Archiwum kategorii: wpis

0:1 do przerwy

88 lat temu Ruch Wielkie Hajduki zwyciężył w Monachium. Cały poniższy artykuł pochodzi z 3 części „Historii Ruchu”.

                Drużyna Ruchu wyjeżdża do Bawarji w ligowym składzie: Tatuś w bramce, w obronie Wadas, Kacy lub Rurański, w pomocy Dziwisz, Badura, Zorzycki, lub Panhirsz, w napadzie: Urban, Giemza, Peterek, Wilimowski, Wodarz, rez. Kubis. Kierownikiem ekspedycji Ruchu będzie p. Baranowski oraz członkowie zarządu: pp. Długi, Giemza i Supernok. Z ramienia Polskiego Zw. Dziennikarzy Sportowych Oddział śląski bierze udział w wyprawie red. Karaś („Polonią” i „Siedem Groszy”)[1]Należy dodać, że pojechali również rezerwowy bramkarz Krömer oraz nowy gracz „Niebieskich” Nowakowski oraz oczywiście trener Wieser[2].

Ekspedycja punktualnie o godzinie 14.30 wyjechała pociągiem z Wielkich Hajduk do Bytomia, z którego o 15.55 wyruszał kolejnym pociąg do Monachium. Przyjazd do stolicy Bawarii nastąpił 29 grudnia w godzinach porannych[3]. Najlepiej będzie zacytować bardzo dokładną relację z podróży oraz z samego meczu relacji redaktora Karasia:

Trudno wprost opisać, jak wielki ruch panował na dworcu w Wielkich Hajdukach w dniu 28 grudnia ub. roku, kiedy to o godz. 14,25 wyjeżdżała do Bawarji mistrzowska drużyna „Ruchu”, by zadość uczynić otrzymanemu zaproszeniu, celem rozegrania meczu w Monachjum przeciwko F. C. Bayern oraz V. f. B. Stuttgart. Ekspedycja Ślązaków liczyła 21 osób, a to: kierownika mgr. Baranowskiego, kierownika sekcji piłkarskiej Giemzy, skarbnika Długiego, „kibica” Supernioka, trenera Wisera, oraz graczy: Tatusia, Kacego, Rarańskiego, Dziwisza, Badury, Sorzyckiego, Urbana, Giemzy II, Peterka, Wilimowskiego, Wodarza, Kubisza, Kromera, Panchirscha i Nowakowskiego i wreszcie naszego sprawozdawcy red. Karasia. Ostatnie życzenia, powodzenia w Bawarji, złożyła ekspedycji delegacja dziennikarzy sportowych śląska z p. red. Mikułą na czele. W doskonałym humorze ekspedycja opuszcza Wielkie Hajduki. Szybko dostaliśmy się do Bytomia, gdzie, mając jeszcze godzinę czasu, zaopatrzyliśmy się w owoce itd. dla pokonania 18-godzinnej drogi do Monachjum. W wagonie pociągu pośpiesznego Bytom — Monachjum znaleźliśmy dobre pomieszczenie i ani się spostrzegliśmy, gdy pociąg nasz przejechał Gliwice. Śniegiem pokryte pola bielą się jeszcze tylko do Kędzierzyna. Tu mimo woli kilku z naszej ekspedycji przypomina sobie ciężkie boje, jakie staczano o każdy skrawek ziemi pod Kędzierzynem o wolność śląska przed 14 laty. Wszystko jeszcze tak samo. Mało co się zmieniło.

            Przechodzą poszczególne przedziały, widać, że większość członków ekspedycji „rżnie” już porządnego „szkata” , to też prawie bez uwagi przejeżdżamy przez Wrocław w kierunku do Drezna. Kiedy dotychczas większość podróżnych stanowiły osoby cywilne, to obecnie do wagonów pchają się liczni żołnierze Reichswehry. Na każdej stacji stanowią oni większy procent podróżnych. Z niecierpliwością dobrnęliśmy do Drezna. Z daleka rzuca się w oczy jasno oświetlony i iluminowany gmach dyrekcji fabryki papierosów „Sulima” , wykonany w stylu wschodn. architektury. Na peronie Drezna niebiesko-białe swetry piłkarzy „Ruchu” rzucają się odrazu w oczy i w okamgnieniu dokoła naszego wagonu zbierają się liczni ciekawi. Pierwszy nawiązuje z nami rozmowę jakiś potężny Bawarczyk i zapytuje o śnieg.

            Naturalnie odpowiedział mu odrazu, zawsze znajdujący się w humorze i przezwany w międzyczasie „burmistrzem”, Urban. Na dalsze pogawędki nie ma czasu, bo znów jedziemy dalej i zbliżamy się coraz bliżej Monachjum. Trzeba było jeszcze dobrych kilkanaście godzin, by spełniły się nasze marzenia i dopiero nad ranem od Regensburgu wyległo wszystko do okien, by ku ogólnemu rozczarowaniu stwierdzić, że okolice niczem się nie różnią od słynnych piasków i równim b. kongresówki.

            Nareszcie w Monachjum (godzina 8,05 rano). Wjeżdżamy do olbrzymiego holu. Spostrzeżono nas odrazu, bo jakżesz, hajduczanie zawarli znajomość z Bawarczykami w czasie ich pobytu w Wielkich Hajdukach. Witał bardzo serdecznie prezes F. C. Bayern dr. Ettinger z całym sztabem członków klubu. Znalazł się również i bramkarz Fing. Dowcipkowano co nie miara, a także w czasie spożywania śniadania, po zakwaterowaniu się w jednem z najbardziej nowoczesnych hoteli Monachjum „Stadt Wien”. W czasie śniadania witał nas dluższem przemówieniem dr. Ettinger i życzył nam na niedzielę powodzenia. W godzinach popołudniowych zwiedzono miasto, a pomiędzy innemi i „Braunes Haus”. Po spacerze przyjmował nas F. C. Bayern w jednej z olbrzymich sal browaru „Löwenbräu”, gdzie częstowano doskonałą litrówką piwa[4]. Naturalnie i tu znów wodził rej Urban , który w czasie spaceru zawarł znajomość z jednym z clownów-liliputów słynnego cyrku „Krone” .

W międzyczasie kierownictwo ekspedycji pp. Baranowski i Giemza złożyli wizytę generalnemu konsulowi Rzeczypospolitej Polskiej, ministrowi Lisiewiczowi który podejmował ich herbatką. Piłkarzy Ruchu zrewizytował w hotelu w czasie kolacji sekretarz generalny konsulatu, p. Przybylski , który opiekował się polską ekspedycją przez cały czas pobytu w Monachjum i Stuttgarcie. Doskonała kąpiel i masaż, jaki zrobił graczom trener drużyny Wieser, wyszła wszystkim na dobre.

W niedzielę w południe z pieśnią na ustach przybyliśmy autobusem do stadjonu F. C. Bayern. Pogoda doskonała, aczkolwiek boisko wskutek deszczu, jaki padał w dniu. poprzednim, było rozmokłe.

Gdy przybyliśmy do szatni, ogarnia nas wszystkich podniecenie, lecz gdy dowiadujemy się z ust kierownika drużyny p.” Giemzy, że drużyna gra w „byczym” składzie: Tatuś, Rurański, Kacy, Dziwisz, Badura, Sorzycki, Urban, Giemza, Peterek, Wilimowski, Wodarz, wiara w nasze siły nas nie opuściła.

Według wzrostu wybiega drużyna Ruchu na boisko. Gromkie trzykrotne „Cześć” ślązaków, witają Bawarczycy dlugotrwałemi oklaskami. Po chwili później idą Bawarczycy. Bez ceremonij powitalnych Wodarz dokonuje w towarzystwie sędziego i kapitana drużyny Bawarczyków Szneidra wyboru boiska. Ruch gra przeciwko wiatrowi i słońcu, a więc w warunkach mniej korzystnych od Bawarczyków. Grę rozpoczyna Ruch i przez 10 min. demonstruje ładną grę. Bawarczycy cofają się do defensywy i powtarza się znów ten sam obraz gry, co W meczu z Bawarczykami w Wielkich Hajdukach. Ślązacy, znając już taktykę gry Bawarczyków, przeszli do defenzywy, by umożliwić naszemu atakowi rozwinięcie się w polu przeciwnika. Taktyka taka okazała się doskonalą, bowiem Bawarczycy, trzymając się swego systemu gry defenzywnej, popsuli w ten sposób swe szyki, gdyż Ruch zmusił ich do gry ofenzywnej. W połowie pierwszej części gry Bawarczycy kilkukrotnie poważnie zagrażają bramce Ruchu i w 21 min. naskutek nastrzelonej ręki Dziwisza, sędzia dyktuje rzut karny. Wśród niesłychanego napięcia czekano na wykonanie rzutu, który w 99 procentach zwykle się udaje.

Piłka, ostro strzelona, leci płasko nad ziemią w prawy róg bramki. Na trybunach jakby zagrzmiało. Wszystko krzyczy „T…o…r” . Lecz Tatuś, bramkarz Ruchu, skokiem pantery odbija piłkę wzdłuż linji autowej w pole. Był to pierwszy wypadek, by doskonałemu strzelcowi Szneidrowi nie udało się strzelić bramki z karnego. Sytuacja, jaka wynikła po rzucie karnym, pobudza obie drużyny do jeszcze intensywniejszej gry. Ataki Bawarczyków są coprawda liczniejsze, a ton nadaje im doskonały kierownik ataku, Gaesler (pożyczony gracz z Freiburgu). Najgroźniejsza była lewa strona ataku, gdzie Simensreiter (blondyn, podobny do Szepana) ma szereg pięknych momentów. Wprost z brawurą pracowały jednak nasze lin je defenzywne, a bramkarz Tatuś miał tak doskonałe momenty, że raz poraz oklaskiwano jego brawurową grę. Z ataku naszego cofa się jedynie Giemza i dzięki jego pracowitości i z jego właśnie inicjatywy wychodzi szereg ataków. Nadzieje w powodzenie naszego ataku zawiodły, bowiem okazało się, że Giemza miał za ciasny but i na 10 minut przed przerwą wyrzuca oba buty poza obręb boiska, grając w skarpetkach. Giemza jakby odżył i miał wraz z Urbanem szereg dobrych momentów. Pilnuje ich jednak dobrze doskonały obrońca Heitkampf. Pod koniec przerwy Polacy znów są w ofenzywie. Prawie, że w ostatniej minucie przed przerwą piłkę otrzymuje Giemza, biegnie z nią na prawem łączniku, oddaje daleko ponad głowami do Wilimowskiego i już zdawało się, że Wilimowski strzeli goala. Widzi jednak, że Peterek stoi na lepszej pozycji przed bramką Finga i ostrem strzałem pasuje do Peterka. Piłka wsunięta do bramki z odległości 8 m. Polacy prowadzą 1:0 i cieszą się niebywałym sukcesem.

Uśmiechnięta drużyna Ruchu wybiega do szatni. Przy wejściu oblega ją moc kibiców, domagając się autografu. Po przerwie Ruch rozpoczął grać defenzywnie, podobnie jak to czynili Bawarczycy na meczu w Wielkich Hajdukach. Giemza przeszedł do pomocy i siłą rzeczy więcej z gry mieli Bawarczycy. Szereg ich zagrań likwiduje nasza obrona, dokąd potrafili się jedynie przedrzeć. Wyprowadziło to z równowagi Bawarczyków do tego stopnia, że „potracili oni głowy” i napotykając na skuteczny opór Polaków, załamali się we wszystkich prawie linjach. Ruch zerwał się od razu do ataku i tylko dzięki brawurowej obronie bramkarza Finga, Polacy nie mogli wykorzystać szeregu dogodnych momentów do zdobycia bramki. W dodatku nasze linje defensywne do tego stopnia uniemożliwiły przedarcie się napadowi Bawarczyków, że już na przedpolu nie stanowił on groźnych przeciwników dla Ruchu. W dodatku z niebywalem powodzeniem bronił bramki Polaków Tatuś. W meczu tym wyróżniła się cała drużyna i trzeba zaznaczyć, że wygrała ona to spotkanie dzięki doskonałej taktyce, polegającej na tem, by przyciągnąć drużynę bawarską do ofensywy i by umożliwić naszemu atakowi należyte rozwinięcie się. Trochę słabiej wypadła gra Sorzyckiego, natomiast Tatuś, Kacy, Ruranski, Dziwisz, Giemza i Wilimowski byli najlepsi. U Bawarczyków wyróżnił się w na ladzie Gaesler, w pomocy nowonabyty gracz Knap, a w obronie również nowonabyty gracz Bader, który przewyższał Hcitkatnpfa o całą klasę. Trochę stronniczo ustosunkował się do Polaków sędzia Thalmajer. Podyktował on rzut karny zbyt pohopnie i w szeregu wypadkach wydawał orzeczenia, krzywdzące Ruch. Przy zejściu drużyny Ruchu z boiska publiczność zgotowała jej owacje[5].

Przy opuszczaniu boiska F. C. Bayern, na ulicach miasta gracze Ruchu spotykali się z wielką sympatją Bawarczyków. Przed hotelem gromadziły się tłumy ciekawych. W międzyczasie przesłano już drogą telefoniczną sprawozdanie z meczu do Polski, bowiem na wynik meczu czekał przedewszystkiem śląski świat sportowy. O godz. 18 przyjmowano całą ekspedycję Ruchu na kolacji, wydanej przez F. C. Bayern. O godz. 19 drużyna Ruchu i kierownictwo przyjęte zostało w wielkiej Sali „Künstlerhausu”. Na honorowych miejscach zasiedli: przedstawiciel komisarza sportowego Rzeszy niemieckiej Tschainora von Osten, prof. Schneider, przedstawiciel burmistrza miasta Monachium dr. Fideliora, radca miejski Reinikler, konsul polski, minister Lesiewicz i inni. W przyjęciu wzięto udział około 1.000 osób.

Drużynę polską przywitał w serdecznych słowach dr. Ettinger, który na końcu swego przemówienia wniósł toast na cześć prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej oraz marszałka Polski, poczem odegrano hymn polski. Za przyjęcie podziękował w imieniu drużyny Ruchu oraz obecnego ministra konsula Monachium dr. Lesiewicza mgr. Baranowski i na końcu wzniósł toast na cześć kanclerza Rzeszy. Cała drużyna Ruchu obdarowana została orginalnemi kubkam i do piwa z napisem „F. C. Bayern Ruchowi”. Następnie drużyna polska odśpiewała na cześć gospodarzy swoją pieśń klubową. Dalszą część wieczoru zapełnił szereg występów artystycznych w wykonaniu artystów tamtejszego teatru. O godz. 23 drużyna polska, żegnana niezwykle żywiołowo, opuściła salę „Künstlerhausu”.

Radościom z okazji zwycięstwa naturalnie nie było końca, ślązacy musieli je należycie „oblać”, tem bardziej, że piwo monachijskie dobrze im smakowało. Nic też dziwnego, że mimo usilnych próśb kierownictwa, szereg najbardziej zapalonych wyłamało się i na swój sposób obchodził zwycięstwo. W poniedziałek rano nie obeszło się naturalnie bez kataru.

O godz. 13, żegnana serdecznie przez dr. Ettingera, drużyna Ruchu opuściła Monachjum[6],

[1] „Siedem Groszy” 29.12.1934, wyd. DEGC, nr 355, s. 7.

[2] „Nowy Czas” 30.12.1934, nr 308, s. 8.

[3] „Polska Zachodnia” 24 i 25 i 26.12.1934, nr 353, s. 7.

[4] Według jednej relacji rodzinnej jednego z piłkarzy zawodnicy zostali zostawieni sami w piwnicach browaru, gdzie mieli sposobność kosztowania bez umiaru napojów tam się znajdujących. Nie można wykluczyć celowości takiego działania.

[5] „Siedem Groszy” 7.1.1935, wyd. DE, nr 7, s. 6.

[6] „Siedem Groszy” 8.1.1935, wyd. DE, nr 8, s. 7.

4 część Historii Ruchu

Kibice, przyjaciele, czytelnicy!

Śpieszymy z odpowiedzią na Wasze pytania dotyczące wydania 4 części I tomu „Historii Ruchu”. Ze względu na zakres prac jesteśmy zmuszeni przesunąć premierę na II kwartał 2023 roku. Będzie to najbardziej rozbudowana część ze wszystkich, które czytaliście do tej pory i która zarazem zakończy złoty okres lat 30.

110 ROCZNICA URODZIN WÓJTA Z RUDY!

Był prawdziwym prekursorem spośród rudzkich piłkarzy. Jako pierwszy urodzony w Rudzie Śląskiej zawodnik został mistrzem Polski w piłce nożnej i czynił to aż pięciokrotnie. Jako pierwszy zawodnik z Rudy Śląskiej zadebiutował w reprezentacji Polski i jako pierwszy pojechał na mistrzostwa świata we Francji w 1938. Jego wspaniale rozwijającą się karierę przerwał wybuch II wojny światowej. Sytuacja geopolityczna po jej zakończeniu i rzekome zainteresowanie Urzędu Bezpieczeństwa jego osobą sprawiły, że nie dane mu było już powrócić do kraju. Był bardzo skromnym człowiekiem, wiódł spokojne życie nie chwaląc się swoimi przedwojennymi sukcesami sportowymi i do emerytury pracował w swoim wyuczonym zawodzie jako fryzjer. Zapraszam do przeczytania krótkiej historii jednego z najlepszych piłkarzy w historii naszego Klubu.

Archiwum WR

Urodził się 110 lat temu w Rudzie Śląskiej. Edmund Giemza – bo o nim mowa – to jeden z najbardziej utytułowanych zawodników w historii Ruchu!  Wychowywał się i dorastał w kolonii robotniczej Carl-Emanuel w części, która  została zburzona na potrzeby budowy Drogowej Trasy Średnicowej. Był wychowankiem nieistniejącego już B-klasowego klubu Naprzód Ruda, który podobnie jak Ruch został założony w 1920 roku. Prezesem Naprzodu był Franciszek Giemza, być może krewny Edmunda, który musiał dostrzec ogromny potencjał, który drzemał w młodym zawodniku. Wieści o jego talencie szybko dotarły do działaczy borykającego się wtedy z brakami kadrowymi Ruchu Wielkie Hajduki i w 1932 roku Giemza został zawodnikiem „Niebieskich”. Po raz pierwszy w zespole Ruchu wystąpił w sparingowym spotkaniu z Hakoachem Będzin, które „Niebiescy” zremisowali 1-1 po bramce Giemzy. Jego ligowy debiut przypadł na spotkanie z krakowską Wisłą (18-09-32) i choć we wcześniejszych meczach towarzyskich imponował skutecznością, to na pierwsze gole czekał aż do inauguracyjnego spotkania w sezonie 1933, gdzie zaliczył 4 trafienia przeciwko Garbarni, zostając ostatecznie z 15 bramkami najlepszym strzelcem Ruchu w jego pierwszym mistrzowskim sezonie! W kolejnych latach, „Wójt” lub „Bamber”, bo takie boiskowe pseudonimy nosił nasz dzisiejszy bohater, dokładał kolejne tytuły mistrzowskie rozgrywając ostatecznie 125 spotkań, zdobywając 34 gole. Początkowo grywał w ataku, później został przekwalifikowany na obrońcę. Dobre występy w lidze zaowocowały powołaniami do reprezentacji Śląska i Polski. Z orłem na piersi debiutował 4 czerwca 1933 roku w spotkaniu z Belgią (0-1), a ostatni występ zaliczył w słynnym spotkaniu przeciwko Węgrom w Warszawie (4-2) zaledwie 5 dni przed wybuchem wojny. Był członkiem kadry, która w 1938 roku pojechała na mistrzostwa świata we Francji, jednak w pamiętnym meczu z Brazylia nie zagrał. Piękną kartę zapisał również w reprezentacji Śląska, gdzie do historii przeszedł jego występ przeciwko reprezentacji Śląska niemieckiego, w którym „Wójt” zdobył trzy gole, a wynik spotkania brzmiał 9-1[1]. Komplementom jego występu nie było końca. W napadzie bohaterem dnia stał się Giemza, jego wspaniałe bomby oklaskiwane były z zachwytem[2]. – pisało „Siedem groszy”. Z kolei „Przegląd Sportowy” donosił: Najlepszą formacją drużyny polskiej był atak, który funkcjonował naprawdę świetnie. Rej wodził tutaj Giemza, który siał w zespole niemieckim istny popłoch[3].

Ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

Po wybuchu wojny Giemza pozostał na Śląsku, gdzie od końca 1939 roku występował w Bismarckhütter Sport Vereinigung. Następnie zaczął grać w Reichsbahn Morgenroth – klubie kolejowym z dzisiejszego Chebzia. W styczniu 1942 roku został powołany do Wehrmachtu i na Górny Śląsk przyjeżdżał jedynie na krótkie urlopy, w czasie których gościnnie występował w lokalnych drużynach. Ostatnia taka wizyta miała miejsce w 1944 roku. W trakcie wojny Giemza służył na terenie okupowanej Francji. Ewald Cebula wspominał, że na zajęciach teoretycznych Giemza nie udzielał odpowiedzi na zadawane mu pytania, lecz pod nosem mruczał: „I tak, ch…, tej wojny nie wygracie”. Już po wylądowaniu aliantów w Normandii zdezerterował i dzięki pomocy francuskiej partyzantki mógł zaciągnąć się do II Korpusu Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Po zakończeniu wojny Giemza pozostał w Anglii, i osiedlił się w niewielkiej miejscowości Chinnor. Ponownie się ożenił (z pierwszą żoną rozwiódł się prawdopodobnie z powodu jej niemieckich sympatii) i do emerytury pracował w zakładzie fryzjerskim w High Wycombe w hrabstwie Buckinghamshire. Zmarł 20 września 1994 roku w Chinnor. W 2020 roku z inicjatywy  Stowarzyszenia NRŚL, mieszkający na stałe na Wyspach Brytyjskich kibice Ruchu odnaleźli grób Edmunda Giemzy, a także udało im się nawiązać kontakt jego rodziną. Byli oni bardzo zaskoczeni faktem, że ich krewny był utytułowanym sportowcem w swojej ojczyźnie. Potwierdzeniem tego faktu są słowa samego „Wójta” wypowiedziane w jednym z wywiadów: Nie mam wielkich aspiracyj życiowych, jestem Ślązakiem, a Pan wie, że my zadowalamy się często zwykłą kromką chleba. Jesteśmy twardzi jak nasza stal, wierni raz obranym barwom — i to jest naszą życiową satysfakcją[4].

Ze zbiorów FC Blue England

Zrzeszeni w fan clubie Blue England kibice objęli swoją kuratelą miejsce pochówku sportowca, a Giemza został patronem dla Blue England, podobnie jak Wilimowski dla FC Deutschland.

W kwietniu tego roku przedstawiciele Stowarzyszenia NRŚL złożyli na ręce ówczesnego Wiceprezydenta, a obecnie Prezydenta Miasta Ruda Śląska Pana Michała Pierończyka wniosek o nadanie jednej z ulic w Rudzie Śląskiej imienia Edmunda Giemzy. Obecnie oczekujemy na „zwolnienie” nazwy którejś z ulic, byśmy mogli wspólnie uhonorować tego wybitnego sportowca i legendę polskiej piłki nożnej.

Tekst powstał na podstawie materiałów źródłowych WR, a także książki „Historia Ruchu Chorzów” Tom I Cześć II i III.

[1] Co do wyniku spotkania są pewne rozbieżności, gdyż np. „Przegląd Sportowy” podaje wynik 8-1, z kolei „Siedem groszy” wskazuje rezultat 10-1.

[2] Siedem Groszy Nr 240, str. 6, 2 września 1935 roku

[3] Przegląd Sportowy, Nr 93, str. 4, 2 września 1935 roku

[4] Śląski Kurjer Poranny Nr 278, str. 7, 10 listopada 1935 roku

Ruch na obchodach Gedanii

Stadjon udekorowany był flagami o barwach polskich i gdańskich. Na zawodach obecni byli w zastępstwie Komisarza generalnego p. radca Lalicki, dyrektor Państw. Urzędu Wych. Fiz. I PW p. pułkownik Kiliński, szef wydziału wojskowego p. pułk. Rosner oraz przedstawiciele wszystkich klubów i towarzystw. Po przywitaniu gości i wymianie upominków obie drużyny stanęły przed trybunami, gdzie z prezesem p. Stańkowskim wznieśli okrzyk na cześć twórcy pierwszego stadjonu polskiego w Gdańsku p. pułk. Kilińskiego. Gest ten przyjęty został przez obecnych gorącem i oklaskami

– tak „Gazeta Gdańska” opisywała uroczyste powitanie zespołu Ruchu w czasie ich wizyty w granicach Wolnego Miasta Gdańska.

Równo 90 lat temu, na początku października 1932 drużyna Ruchu pojechała na krótkie tournée z okazji dziesięciolecia polskiego klubu – Gedanii Gdańsk oraz otwarcia jego stadionu. W trakcie wyjazdu „Niebiescy” rozegrali dwa spotkania – 1 października z Sportverein 1919 Neufahrwasser Danzig (Gdańsk) oraz 2 października z Gedanią. Na ten daleki wyjazd Ruch został wyznaczony przez PZPN, który powierzył właśnie hajduckiemu klubowi reprezentowanie polskiej piłki na tym zagranicznym tourneé.

Zapowiedź występu Ruchu w Wolnym Mieście Gdańsku. „Gazeta Gdańska” 30.09.1932, nr 225, s. 9.

Piłkarze „Niebieskich” zostali zakwaterowani w jedynym polskim hotelu, który funkcjonował w Wolnym Mieście Gdańsku, w Continentalu. Należał on przez cały okres międzywojenny do grona największych i najlepszych hoteli w Gdańsku. W pokojach znajdowały się aparaty telefoniczne oraz toalety i łazienki, co nie było na początku XX wieku hotelowym standardem.

Drużyna Ruchu przed hotelem Continental w Gdańsku 30 września 1932 roku. Zbiory SKRCh Wielki Ruch.

Pierwszym przeciwnikiem była drużyna z Nowego Portu – Sportverein 1919 Neufahrwasser Danzig, która rok wcześniej zdobyła tytuł mistrza Wolnego Miasta Gdańska. Mecz rozegrano w sobotę 1 października na boisku przy Heeresanger (na obiekcie przy dzisiejszej ul. Kościuszki). Ruch zagrał w następującym składzie: Kurek, Cieślik, Wadas, Zorzycki, Badura, Dziwisz, Krawczyk, Giemza, Peterek, Gwosdz, Kubsda. „Niebiescy” gładko zwyciężyli 7:1. Dominowali praktycznie przez całe spotkanie, co odzwierciedlał wynik. Po trzy bramki strzelili Peterek i Giemza, zaś jedną Gwosdz.

Moment przywitania Ruchu przez zawodników i działaczy Gedanii przed rozpoczęciem spotkania. „Goniec Nadwiślański Ilustrowany” 16.10.1932, nr 42, s. 330.

Dzień później zespół Gedanii obchodził uroczystość dziesięciolecia istnienia oraz otwierał swój stadion sportowy i dom akademicki we Wrzeszczu. Z tej okazji odbyło się wiele zawodów sportowych, takich jak mecz lekkoatletyczny czy mecz piłki ręcznej. Drugi występ Ruchu ściągnął tłumy publiczności na Stadion Polski mimo zorganizowania przez kluby niemieckie kilku konkurencyjnych imprez sportowych. Przed spotkaniem zarząd Ruchu złożył na ręce prezesa Gedanii Stanowskiego okolicznościowy puchar, a następnie obie drużyny wymieniły się proporczykami. „Niebiescy” zagrali w identycznym składzie jak dzień wcześniej. W pierwszej połowie spotkania przeważali i po dwóch bramkach Gwosdza prowadzili 2:1. W drugiej połowie widocznie opadli z sił i spotkanie zakończyło się remisem 2:2.

Drużyna Ruchu w Sopocie. Zbiory SKRCh Wielki Ruch.

Po spotkaniu odbyła się wspólna kolacja piłkarzy obu drużyn, przyczem odśpiewano szereg towarzyskich piosenek i wzniesiono kilka razy toasty na cześć zainteresowanych klubów. Wyjazd nad morze Ruch traktował jak wycieczkę, oprócz spotkań odbywając długie spacery i zwiedzając Gdańsk. Szereg atrakcji zapewnili graczom Ruchu, jak całej delegacji, która liczyła 20 osób, działacze Gedanii, panowie Koniczko i Wyrobek. Intensywnym programem wizyty tłumaczono przemęczenie drużyny, która opadła z sił w drugiej połowie spotkania z Gedanią.

URODZINY „BULIKA”

(…) Pełne trybuny, atmosfera wielkiego meczu – słowem było to znów widowisko godne wielkich derbów Śląska. Po serii ligowych remisów, dwa punkty i prestiż przypadł Ruchowi. Reżyserem i dyrygentem gry niebieskich był tego dnia Bronisław Bula. On podjął ciężar odpowiedzialności za losy spotkania i dzięki jego grze, pełnej fantazji, polotu i co najważniejsze skuteczności, Ruch już w czwartej minucie objął prowadzenie. Akcja była tak szybka, że trudno było uchwycić jej przebieg. Po podaniu Joachima Marxa z prawej strony, Bula idealnie wyskoczył do piłki i przelobował Andrzeja Fischera. (…) Gwiazda Buli jaśniała potem już pełnym blaskiem, on narzucał grze niebieskich tempo. Pełnymi finezji podaniami raz po raz puszczał w bój kolegów, sam nie rezygnując z każdej próby szturmowania przedpola zabrzan. W 17 minucie Ruch przeprowadził jedną z najpiękniejszych akcji meczu. Trzykrotna wymiana piłki między Maszczykiem, Marxem i Bulą, przepiękny strzał wspaniale obroniony przez Fischera i owacja na trybunach dla strzelca i bramkarza.

Sport, str. 2, Katowice 7 kwietnia 1975r.

To fragment relacji z derbowego spotkania Ruchu z Górnikiem, które odbyło się 6 kwietnia 1975 roku w Chorzowie, w którym nasz dzisiejszy solenizanta popisał się hat trickiem, a prowadzony przez niego na boisku Ruch zwyciężył 3-1! Był to jeden z dwóch ligowych hat tricków na koncie tego filigranowego zawodnika, który na świat przyszedł dokładnie 76 lat temu w Kochłowicach. Tam również spędził pierwsze lata swojego życia mieszkając przy ulicy Studziennej (obecnie Mazowiecka). Pierwsze piłkarskie kroki stawiał w chorzowskim Starcie, który w wyniku fuzji został wchłonięty przez Ruch. W nowym klubie szybko piął się po szczeblach kariery, zdobywając po drodze tytuł mistrza Polski juniorów (1965) i stając się jednym z najlepszych piłkarzy w historii naszego Klubu. W jego dorobku są trzy mistrzostwa Polski (1968, 74 i 75) oraz Puchar Polski (1974). Na jego koncie 399 spotkań z eRką na piersi (choć sam zainteresowany twierdzi, że było ich 401) i 110 goli. Rekordzista pod względem liczby występów i goli w europejskich pucharach. Reprezentant Polski (26-5). Genialny technik, którego umiejętności gry kombinacyjnej wzbudzały zachwyt w całej Europie!

W czerwcu tego roku nasza delegacja miała przyjemność odwiedzić Pana Bronisława w jego domu we Francji przy okazji nagrywając kolejny odcinek cyklu „Poznaj Niebieską Legendę”. Było to bardzo fascynujące i pełne wrażeń spotkanie, podczas którego widać było, że mimo iż Pana Bronisława dzielą od Chorzowa setki kilometrów, to jednak ciągle żyje Ruchem i tym co się wokół niego dzieje!

Z okazji urodzin składamy mu najserdeczniejsze życzenia zdrowia, szczęścia i wszelkiej pomyślności! Głęboko ufamy, że jeżeli zdrowie pozwoli, będziemy mogli gościć jeszcze go na stadionie przy ulicy Cichej i wspólnie cieszyć się z sukcesów naszego ukochanego Ruchu! Wszystkiego dobRego Panie Bronisławie!

Kulisy wyjazdu do Francji:

 

Pomnik Cieślika

Dzisiaj w samo południe byliśmy obecni na Stadionie Śląskim w Chorzowie, gdzie uroczyście odsłonięto pomnik Legendy Ruchu, Gerarda Cieślika. To wspólna inicjatywa władz województwa śląskiego oraz spółki Stadion Śląski.

Uroczystego odsłonięcia dokonali syn naszej Legendy Jan Cieślik, a także marszałek województwa Śląskiego Jakub Chełstowski, prezes Stadionu Śląskiego Jan Widera oraz dyrektor generalny Stadionu Śląskiego Bartłomiej Kowalski. Gośćmi wydarzenia byli m.in. prezes Śląskiego Związku Piłki Nożnej Henryk Kula, zarząd Ruchu Chorzów.

Nasz zespół historyczny reprezentowany przez Grzegorza Joszko, który mówił na otwarciu m.in.:

Gerard Cieślik – chorzowianin, synek z Hajduk, Ślązak. Olimpijczyk i reprezentant swojego kraju. W Oslo, kiedy pierwszy raz przywdział koszulkę z Orłem na piersi miał ogromną tremę, kiedy 10 lat później pokonywał Jaszyna został wielką legendą. W 1957 roku podczas meczu z ZSRR Stadion Śląski w Chorzowie był wypełniony po brzegi, trybuny wyglądały z daleka jak lekko falujące morze, nad sektorami wisiała denerwująca cisza, ale później dwukrotnie kibice ryknęli z zachwytu, to była eksplozja wielkiej radości. To były zwycięskie bramki, a ich strzelcem był Gerard Cieślik […] Zawsze zachwycał, w barwach Ruchu Chorzów przez dekadę był najlepszym strzelcem tej drużyny, w całej ponad 100-letniej historii Ruchu nikt nie zdobył więcej bramek od niego. Był wierny tej drużynie przez całą swoją karierę. Cieślik mówił: „Dla mnie Ruch to jest życie” […] Wielkie drużyny i wielkie kluby muszą mieć swój własny dom: „Ruch zasługuje na nowy stadion” – mówił Gerard Cieślik. Stadion Śląski jest dla reprezentacji Polski, tym czym Cicha dla Ruchu. Cieślik kochał oba te miejsca, te stadiony. To na nich zdobywał piękne bramki.

Foto Marcin Bulanda / PressFocus

Jak informuje profil Stadionu Śląskiego mierząca 170 centymetrów rzeźba przedstawia stojącego z założonymi rękami Gerarda Cieślika, opierającego lewą nogę na piłce. Wybitny chorzowianin ubrany jest w koszulkę reprezentacji Polski z pamiętnego meczu z ZSRR (20.10.1957 r.). Pomnik został wykonany z brązu i waży ponad 160 kilogramów. Rzeźba stanęła na kamiennym cokole, a całość zwieńczono pamiątkową tablicą.

Gratulacje dla pomysłodawców. Pomnik jest godny Gerarda Cieślika. Wszystkim tym, którzy uważają, że nie jest to miejsce dla takiej legendy – odpowiadamy im więcej Cieślika tym lepiej.

Święta Wojna

Nie będziemy Wam opowiadać skąd się wzięło pojęcie „Świętej Wojny”, bo trzeba przyznać, że po raz pierwszy użyto jej podczas derbów Krakowa. U nas określa się w ten sposób mecz pomiędzy Hanysami i Gorolami, czyli pomiędzy Ruchem i Zagłębiem Sosnowiec. Ciekawe, czy w ten sposób traktowano pierwszy udokumentowany mecz pomiędzy tymi dwoma regionami.

Otóż 10 kwietnia 1921 roku drużyna Ruchu wybrała się do Sosnowca na mecz z miejscową drużyną Sosnowiec 18 (pierwszy klub w tym mieście założony po zakończeniu I wojny światowej, zwany później Victorią Sosnowiec).

Mecz rozpoczął się o godzinie 16:00 i zakończył wynikiem remisem 2:2, a obie bramki dla Ruchu strzelił Jan Bartoszek. W bramce świetny mecz rozegrał Wiktor Broll i nikt nie przypuszczał, że będzie to dla niego ostatni mecz w naszych barwach.

Siedemnastolatek wziął udział i zginął w III Powstaniu, o jego śmierci po wielu latach opowiedział Józef Sobotta:

Podczas ataku na posterunek przy ulicy Ratuszowej w Wielkich Hajdukach […] poległ nasz bramkarz […] Broll. Kula odbiła się od muru i trafiła go w szyję. Inny z naszych piłkarzy – Józef Bartoszek, został ranny.

Także pierwszy mecz miał miejsce już w 1921 roku, oficjalny pierwszy ligowy mecz miał miejsce w 1955 roku w Chorzowie. Wówczas również padł wynik remisowy, a na trybunach zasiadło wówczas 40 tysięcy widzów.

Jak będzie 9 września? Zapraszamy na szpil!

Kto był trenerem Ruchu? Historia Fogla

Przy okazji prac nad kolejną częścią książki o historii Ruchu w 2021 roku odkryliśmy rozbieżności w imieniu węgierskiego trenera Ruchu podawanego zarówno w prasie przedwojennej, jak i w książkach o historii futbolu, wg których trenerem Ruchu w 1938 roku był Ferenc Fogl.

Zacznijmy od archiwum klubowego Ruchu, w którym możemy przeczytać informację oceniającą pracę trenera Vogla.

Zdjęcie: Fragment strony 4 archiwum klubowego. Źródło: SKRCh Wielki Ruch

Stefan? Jaki Stefan? Przecież to miał być Ferenc. Nasza pierwsza myśl była skierowana na typowy błąd, który dotyczył pomyłki w imieniu tej samej osoby. Identyfikacja pozwoliła nam potwierdzić, że trenerem Ruchu w latach 1938-1939 był Fogl I. István (we Włoszech Stefanò Fogl oraz w Polsce Stefan Fogl) a nie Fogl Ferenc, który w zasadzie podawany jest jako szkoleniowiec „Niebieskich” w każdym możliwym źródle.

W dniu wczorajszym dzięki pomocy Miklósza Mitrovitsa, (dziennikarza, który od lat zajmuje się historią trenerów węgierskich pracujących w Polsce) okazało się, że odkryty przez nas błąd nie polegał już tylko na błędnym imieniu, ale też na błędnej osobie, a dokładnie bracie.

Węgierski trener „Niebieskich” pochodził z wielodzietnej, bardzo usportowionej rodziny, miał 3 starszych i 3 młodszych braci, on i jego młodsi bracia również grali w piłkę nożną: Fogl II. Károly oraz najmłodszy z rodzeństwa Fogl III. József. Obaj byli wielokrotnymi reprezentantami Węgier i występowali w formacji obronnej tworząc „Fogl- gát – zaporę nie do przejścia z Foglów”. Károly był ponadto trenerem poznańskiej Warty. Jednym z rodzeństwa był starszy brat Fogl Ferenc. Istniał naprawdę, jednak nigdy nie miał nic wspólnego z piłką nożną ani z trenowaniem drużyny Ruchu.

Czy istnieje jakieś inne racjonalne wytłumaczenie?

Nie. Naszą tezę potwierdziły materiały prasowe otrzymane od Miklósza, w których znajduje się obszerny wywiad z Istvánem, który potwierdza, że trenował Ruch, jakby tego było mało zdjęcia prasowe obok wywiadu, to te same, które znajdują się w Narodowym Archiwum Cyfrowym (poniżej).

Zdjęcie: W NAC zdjęcie to podpisano Ferenc Fogl, w rzeczywistości jest jego brat István.

Także już tak oficjalnie możemy potwierdzić, że trenerem Ruchu na przełomie lat 1938-1939 był Fogl I. István,

Od kilku miesięcy pracujemy nad 4 częścią Historii Ruchu, jej wydanie jest planowane na 2023 rok. Jednak już dzisiaj chcieliśmy się podzielić tą informacją z naszymi czytelnikami. Oczywiście w naszej książce przedstawimy więcej szczegółów tej historii.

Przy okazji dziękujemy Miklószowi za pomoc, który wkrótce wyda swoją książkę, w której opowie znacznie więcej o rodzinie Foglów.

 

Tour de Karlsruhe

Koniec czerwca dla większości oznacza początek lata oraz ewentualnie początek wakacji. Dla kibica Ruchu to jednak też okazja do świętowania urodzin jednego z najlepszych piłkarzy Ruchu – Ernesta Wilimowskiego, które przypadają 23 czerwca.

Z tej okazji na zaproszenie Fan Club Deutschland do Niemiec, a dokładnie w okolice Karlsruhe, gdzie jest pochowany „Ezi” udała się trzyosobowa delegacja Grupy Historycznej Wielkiego Ruchu. Pierwszym przystankiem w czasie trzydniowego tripu był Berlin, gdzie zabraliśmy dwie osoby oraz zaliczyliśmy nocne zwiedzanie stolicy Niemiec. Obowiązkowym punktem historyków był jednak Stadion Olimpijski, zbudowany w 1936 roku na Igrzyska Olimpijskie, na których to nie zabrakło Reprezentacji Polski z Peterkiem i Wodarzem. Obaj napastnicy Ruchu strzelili na Igrzyskach 7 z 11 bramek dla Polaków, a swój życiowy mecz, potwierdzony hat-trickiem, rozegrał Wodarz z reprezentacją Anglii, wygrany przez Polskę 5:4. Następnie udaliśmy się przez Monachium na cmentarz komunalny w Karlsruhe, gdzie pochowany jest Wilimowski.

Tutaj już czekała około 70 osobowa grupa kibiców Ruchu z Niemiec i wspólnie uczciliśmy pamięć naszego wielkiego piłkarza. Zachowanie tego grobu, jego pielęgnacja i renowacja jest ogromną zasługą FC Deutschland i nieocenionym ich wkładem w zachowanie tej części historii Ruchu Chorzów. Następnie wszyscy pojechaliśmy do Raastadt, gdzie na boisku miejscowego klubu Oberschlesischer Sport Verein odbył się „Treff FC Deutschland”, na którym biesiadowaniu oraz rozmowom nie było końca. Następnego dnia sporą grupą udaliśmy się do Strasburga, zobaczyć kolejne z miejsc ważnych dla historii naszego klubu. Na miejscowym stadionie „Stade de la Meinau” dokładnie 5 czerwca 1938 roku w czasie mistrzostw świata Ernest Wilimowski, jako jedyny piłkarz w historii, strzelił 4 bramki reprezentacji Brazylii.

Po krótkiej wizycie w tym pięknym mieście Grupa Historyczna pożegnała się z członkami bardzo gościnnego Fan Clubu Deutschland i przez Berlin wróciliła na Górny Śląsk.

Jedna wiara, dwa kraje, trzy tysiące kilometrów w trzy dni, cztery stadiony, pięć miast, sześć godzin snu – niezapomniany wyjazd. Jednocześnie chcieliśmy podziękować FC Deutschland za zaproszenie oraz organizację całego naszego pobytu.

 

Autorzy: Tomek Buja, Andrzej Godoj, Piotr Kowolik

 

Jerzy Szczygielski

Została garstka świadków historii, którzy mieli okazję oglądać Wilimowskiego na boisku. Jeszcze mniej żyje osób, które miały sposobność przeprowadzić wywiad z Ezim. Jedną z nich jest wspaniały polski dziennikarz, korespondent sportowy i autor książek – Jerzy Szczygielski, który w 1995 roku miał sposobność przez kilka godzin rozmawiać z Wilimowskim. Spotkać się z Panem Jerzym już samo w sobie nie należało do zadań prostych. Ostatecznie stanęło na tym, iż Pan Szczygielski w czerwcu będzie w Polsce, a konkretnie w… Świnoujściu. Nie było wyboru, w końcu Świnoujście niedaleko od naszego kochanego Górnego Śląska jest.

Dla mnie osobiście spotkanie z Jerzym Szczygielskim było dużym przeżyciem. Ogromna wiedza i wspaniała pamięć człowieka, który o spotkaniu z Ernestem Wilimowskim opowiadał tak, jakby odbyło się ono ledwie kilka dni wcześniej.

Tak. To długa i zarazem ciekawa historia. Wszystko wydarzyło się w 1995 roku, dokładnie 20 czerwca. Ale to była wizyta. Część wstępna, czyli dwuletnia prośba o znalezienie się, dotarcie do Państwa Wilimowskich była bardzo, bardzo trudna. Moje telefony, moje prośby, listy nie chwytały i nie zdawały prawda, nie dawały żadnego rezultatu. Wszak Pani Wilimowska chyba nie chciała nikogo gościć…

– to  jedynie wstęp do wspaniałego, prawie godzinnego wywiadu, którego miałem przyjemność przeprowadzić. Pan Szczygielski cytował słowa samego Wilimowskiego. Przedstawił również wiele pamiątek i zdjęć z tego spotkania.

To był wybitny piłkarz i wybitny człowiek, a jak go poznałem, to jeszcze…, to jakaś powiedzmy sympatia dla niego, jeszcze stuprocentowo wzrosła i do Pani Wilimowskiej. Każdy mówił – Oni są niedostępni, zamurowani w tych Niemczech. To są rzeczy nieprawdziwe. To byli zwykli ludzie, którzy z sympatią Nas przyjęli, z sympatią nas pożegnali. Z sympatią telefonowaliśmy do siebie. […]

 O mitach i informacjach nieprawdziwych, które narosło wokół osoby Wilimowskiego wiele padło w trakcie tej rozmowy. Wiele kwestii zostało wyjaśnionych. Dlatego też dla nas historyków powyższy wywiad jest bezcenny. Stanowi świadectwo prawdy o Ezim. Początkowo chcieliśmy opublikować całość w formie audio w urodziny Wilimowskiego. Uznaliśmy jednak, że ten materiał zasługuje na to, żeby był zaprezentowany w miejscu godnym, a takim bez wątpienia będzie seria książek o Historii Ruchu, choć oczywiście najbardziej godnym byłoby Muzeum Ruchu Chorzów.

Jedną z pięknych rzeczy było usłyszeć prawdziwy głos Ernesta Wilimowskiego, i o tym gdzie grał, i o tym, że Brazylii w 1938 roku strzelił 4 bramki.

Poniżej prezentujemy jedno ze zdjęć ze zbiorów Jerzego Szczygielskiego, który wykonał w trakcie wywiadu z Wilimowskim w 1995 roku. To jedno z ostatnich zdjęć Eziego wykonanych przed jego śmiercią.

Od Lewej Jerzy Szczygielski, po prawej Państwo Wilimowscy. Karlsruhe 1995. Zbiory Jerzego Szczygielskiego.     

Pod sam koniec wywiadu Jerzy Szczygielski powiedział:

Chciałbym jak mi siły pomogą, bo już troszkę podupadłem sprawnościowo. Chciałbym wybrać się do Karlsruhe, na cmentarzu odwiedzić mogiłę Pana Wilimowskiego…

Myślę, że to nie będzie ostatnie nasze spotkanie ze wspaniałym człowiekiem, jakim jest Pan Jerzy. W tym miejscu chciałbym mu bardzo serdecznie podziękować za zaufanie oraz wspaniałą lekcję historii i dziennikarstwa.

Autor: Damian Sifczyk