O Ruchu jest jeszcze wiele historii do opowiedzenia. Tej nie mieliśmy okazji opowiedzieć. Przenosimy się do Wirtembergii do końcówki 1934 roku.
Sylwester
Ruch Wielkie Hajduki jest w trakcie tournée w Niemczech. Najpierw w wielkim stylu pokonał Bayern Monachium (tutaj przeczytacie o tym meczu, jest to ostatni wpis na stronie). Po tym zwycięstwie Niebiescy udali się pociągiem do Stuttgartu na kolejny mecz z miejscowym VfB. Piłkarzy i działaczy Ruchu przywitał ogromny gmach dworca, na którym czekali już przedstawiciele niemieckiej drużyny, którzy przewieźli hajducką ekipę samochodami prosto do trzygwiazdkowego hotelu „Concordia”, który mieścił się w Bad Cannstatt, na przedmieściach miasta.
Hotel Concordia
Pewnie wieczór zostałby zakończony o godzinie 18:00 wraz z przybyciem do hotelu, ale trudno było oczekiwać, że 31 grudnia 1934 roku o tej porze ktoś miał zamiar iść spać. Kierownictwo Ruchu zostało zaproszone na oficjalną imprezę Sylwestrową organizowaną przez VfB w „Kurhausie”. Prasa niemiecka relacjonowała to wydarzenie:
W wieczór sylwestrowy Polacy byli gośćmi i świadkami prawdziwie niemieckiego Święta Bożego Narodzenia które VfB zorganizował w sali kuracyjnej w Cannstatt. To Święto Bożego Narodzenia ma tradycję i format, nie tylko w Cannstatt, tej ziemi ojczystej wielkiego VfB, ale i znacznie dalej. Ojciec Haage, znowu zainscenizował z młodzieżą wspaniałą niespodziankę, a wielka rodzina VfB znakomicie bawiła się długo w Nowy Rok.
Zamiast śniegu z nieba padał deszcz. Na godzinę przed północą kierownictwo Ruchu postanowiło zmienić lokal na bardziej imprezowy, znaleźli go przy głównej ulicy Die Königstraße, która już wówczas była najdłuższą i najbardziej ruchliwą ulica handlową w Europie. Wstęp do lokalu kosztował 3 marki, jednak nie powstrzymało to przed wejściem do środka. Za butelkę wina trzeba było zapłacić 4 marki, a za szampan 5,50. Kiedy wybiła godzina „zero” zabawa trwała nadal. Kierownictwo Ruchu w osobach szefa tournée Baranowskiego, kierownika drużyny Giemzy, trenera Wiesera, wiceprezesa ds. finansowych Długiego w stanie mocno wskazującym wróciło do hotelu.
Piłkarze? Wg relacji już dawno zasnęli. Ci jednak pozostają w hotelu i umilają sobie czas w swoich pokojach. Nie mogą korzystać z baru hotelowego, gdyż kierownictwo Ruchu już wcześniej poinstruowało personel i kierownictwo „Concordii” aby pod żadnym pozorem nie sprzedawało wysokoprocentowych trunków piłkarzom Ruchu.
Propagandowe wizyty
Niedzielne śniadanie rozpoczęło się o godzinie 10:30, niektórzy mieli ochotę uczcić Nowy Rok, ale nie było czasu, bo cała ekipa została zaproszona do Ratusza Miejskiego. Tam ustawieni w rzędzie czekali na przedstawicieli Burmistrza Miasta. W drzwiach witał wszystkich ubrany w strój wojskowy Radca Miejski dr Locher. Radca podkreślił wzorowe stosunki, jakie zapanowały pomiędzy Polską i Niemcami. Goście z Wielkich Hajduk otrzymali w prezencie skórzane portfele z dedykacją oraz prospekty propagandowe. Po spotkaniu u Burmistrza na hajduczan czekała kolejna kurtuazyjno-polityczna wizyta, tym razem w willi Reitzenstein u namiestnika Rzeszy (dla Landu Wirtembergia) SS-Gruppenführera Wilhelma Murra oraz Dyrektora Sportowego Landu Dr Kletta., którzy przyjęli swoich gości w asyście oficerów Reichswery. Wilhelm Murr podchodził do każdego z piłkarzy witając się i zamieniając z nim kilka słów. Najdłużej zatrzymał się u Ernesta Wilimowskiego. Kurtuazyjnie życzył Ruchowi wygranej.
Politechnika Warszawska
W końcu piłkarze Ruchu dotarli samochodami na stadion VfB. Neckarstadion zrobił piorunujące wrażenie, sama główna trybuna mogła pomieścić 5 tysięcy kibiców. Stadion był cały udekorowany flagami polskimi oraz niemieckimi. Na kierownictwu Ruchu zrobiło wrażenie przeszklone pomieszczenie znajdujące się na głównej trybunie, przeznaczone do nadawania relacji radiowych (już za kilkanaście miesięcy prawie identyczna kabina pojawiła się na stadionie Ruchu). Padający w nocy deszcz spowodował, że murawa była podmokła, w zasadzie na boisku w niektórych miejscach było po kostki błota. Mecz rozpoczął się w Nowy Rok dokładnie o godzinie 14:30.
Tak się złożyło, że równocześnie w Stuttgarcie w charakterze gości Zarządu Miasta przebywała grupa polskich studentów i studentek z Politechniki Warszawskiej. Prasa niemiecka o studentach ze stolicy napisała:
Powitali oni z entuzjazmem – co zrozumiałe – przypadkową obecność swego mistrza piłkarskiego i każdorazowo, gdy biało-niebieski atak hutników z Batorego zdobył bramkę, wysoko wymachiwali 50-cioma biało-czerwonymi chorągiewkami.
Polska prasa zaś o tym wydarzeniu napisała:
Jako pierwsza wkracza na boisko drużyna Ruch – według wzrostu. Na stadionie jakby zagrzmiało. Ku wielkiej naszej uciesze nalewem skrzydle trybuny zrywa się głośny chóralny okrzyk: „Ruch brawo”! A nad głowami widzów wymachuje grupa kibiców chorągiewkami o barwach polskich.
Problemy żołądkowe
Obie drużyny ustawiły się na środku boiska, po powitaniach przedstawicieli Ruchu i VfB, kierownik drużyny Ruchu wręczył na ręce przedstawiciela niemieckiej drużyny statuetkę z węgla (podobną do tej przekazanej drużynie Bayernu).
Drużyna VfB Stuttgart w Wielkich Hajdukach (06.10.1935). Zdjęcie pochodzi z zasobów NAC.
W porównaniu z poprzednim meczem rozegranym w Monachium, w spotkaniu nie wystąpili Badura i Zorzycki. Ich pozycje zajął Nowakowski oraz Panhirsz. Ten pierwszy niestety miał „niestrawność żołądka” i już po kwadransie zszedł z boiska. Za niego wszedł Badura, który miał powstrzymywać ataki VfB w środku boiska. Do tego momentu Niebiescy przegrywali 0:2.
W tym meczu po iście królewsku zagrała lewa strona: Wodarz z Wilimowskim. Ten drugi w 18 minucie zmniejszył prowadzenie drużyny ze Stuttgartu. Piłkę podał do „Eziego” Wodarz, a Wilimowski sprytnie upadając uderzył piłkę, która wpadła do bramki. Chwilę później Gerard Wodarz minął przebojem piłkarza VfB i pięknym strzałem doprowadził do wyrównania. Kolejne bramki są znowu dziełem tych samych zawodników i w 31 minucie meczu wynik brzmiał 4:2 dla Ruchu. Na dwie minuty przed końcem pierwszej połowy Ernest Wilimowski zdobył przepiękną bramkę numer pięć. Prasa o niej napisała:
Otrzymawszy piłkę od Tatusia, wózkuje z kolei dwu pomocników, obu obrońców i w końcu znajduje się oko w oko z bramkarzem. Ostatni czyni rozpaczliwy wybieg, pada z całą siłą w błoto, a uśmiechnięty Wilimowski wbiega z piłką do bramki.
W przerwie doszło do kolejnych zmian w hajduckiej drużynie, schodzą z boiska Panhirsz oraz Tatuś, za niego w bramce pojawił się Kremer, zmiany nie wpływają dobrze na zespół Ruchu, który stracił dwie bramki. W obronie dwoił i troił się Antoni Rurański. Mecz się zaostrzył, trup ścielił się gęsto. Piłkarz VfB Rutz przy upadku złamał kontuzjowany wcześniej obojczyk, zastąpił go Kraft. W trakcie meczu jak w hokeju, co chwilę Tatuś z Kremerem zmieniają się w bramce. Prasa niemiecka napisała:
Obydwaj bramkarze Tatuś i Kremer, którzy stale się wymieniali, gdy któryś z nich coś „sknocił”, wnosili przynajmniej nieco humoru; oczywiście przy tym przemoczonym przez deszcz terenie, nie mieli łatwego zadania.
W sumie w tym spotkaniu zagrało aż 28 zawodników (4 zmienników w Ruchu), co na ówczesne czasy były dość niezwykłe. Mecz zakończył się ostatecznie wynikiem 5:4 dla Ruchu. W rzutach rożnych 9:3 dla Ruchu. Wieczorne wydania lokalnej prasy zrelacjonowały zakończony zaledwie kilka godzin wcześniej mecz.
W tym samym czasie piłkarze Ruchu zmywali z siebie kilogramy błota, które pokrywały ich strój i całe ciało. Na żadnym z zawodników nie pozostała sucha nitka.
Niemiecki „Kicker” pisał po meczu:To nie było żadne towarzyskie spotkanie w zwykłym trybie, lecz rasowa walka pełna napięcia. Jesteśmy nader zaskoczeni wysokim poziomem Polaków, gdyż grała drużyna, która tak, jak ją widzieliśmy w Stuttgarcie, mogła podjąć walkę z czołówką Wiednia lub Budapesztu.
Ruch zagrał w składzie: Tatuś (od 45. min.Kremer) – Rurański, Katzy – Panhirsz (od. 45. min. Zorzycki), Nowakowski (od 15.min. Badura), Dziwisz – Urban, Giemza, Peterek, Wilimowski (od 80. min. Kubisz), Wodarz.
Po oczyszczeniu się z błota, piłkarze Ruchu zostali zaproszeni na wystawną kolację zorganizowaną przez działaczy VfB, którzy przed rozpoczęciem wręczyli kierownictwu Ruchu złotą odznakę klubową (nie wiadomo, gdzie jest obecnie). Piłkarze obu drużyn szybko się zaprzyjaźnili w trakcie trwającego wieczoru, niektórzy wbili mocnego klina, choć jak podkreślał pan Baranowski wszystko odbyło się kulturalnie i przy wzorowym zachowaniu.
Następnego dnia rano o godzinie 5:30 pociąg zawiózł ekipę mistrza Polski do Norymbergii, ale to…już zupełnie inna historia (wpis).
Autor: Grzegorz Joszko
You must be logged in to post a comment.