ówczesny mistrz Polski – Garbarnia Kraków. Ten mecz był debiutanckim występem bramkarza Eryka Kurka, który zasilił szeregi Ruchu z KS „06” Załęże. Pewnie w tym meczu nie byłoby nic dziwnego gdybyśmy nie sięgnęli po krakowski tygodnik „Raz Dwa Trzy”. Obok relacji pojawiają się dwa zdjęcia obu drużyn: krakowskiej i hajduckiej. Po lewej stronie gazety Ruch, po prawej Garbarnia, lecz dziennikarze pomylili podpisy pod zdjęciami, co pewnie pozostałoby niezauważone, gdyby nie druga ciekawostka związana z tym spotkaniem, na środku ataku zagrał zamiast napastnika – bramkarz Alojzy Komander, który musiał zastąpić Teodora Peterka, który nie otrzymał przepustki z jednostki wojskowej w Warszawie. Komander wywiązał się ze swoich obowiązków bez zarzutów, nawet wtedy, kiedy pod koniec meczu zamienił się pozycją z Ewaldem Urbanem i grał na pozycji prawego pomocnika.

Relacje prasowe sporo miejsca poświęcają obu drużynom, O tej z Górnego Śląska, piszą szczególnie pod kątem wielkiego zaangażowania w grze. Jednak przywołany wcześniej krakowski tygodnik sportowy nie zostawił suchej nitki o poziomie meczu:

Właściwie trudno znaleźć określenie na to, co widziano na boisku Garbarni. Gra – ani nawet walką nazwać tego nie można raczej już chyba „tłuczeniem niewinnej piłki”. 90 minut pobytu obu drużyn na boisku było próbą cierpliwości dla 4.000 publiczności, która wreszcie częściowo z humorem, a więcej jeszcze ze złością poczęła odnosić się do wydarzeń boiskowych. W sumie wiała z boiska beznadziejność, która musi w przyszłości zniknąć, jeżeli nie chce się stracić publiczności.

Tygodnik „Raz Dwa Trzy” nie tylko pomylił podpisy pod zdjęciami, ale również pomylił zawodników Ruchu. Czasami trzeba mocno zagłębić się w temat, a i tak nie ma pewności, że nie popełniło się błędu. Tutaj na szczęście w identyfikacji pomogło bardzo dobrej jakości zdjęcie z serwisu Narodowego Archiwum Cyfrowego.

Od lewej stoją: Józef Wieczorek (archiwista i działacz Ruchu), Wodarz (w czepku na głowie), Sobota, Katzy, Kurek, Urban, Buchwald, Kusz, Komander, Badura, Dziwisz, Zorzycki. Zdjęcie pochodzi z zasobów NAC.

Co jeszcze można zauważyć na tym zdjęciu: za zawodnikami Ruchu znajduje się reklama zachęcająca do picia piwa, Gerard Wodarz ma ciemniejsze spodenki od wszystkich innych zawodników, no i specjalne nakrycie głowy. Jak widać po fryzurach innych piłkarzy najprawdopodobniej wiał dość mocny wiatr. Czy to jest odpowiedź na czepek Gerarda Wodarza? Tego pewnie się już nie dowiemy. Mecz zakończył się bezbramkowym remisem.

Rok później drużyna Ruchu zdobyła swój pierwszy tytuł mistrzowski. 86 lat później drużyna Ruchu ponownie tłucze niewinnie piłkę, jednak tym razem jest w drodze do…

Autor: Grzegorz Joszko

Niebiescy

Skąd się wziął przydomek „Niebiescy” o drużynie Ruchu Chorzów? Takie ostatnio wrzuciłem hasło na Twittera. Ciekawe pojawiły się odpowiedzi. Najbardziej przypadła mi do gustu anegdota, jak to diabeł z archaniołem spotkali się na meczu Ruchu. Dlaczego? Przeczytajcie.

Anegdota

Podczas jednego szpilu (dane którego są niekonkretne) siedzioł Bies ze Gabryjelym i oglondali. Drużyna Ruchu grała jak natchniono i Gabryjel ryknoł

– Wyście som Anielscy

Na co Bies:

– NIE!

– BIESCY

Kibice usłyszeli i tak ostało…

AKS

Opowieści i legend jest dużo więcej, jedna z nich jest taka, że „Niebiescy” swoją nazwę wzięli od strojów pracowników Huty Bismarcka (później Batory) w jakich ćwiczyli piłkarze Ruchu. Inną ta, że AKS Królewska Huta (później Chorzów) miał przydomek „Zieloni” (od herbu zielonej koniczynki), więc dla równowagi kolor niebieski trafił do tych piłkarzy z Wielkich Hajduk. Tyle, że pracownicy Huty w latach 20. nie pracowali w niebieskich strojach, pracowali w tym, co mieli w domowej szafie.

Powstańcy

Inną legendą o przydomku jest nawiązanie historyczne do Powstań Śląskich, w trakcie których powstańcy nosili na rękawach niebieskie opaski i ludzie nazywali ich „Niebiescy”, a powiedzenie przeniosło się na piłkarzy Ruchu, których wielu było powstańcami, uczestniczącymi we wszystkich powstaniach. Tyle, że powstańcy nosili różne opaski: białe, biało-czerwone, biało-niebieskie. Źródła milczą o tym, aby ktokolwiek powstańców śląskich nazywał „Niebieskimi”. Można jeszcze odnieść się do Gwiazdy Górnośląskiej, tyle, że ona została wprowadzona 5 lat po założeniu Ruchu. Na odznace umieszczony jest krzyż pokryty niebiesko-białą barwą.

Barwy

Najprostszą odpowiedzią byłoby stwierdzenie, że „Niebiescy” pochodzą od barw Ruchu (niebieski z konfiguracją białego: biało – niebieskie lub niebiesko – białe). W Encyklopedii piłkarskiej FUJI (tom I: Ruch Chorzów, str. 12) możemy przeczytać, że barwy Ruchu pochodzą od barw Górnego Śląska, czyli biało-niebieskie. Tygodnik „Chorzowianin” (nr 22 z 28.05.2008 na str. 19) uważa, że: W istocie barwy Śląska stanowią kolory żółty i niebieski, przyjęcie jednak takiego zestawu było wykluczone – trwały walki na Ukrainie i barwy te po prostu źle się kojarzyły. Piłkarze Ruchu w latach 20. grali w tym, co mieli, ale często była to biała koszula i ciemne (granatowe/niebieskie?) spodenki, więc czemu nie „biali”? Dlaczego piłkarzy Ruchu nie nazywano białymi? Te rozważania są nieistotne. Nie, i są już dowody na to, że w prasie w latach 30. piłkarzy nazywano „Niebieskimi” używając często sformułowania „biało-niebieskimi”. Czy to kolor barw zdecydował o tym skrócie?

Proclama

Czyli zawołanie nawiązujące do przydomku, było to coś w rodzaju okrzyku bojowego lub ostrzegawczego. Mamy tutaj wiele grup zawołań: imionowe i przezwiskowe, topograficzne lub obrazowe. Ostatnią grupą był okrzyk bojowy, mający na celu przestraszyć przeciwnika. Czy proclama brzmiąca „Niebiescy” była dewizą kibiców Ruchu, którzy swoim dopingiem chcieli pokazać, że to piłkarzy z Hajduk należy się bać, a może mieli na myśli siebie?

Symbolika

Niebieski kojarzy się z otwartą przestrzenią, wodą, morzem, niebem. W starożytnej Grecji i Rzymie kolor był symbolem najwyższych Bóstw: Zeusa i Jupitera. W starożytnym Egipcie lapis lazuli (kamień o głębokim niebieskim kolorze) symbolizował niebo, symboliczne miejsce przebywania Boga. Nie inaczej było w Polsce, już XIV wieku w języku polskim „niebieski” oznaczał „przynależny do nieba”. Niebieski jest kolorem pełnym symboliki: uduchowienie, pokój, higiena, spokój, woda, świeżość, czystość i chłód, lecz również dynamizm, kreatywność i inspiracja.

Niebieski bywa też postrzegany jako symbol przywiązania do tradycji.

Czy ten przydomek to symboliczne niebieskie przywiązanie do tradycji?

Bies

Dzisiaj drużynę Ruchu Chorzów w sposób naturalny nazywa się „Niebieskimi”, kiedyś ten przydomek pojawił się po raz pierwszy, pewnie jak w tej anegdocie na początku, podczas jakiegoś meczu kibice zwrócili się tak do swoich piłkarzy, albo pierwszy krzyknął to Bies, który widząc te niebiańskie barwy koniecznie chciał coś zostawić po sobie 😉

Dziękuję wszystkim, dzięki którym powstał ten tekst.

Autor: Grzegorz Joszko

Aktualizacja: 16/03/2018

Dostałem maila od mojego dobrego kolegi, który postanowił przedstawić swój pomysł na powyższą sprawę. Otóż uważa on, że ów przydomek „Niebiescy”, Ruch zapożyczył w latach 30. od pewnego niemieckiego mistrza Schalke 04, którego potocznie nazywa się „Die Königsblauen”*. Mój kolega napisał: Barwy te same, sukcesy porównywalne, w sam raz do podprowadzenia pseudonimu, a w takim spiskowaniu mógł wziąć udział każdy, prezes, piłkarz, dziennikarz, czy kibic. Ktokolwiek, kto był w stanie skojarzyć oba kluby.

Zresztą poczytajcie ten tekst jak to obie drużyny się nie spotkały na boisku (klik).

Co sądzicie o tym pomyśle? Piszcie na grzej@historiaruchu.pl

*) błękitno-królewscy, gdyż przydomek Schalke 04 też wywodzi się od koloru koszulek, które są w kolorze błękitu królewskiego (rodzaj koloru niebieskiego)

POMIDOR

W pewnym programie telewizyjnym wziął udział były trener Ruchu Chorzów, pan Waldemar Fornalik, obecny szkoleniowiec Piasta Gliwice. Wziął udział w udziwnionej nieco wersji „pomidora”, w której tego sformułowania można użyć tylko raz. W sumie szkoda, że pan trener nie mógł częściej używać słowa pomidor, bo wtedy może nie przechodziło mu przez gardło tak łatwo słowo „tak” lub „nie” w odniesieniu do niektórych pytań. W tych okolicznościach dla niego oczywistych, w sposób oczywisty odpowiedział na dwa pytania:

„Gdybym został w Chorzowie do końca, Ruch nadal grałby w ekstraklasie”?

TAK

„To jak zakończyła się moja misja przy Cichej to największy zawód w mojej dotychczasowej karierze”?

NIE

Chciałoby się nieco zmodyfikować i zadać pytanie zaczynające się od słów – dlaczego. Nie dlaczego uważam, że Ruch nadal grałby w ekstraklasie (nie, bo nie otrzymałby licencji), a dlaczego odszedłem z klubu, żeby to wcielić w życie i się o tym przekonać. Też mógłbym spróbować odpowiedzieć na to pytanie, ale lepiej użyć słowa: POMIDOR

Co do drugiego pytania, to ciekaw jestem jaki to ten największy zawód przypadł w udziale panu Fornalikowi. Przecież za trenerem same sukcesy, medale mistrzostw Polski, zero spadku w trenerskiej karierze, promocja młodych graczy, których wprowadził do dorosłej piłki czy raczej: POMIDOR

Fajna ta zabawa w zadawanie pytań.

Czy uważam, że pan Waldemar Fornalik był najlepszym trenerem w historii Ruchu Chorzów?

POMIDOR

Czy pan Waldemar Fornalik jest współwinny temu, że Ruch Chorzów spadł z ekstraklasy?

POMIDOR

Czy pan Waldemar Fornalik może używać nadal w stosunku do swojej osoby pseudonimu „King”?

POMIDOR

Czy pan Waldemar Fornalik jeszcze kiedyś będzie mistrzem Polski?

POMIDOR

Czy pan Waldemar Fornalik kiedyś wróci do Ruchu Chorzów?

POMIDOR

Czy kibice „Niebieskich” nadal wielbią i szanują pana Waldemara Fornalika?

POMIDOR

Jakim warzywem obrzucają się uczestnicy podczas hiszpańskiego święta Tomatina? I czy jest to POMIDOR?

POMIDOR

Autor: GJ (POMIDOR)

Jak dziecko

Muszę przyznać, że na wczorajszej premierze książki „Niebieskie Majstry” czułem się tak, jak czuje się małe dziecko, które spotyka swojego ulubionego bohatera. Wczoraj tych bohaterów było czterech: Piotr Czaja, Eugeniusz Lerch, Antoni Piechniczek i Krzysztof Warzycha. Cztery legendy Ruchu Chorzów. To było wspaniałe uczucie siedzieć przy nich i słuchać ich opowieści. Myślę, że nie tylko dla mnie, ale również dla wielu osób, które usiadło na widowni Miejskiego Domu Kultury w Chorzowie Batorym. Plan był taki, aby to niebiescy mistrzowie byli gwiazdami wieczoru i sądzę, że tak się właśnie stało.

Podczas panelu były momenty, których nie przewidziałem. Myślę, że Paweł Czado, który świetnie prowadził ten premierowy panel (dzięki Paweł!) też się tego nie spodziewał. Były to chwile niezwykle wzruszające:

Pierwsze, kiedy Piotr Czaja (trzykrotny mistrz Polski w barwach Ruchu 1974, 1975, 1979) podziękował trenerowi Antoniemu Piechniczkowi, że miał możliwość jako trener bramkarzy uczestniczyć w mistrzostwach świata w piłce nożnej.

Drugie, kiedy Krzysztof Warzycha wspominał niezapomnianego trenera Jerzego Wyrobka i kiedy to można było zobaczyć wzruszenie na twarzy Piotra Czai.

I trzecie, kiedy Krzysztof Warzycha również podziękował trenerowi Antoniemu Piechniczkowi, że debiutował u niego i również zakończył reprezentacyjną karierę i to wszystko w odstępie dekady.

Warto było napisać książkę o Ruchu, o piłkarzach, o trenerach i o kibicach tego wspaniałego klubu. Sama książka? Musicie osądzić sami. Możecie ją nabyć w punktach sprzedaży stacjonarnych i internetowych Ruchu Chorzów.

Wczorajsza premiera książki w moim odczuciu to był tylko wstęp do drugiej części wczorajszej uroczystości (czytaj: reakcji kibiców na otaczającą nas bieżącą sytuację). To start stowarzyszenia „Wielki Ruch”, które mam nadzieję – daje szansę na start i lepsze jutro. Jasne, że najlepiej byłoby, aby zamiast kibiców pojawił się szejk, ale bądźmy realistami. Dzisiaj to my jesteśmy nadzieją tego klubu, dzisiaj to tylko kropla, ale kropelka do kropelki…

Autor: Grzegorz Joszko (grzej@historiaruchu.pl)