Archiwum kategorii: wpis

Statystycznie rzecz biorąc

Statystyka to nie gra, ale już gra statystyką …

Tak patrzę sobie na poczynania trenera Ruchu Krzysztofa Warzychy. Kibicuję mu, bo kibicuję Niebieskim, ale postanowiłem korzystając z encyklopedii Ruchu Chorzów wydawnictwa GiA prześledzić pewne niechlubne statystyki, w których trener się zapisał.

Jak się okazuje obecna passa bez zwycięstwa drużyny Ruchu (która jeszcze trwa) znalazła się na trzecim miejscu zestawienia ilości meczy bez zwycięstwa.

Widać jak na dłoni, że były to okresy związane ze spadkami z ekstraklasy. Co ciekawe w zestawieniu dwukrotnie znaleźli się: Jerzy Wyrobek, Waldemar Fornalik i Władysław Żmuda. Na podium znaleźli się:

1 miejsce

14.04.1990 – 15.09.1990r. 16x (meczy) bez zwycięstwa: Jerzy Wyrobek, Zdzisław Podedworny

2 miejsce

27.10.1985 – 16.04.1986r. 14x bez zwycięstwa: Władysław Żmuda

3 miejsce

03.04.2017 – 02.06.2017r. 11x bez zwycięstwa: Waldemar Fornalik, Krzysztof Warzycha (passa trwa)

12.02.2016 – 15.05.2016r. 11x bez zwycięstwa:  Waldemar Fornalik

05.04.2003 – 03.06.2003r. 11x bez zwycięstwa: Piotr Mandrysz

07.09.2003 – 20.03.2004r. 11x bez zwycięstwa: Jerzy Wyrobek

27.09.1986 – 01.04.1987r. 11x bez zwycięstwa: Władysław Żmuda

W niektórych przypadkach te passy przerwane zostały przez walkower na korzyść Ruchu, co niestety nie odzwierciedla pełnej skali statystycznej.

Trener Krzysztof Warzycha nie zaznał jeszcze smaku zwycięstwa, ma na swoim koncie 7 meczy ligowych i zero zwycięstw. W historii byli trenerzy, którzy debiutując po raz pierwszy na chorzowskiej ławce nie poznali tego smaku wcale, ale najdłużej bez zwycięstwa był trener Zdzisław Podedworny, który w 1990 roku wygrał dopiero 9 mecz na ławce trenerskiej. Podium wygląda następująco:

1 miejsce

Zdzisław Podedworny – 8 meczy bez zwycięstwa od debiutu

2 miejsce

Krzysztof Warzycha – 7 meczy bez zwycięstwa (obecny trener, passa trwa)

3 miejsce

Jacek Machciński, Alojzy Łysko – 5 meczy bez zwycięstwa

Ani jednego meczu nie wygrali, jako trenerzy Ruchu:

  • Franciszek Tim, Jacek Góralczyk – 3 mecze bez zwycięstwa (trenerami byli tylko przez 3 mecze)
  • Hubert Pala – 1 mecz bez zwycięstwa (trenerem był tylko przez jeden mecz)

Statystyka to nie jest moja ulubiona dziedzina życia, dlatego proszę nie kopiować tego opracowania bezkrytycznie, zresztą już za chwilę te dane będą nieaktualne.

Autor: Grzegorz Joszko

Źródło: Encyklopedia piłkarska FUJI, kolekcja klubów, tom I: Ruch Chorzów, Andrzej Gowarzewski, Katowice 1995

Lepiej

Strasznie długo się zbierałem do napisania tego tekstu. Strasznie było mi ciężko. Niestety mój pesymizm i przeczucie nie odpuszczało mnie od początku 2016 roku. Teraz nie mam zamiaru odgrzebywać ran, szukać winnych czy szukać usprawiedliwień. Stało się. Spadliśmy i ciągle spadamy w otchłań i czeluście miejsc niegodnych 14-krotnych mistrzów Polski.

Prawie chciałem powiedzieć amen, ale kurde należę do pokolenia czterdziesto- parolatków, dla których nie ma półśrodków, rozwiązań chwilowych czy odczuwania pozornej radości. Wszystko albo nic. Dlatego jestem, żyję i będę żył. I muszę o tym napisać.

Długo zbierałem materiały o byłym właścicielu klubu, który teraz grypsuje zza krat. Historia jego poprzedniego miejsca pracy idealnie pasuje do tego, co zrobił z naszym klubem. Różnice były niewielkie. TO on – Dariusz Smagorowicz – jest winny całej tej sytuacji. Chciałem napisać, że doprowadził ten klub na skraj przepaści, ale nie – my jesteśmy już w tej przepaści. I to on nas tam zrzucił.

Nie wziął jeńców. Wytarł ręce.

Jakby tego było mało, kolejny gracz na niebieskiej scenie – najpierw przytulił kasę za francuski transfer, a później jakby nigdy nic przytulił kolejne karty niebieskich graczy. Zamiast wniosku o licencje, przygotował wniosek o upadłość. Tak, tak. Game over. The End.

Nie wziął jeńców. A jeszcze będzie brał.

Walka kolejnej niebieskiej osobowości to jest jak walka z cieniami. Mógł wybrać drogę na skróty, łatwą i przyjemną, ale wybrał drogę przez las cierniowy, a kiedy już z niego wyszedł okazało się, że to tylko przejście do następnego lasu i następnego. I tak bez końca. Niestety w tej potyczce zaczęły się pojawiać błędy i ruchy niezrozumiałe, które można było rozwiązać inaczej, lepiej. Niestety, nie było nikogo z głosem rozsądku.

Na razie chylę lekko czoło. Za wkładane serce.

Do kogo mam jeszcze żal. Zastanówmy się przez chwilę. Waldemar Fornalik, żeby była jasność nie mam do niego pretensji, że odszedł. Nie. Mam pretensje, że nie odszedł wcześniej. W 2016 roku zespół, który prowadził wykręcił najgorszy wynik w historii tego klubu. 3 zwycięstwa na własnym boisku na 17 możliwych. W sumie 22 porażki w 36 meczach i stosunek bramek 41-66. Mnie byłoby wstyd, ale trener najpierw nie skomentował faktu, że podpisał nowy kontrakt, a później się pożalił, że jednak go nie podpisał. Rozumiem, że nowy właściciel miał swój pomysł, rozumiem, że piłkarze mieli go już dość, ale trener Fornalik wykręcił fatalny wynik punktowy i wbrew temu, co sądzi nie utrzymał klubu w ekstraklasie. Przyczynił się do jego spadku. Jest współwinny, czy mu się to podoba czy nie.

Mimo szacunku za dokonania, czuje niesmak.

Tak, tak. Kto tam jeszcze został? A tak – kolejna legenda Krzysztof Warzycha. Wspaniały piłkarz. Idealnie pasuje przysłowie, że nie każdy dobry piłkarz – jest dobrym trenerem. Niektórzy na siłę próbują stać się trenerem, ale niestety nie wychodzi im to na dobre, im i klubom, które prowadzą. Przecież gołym okiem widać było, że piłkarze oddychają rękawami – byli fizycznie zajechani i to między innymi spowodowało, że nie byli w stanie podjąć walki. I żeby było śmieszniej, ofiarami zostali asystenci Warzychy, co akurat w przypadku Wojtka Grzyba jest moim zdaniem grubym błędem. Prawda jest taka, że to on dzisiaj ma większy szacunek na trybunach niż Warzycha, którego pamiętające pokolenie przestało chodzić na mecze.

Niestety nie byłbym sobą, gdybym nie napisał jeszcze o jednym aspekcie. Z Krzysztofa Warzychy jest świetny motywator, który daje jasno do zrozumienia, że pierwsze 3 mecze musi zagrać tym, co ma – czyli niczym, a później dotrą zagraniczni zawodnicy i wtedy będzie super. Boli, szczególnie tych, co zostali. Niestety widziałem 3 ostatnie sparingi i ja tam widziałem ciężkie nogi, brak ładu, składu i jakiejkolwiek koncepcji, a ten zagraniczny zaciąg to surowa pizza, bez dodatków – spróbujcie jak smakuje. Brakuje obrońców – bierzemy jednego, a oprócz tego dwóch pomocników (jeden z wadą wzroku) i bramkarza. Jeśli w nich Warzycha widzi zbawienie, to niech obejrzy popularny film na kasetach VHS pod tytułem „Nic nie widziałem, nic nie słyszałem”, gdzie głównymi bohaterami jest niewidomy i głuchy.

Nic z tego nie będzie. Nic.

Czy ktoś został jeszcze na tapecie? A tak, bym zapomniał piłkarze, którzy tęsknią za Smagorowiczem, nie czują się winni spadku, a nawet współwinni. Oni wykonywali swoje obowiązki zgodnie ze swoimi umiejętnościami. Mają żal do wszystkich i do wszystkiego. Nie ma co tracić dobrego samopoczucia. Jesteście współwinni. Zapisaliście swój akapit w historii. Rozumiem, że czujecie się źle, ale zrozumcie, że my kibice przeżywamy to, tak samo mocno, jak nie mocniej niż wy. Czujemy się rozgoryczeni i smutni. Niestety również nie jesteśmy bez winy, bo brak reakcji – jest też reakcją.

Boję się, że wobec kibiców zapłacą ci piłkarze, co zostali. Szczególnie ci młodzi. Musimy dla tej ekipy być wyrozumiali, będzie ciężko, ale jak ich spalimy inwektywami, to już nic z tego nie będzie.

Już prawie kończę, tylko jeszcze akapit o nowym sezonie. Bardzo mi się podobają nowe koszulki (na razie wizualnie), a o tym, co nas czeka zacytuję, to co mi napisał mój dobry kolega:

„Lubisz klimaty sado-maso?

Gangbang?

Ci co lubią, to będą mieć zajebisty sezon.

To będzie rzeź i pasmo upokorzeń”.

Ja niestety nie lubię takich klimatów i mam nadzieję, że będzie inaczej.

Lepiej.

Autor: Grzegorz Joszko

2 zegary i 10 bramek Wilimowskiego

 

Dokładnie 78 lat temu 21 maja 1939 roku miał miejsce na Cichej mecz podwójnie historyczny. Pierwszy raz uciekające minuty spotkania odmierzała precyzyjna wskazówka chronometru Omega, a 90 minutowych odcinków, które pokonała w ten dzień wypełnione było wydarzeniami prawdziwie wiekopomnymi. Ruch wygrał z Unionem Touring Łódź 12:1, zaś Ernest Wilimowski zapisał na swoim koncie okrągłe 10 bramek!

Od rana nad Chorzowem unosiły się ołowiane chmury, deszcz który przyniosły uczynił boisko (zgodnie z relacją Polski Zachodniej):

„Śliskiem, tudzież potworzył liczna bajorka, które w wysokim stopniu utrudniały normalną grę”

Fatalna pogoda sprawiła, że mecz oglądało zaledwie 2000 widzów, którzy, jak już wrócili do domów i porządnie wyschli, mogli czuć się prawdziwymi szczęśliwcami.

Niebiescy wybiegli na murawę w następującym składzie: w bramce Walter Brom, w obronie Edmund Giemza i Józef Ibrom, linię pomocy utworzyli Henryk Mikunda, Fryderyk Skrzypiec i Emil Fica. Piątkę napastników stanowili Ewald Kruk, Władysław Słota, Teodor Peterek, Ernest Wilimowski i Gerard Wodarz.

Od początku spotkania uwidoczniła się przygniatająca przewaga Ruchu. Dość powiedzieć, że w całej pierwszej odsłonie meczu goście zaledwie dwukrotnie przedostali się pod pole karne Ruchu. Niebiescy z kolei nie mieli najmniejszych problemów z tworzeniem sobie sytuacji bramkowych. Dobrze poczynaniami ataku kierował Peterek, niezawodnym egzekutorem okazał się Wilimowski. W pierwszej połowie pokonał bramkarza gości trzykrotnie w 13, 21 i 32 minucie gry. Według chętnie powtarzanej legendy Ernest Wilimowski miał założyć się w przerwie z jednym z kibiców o złoty zegarek, że strzeli w całym meczu 10 goli. Czy tak było naprawdę tego już nie rozstrzygniemy, faktem jest jednak, że w drugiej połowie rozpoczął się szalony pościg Eziego za magiczną 10-tką.

W obliczu słabości rywala (Jednostronny trening na bramkę Unionu – Polska Zachodnia) Niebiescy porzucają wszelką taktykę i usiłują strzelać z dalszych odległości”. W ataku bryluje oczywiście Wilimowski, dzielnie sekundują mu Wodarz i Słota. W 53 minucie pada najładniejszy gol meczu – strzał Eziego z 16 metrów ląduje w samym rogu bramki łodzian, 4 zero, 4 gole Eziego. Kolejne bramki będące efektem znakomitych kombinaji ataku Ruchu padają w odstępie 5 minut pomiędzy 65 a 70 minutą. Ezi, Ezi, Ezi. 7:0 dla Ruchu i 7 goli dla Wilimowskiego. W 72 minucie po wątpliwym zagraniu ręka w polu karnym arbiter dyktuje 11 dla Unionu, Świętosławski zamienia go na honorową bramkę dla swojej drużyny. 75 minuta przynosi kolejną bramkę Wilimowskiego. 8:1 Teraz i Peterek pragnie zapisać się w protokołach meczowych i trafia dwukrotnie. Ruch prowadzi już 10:1. Ostatnie minut to jeszce popis Wilimowskiego który w 85 i 89 minucie zdobywa swoją 9 i 10 bramkę w meczu.

„Ruch zadowolił; nie zlekceważył przeciwnika, ale przekonał go o swej wartości. Dobry był atak i pomoc, obrona nie miała okazji wyprobować swych możliwości”.

Tyle o meczu „Polska Zachodnia”„Gwiazdą spotkania był Wilimowski, a jego rekord 10 bramek w jednym meczu ligowym długo zostanie nienaruszony. Mimo to gra Wilimowskiego nie była bez zarzutu. Było w niej za dużo cyrkowych sztuczek i za mało pomocy sąsiadom, naczym stracił dobrze grający Wodarz” Taką lakoniczną notatką podsumował „Przegląd Sportowy” niebywały wyczyn Eziego.

Dziennikarze „Przeglądu…” pewnie nie wiedzieli jak bardzo mieli racje w kwestii trwałości ustanowionego rekordu. Od meczu Ruchu z Unionem mija właśnie 78 rok. Nie wydaje się możliwym aby we współczesnej piłce ktoś był w stanie kiedykolwiek wymazać rekord Wilimowskiego z tablic.

Autor: Andrzej Godoj

Debiut Gucia

 

Polska reprezentacja pod wodzą Antoniego Piechniczka rozczarowując zremisowała z Finlandią 1:1. Widzew zremisował 2:2 z Juventusem w półfinale Pucharu Europy. A drużyna Ruchu przygotowywała się do Wielkich Derbów Śląska. Na ławce zasiadł pewien piłkarz, który w tym meczu zadebiutował… Takie wydarzenia miały miejsce w kwietniu 1983 roku.

Dokładnie 34 lata temu 23 kwietnia o godzinie 16:30 rozpoczął się mecz Ruch vs. Górnik Zabrze. Niebiescy liderem, zabrzanie na miejscu 13, ale jak to w derbach miejsca w tabeli są bez znaczenia. Ruch był osłabiony brakiem zawieszonego Mirosława Bąka, ale pełen zapału do wygrania tego meczu.

Ruch zagrał w składzie: Wandzik – Kamiński, Gawara, Tomczyk (od 46. min. Fornalik), Walot – Szewczyk, Wrona, Lorens, Benigier (od 61 min. Warzycha), Mikulski, Grzybowski.

Na trybunach 30 tysięcy kibiców. Wynik 1:1. Duże rozczarowanie. Prasa również była bezlitosna:

Niestety wielkie derby nie spełniły nawet w części tych wszystkich oczekiwań (…) z boiska wiało przez długie okresy nudą (…)

Katowicki „Sport” nie odnotował w 61 minucie meczu debiutu jednego z najlepszych napastników lat 80. który zakładał koszulkę z eRką na piersi. Był to Krzysztof „Gucio” Warzycha.

Krzysztof Warzycha pierwsze treningi w Ruchu rozpoczął w czasie kiedy w Ruchu królował sukces. Okres ery Michala Vicana to jeden z najpiękniejszych okresów w historii Niebieskich. W wieku 18 lat strzelił swoją pierwszą ligową bramkę w zwycięskim meczu z Legią. Zaliczył w barwach Ruchu historyczny pierwszy spadek w 1987 roku, zdobył ostatni tytuł mistrzowski dla Niebieskich w roku 1989, w tym sezonie zdobył tytuł króla strzelców oraz został piłkarzem roku wg „Sportu” i „Piłki Nożnej”. Zdobył pięciokrotnie mistrzostwo Grecji oraz puchar Grecji z Panathinaikosem Ateny. W sumie w polskiej i greckiej ekstraklasie zagrał w 555 meczach i zdobył 310 bramek. Ta ilość bramek pozwoliła mu wejść do elitarnego klubu 300, którą prowadzi Międzynarodowa Federacja Piłkarskich Historyków i Statystyków (IFFHS).

Legenda dwóch klubów.

Gdy odchodził z Ruchu do Grecji zapowiedział, że kiedyś tu wróci. Na zakończenie kariery będzie chciał rozegrać ostatni sezon w niebieskich barwach. Tak się nigdy nie stało. Zawsze miałem o to żal do niego.

Teraz wraca po wielu latach Krzysztof Warzycha w roli trenera Ruchu Chorzów. Tym razem zadebiutuje od początku meczu. Zobaczymy jak będzie, bo jego dotychczasowa kariera na tym stanowisku nie powala na kolana. Czy uda mu się obronić ekstraklasę dla Chorzowa? Czeka go niezwykle trudne zadanie. Mega trudne.

Autor: Grzegorz Joszko

Taktyka

Niektórzy sądzą, że mecz się jakoś ułoży, ktoś poda, ktoś strzeli. Jakoś to będzie. Taktyka, która raz się powiodła, drugi i trzeci, za czwartym razem może się już nie udać. Przeciwnik wyciągnie wnioski i obierze lepszą taktykę. Czasami mam wrażanie, że najlepszą taktyką jest taktyka na „udo” – „udo się, a bo się nie udo”. To nie przytyk to wczorajszego meczu Niebieskich. Dzisiaj akurat mija równo 80. lat od historycznego pierwszego ligowego meczu pomiędzy Amatorskim Klubem Sportowym z Chorzowa i Ruchem Wielkie Hajduki.

Beniaminek kontra mistrz Polski. Drużyna „Zielonych Koniczynek” po wielu latach prób w końcu zawitała do ligi i Ruch, który już 4 lata panował na polskich boiskach.

11 kwietnia 1937 roku na jednym z najpiękniejszych kompleksów sportowych na Górnym Śląsku na Górze Redena, AKS Chorzów podjął drużynę Ruchu. Było to dla tych drużyn pierwsze ligowe starcie w historii i w dodatku pierwsza ligowa kolejka.

W przedsprzedaży zostało kupionych 15 tysięcy biletów przez kibiców obu drużyn. Niektórzy sympatycy zasięgali opinii u ulicznej cyganki, której wróżba zwiastowała zwycięstwo Ruchu. Prasa śląska w porannym wydaniu pisała o tym kilkanaście godzin przed meczem. Chyba, co niektórzy wzięli sobie tę wróżbę na serio do serca. O godzinie 16:00 obie jedenastki zameldowały się na murawie boiska. Kierownictwo Amatorskiego przywitało piłkarzy Ruchu kwiatami oraz upominkiem i na tym skończyły się uprzejmości. Na trybunach nie dało się wcisnąć szpilki. Kibice docierali na stadion pieszo, rowerami i samochodami.

Piłkarze Ruchu od początku próbują narzucić swój styl i pierwsze minuty należą do nich, ale już po chwili w 9 minucie meczu pada pierwsza bramka dla AKS-u. Prasa o niej napisała:

Tym czasem zupełnie niespodziewanie po jednym z wypadów, nieopatrzny faul jednego z pomocników Ruchu zamieniony zostaje przez sędziego na rzut wolny, zdecydowanie i pewnie zamieniony przez Stolarczyka na bramkę, przy czym Tatuś ani drgnął.

Druga połowa rozpoczęła się identycznie jak pierwsza. Ruch zaatakował, a AKS strzelił. Prasa o drugim golu napisała:

W 24-tej minucie następuje dla Ruchu katastrofa, w chwili, gdy prawie cała drużyna znajduje się pod bramką AKS-u udaje się Piątkowi prawie przez całe boisko przebój, mimo przeszkody trzech graczy Ruchu, z którego wśród niebywałego entuzjazmu podwyższa on wynik na 2:0.

Kapeluszy latały w powietrzu. 3 minuty później Leonard Piontek strzelił swoją drugą bramkę i podwyższył wynik meczu na 3:0 dla AKS-u. Piontek (Piątek – spolszczono jego nazwisko w 1939 roku) to jedna z największych przedwojennych legend „Zielonych Koniczynek”, dzisiaj zapomniana, jak cały ten klub. W ostatnich sekundach meczu honorową bramkę dla Ruchu strzelił Ernest Wilimowski. Ruch ostatecznie przegrał premierowe spotkanie 1:3.

Prasa obiektywnie oceniła obie drużyny: Ruch przede wszystkim taktycznie źle rozwiązał spotkanie. Zagrywanie czterema napastnikami było zupełnie błędne. Przez ten błąd pozbawiono atak zmysłu kombinacyjnego. Napastnicy byli stale kryci i trudno było nawet wyszukać lukę na podanie piłki (…) Rodzi się pytanie: czemu zawdzięczać należy przegraną mistrza Polski? — W pierwszym rzędzie skutecznej taktyce destrukcyjnej, jaką stosowały tyły A. K. S.u. Choć szwankowały technicznie, poświęceniem i bezwzględnym przestrzeganiem instrukcyj ze strony kierownictwa, nadrabiały wszelkie niedociągnięcia. Mistrz Polski nic pokazał w dniu wczorajszym ostrza swych pazurów (…) AKS zwycięstwem wczorajszym zdał jeden z najtrudniejszych egzaminów. Pokonać mistrza Polski w walce punktowej, na to trzeba naprawdę coś umieć! Chłopcy z Chorzowa, tak niepozorni z wyglądu, teraz będą mieli wiarę w swe siły (…). Pesymiści wprawdzie mówią, że „pierwsze śliwki są robaczywe“, my jednak sądzimy, że dwa punkty nie są bynajmniej rzeczą „robaczywą“ (…) Znamy zbyt dobrze możliwości Ruchu, aby powątpić w przyszły, zwycięski pochód po drabinie ligowej. Kto cztery razy z rzędu umiał zdobyć mistrzostwo Polski — temu stać może i na to, żeby je zdobył po raz piąty!

Oba zespoły wystąpiły w następujących składach:

Amatorski: Mrugała – Knas, Stolarczyk – Bentkowski, Kuchta, Szatoń – Marszel, Pytel, Wostal, Piontek, Morcinek.

Ruch: Tatuś – Giemza, Czempisz – Zorzycki, Badura, Nowakowski – Wodarz, Wilimowski, Peterek, Górka, Kubisz.

Zdjęcie: Niebezpieczna sytuacja pod bramką AKS-u

Prasa w całym kraju relacjonowała to spotkanie. Jeden z dzienników pisał o tym, że piłkarze Ruchu cztery razy trafiali w poprzeczkę, pojawiły się więc i różnice w minutach strzelonych bramek, składach czy strzelcach goli. Tylko o błędnej taktyce napisali wszyscy tak samo. Nie przywiązujemy wagi do detali, których nie można dzisiaj zweryfikować. Pewnie będzie nam dane kiedyś przeczytać o prawdziwej historii hajduczan.

Ruch się przeliczył w tym meczu. Samo się nie „udo”. Co gorsza do końca tego sezonu 1937 roku były wyciągane wnioski i Niebiescy zameldowali się na koniec tabeli na trzecim miejscu. O jedno oczko wyżej był AKS. Pozycja Ruchu została przyjęta jak porażka. Niebieskich zgubiła buta i pewność siebie. Taktykę chyba lepiej dopasować do przeciwnika niż wyjść na mecz z taką samą taktyką jak w poprzednich meczach. A ordery i peany pochwalne zostawić na koniec sezonu, szczególnie dla monarchy.

Autor: Grzegorz Joszko

Liga rządzi. Pierwszy mecz, pierwsze ligowe derby

Czy to był może zbieg okoliczności czy może od dawien dawna zaplanowana akcja wymierzona przeciwko PZPN? 90 lat temu rozpoczęły się po raz pierwszy w historii rozgrywki ligowe, których Ruch był jednym z trzynastu założycieli i od początku jego istnienia istotną częścią. Oto krótka historia tamtych wydarzeń.

Zanim liga rozpoczęła swoje podboje w grudniu 1926 roku, w Warszawie odbyła się konferencja, podczas której podjęto decyzję o powołaniu ligi polskiej. Na zaproszenie Pogoni Lwów, Polonii Warszawa oraz Wisły Kraków, która była inicjatorem tego spotkania, zjechało do Warszawy 12 delegatów na 14 zaproszonych, zabrakło przedstawiciela Ruchu oraz Cracovii. W trakcie tej konferencji ustalono, że liga będzie liczyć 14 drużyn. Do tych drużyn należały: Polonia Warszawa, Legia, Warszawianka, ŁKS, TKS Toruń, Turyści Łódź, Warta Poznań, 1.FC Katowice, Ruch Wielkie Hajduki, Wisła Kraków, Czarni Lwów, Hasmonea Lwów, Pogoń Lwów (późniejsi założyciele ligi) oraz Cracovia, która ostatecznie nie przystąpiła do rebelii przeciwko PZPN. Zastąpiła ją ostatecznie Jutrzenka Kraków, choć pojawiały się też propozycje innych klubów. Dlaczego drużyna Ruchu znalazła się wśród tej czternastki? Niebiescy byli najlepszą ekipą na Górnym Śląsku w 1926 roku stąd to zaproszenie do grona najlepszych, a ci najlepsi nazwali siebie „Zrzeszeniem Czołowych Klubów klasy A”. Ruch, mimo że nie uczestniczył w pierwszym spotkaniu, przyjął jej założenia.

Działacze Niebieskich długo walczyli z myślami, czy przystąpić do ligi. Podczas drugiej konferencji nowych „ligowców”, która odbyła się 6 stycznia 1927 roku (ważniejsza od pierwszej, bo założycielska) w Krakowie, przedstawiciel Ruchu p. Solik (był w zarządzie klubu skarbnikiem) zadeklarował chęć powołania i przystąpienia do nowo zorganizowanej ligi polskiej (formalne przystąpienie nastąpiło podczas walnego zgromadzenia Ruchu w dniu 14.03.1927 roku) pod nazwą „Polska Liga Piłki Nożnej”. To podczas tej właśnie konferencji ukształtowała się wstępna struktura funkcjonowania nowego organu „Ligi” i ustalono terminarz rozgrywek. Drużyna Ruchu miała się spotkać w pierwszym meczu w dniu 3 kwietnia 1927 roku z 1.FC Katowice. W styczniowym spotkaniu wzięło udział 11 delegatów na 14 zaproszonych (Cracovia odmówiła twierdząc, że liga nie przyczyni się do rozwoju piłkarstwa, a także TKS Toruń oraz Turyści Łódź, ale działacze tych drużyn przekazali swoje uprawnienia innych przedstawicielom). Ostatecznie 13 klubów piłkarskich zadecydowało o losach polskiej klubowej piłki nożnej.

W dniach 26-28 lutego 1927 odbyło się w Krakowie walne zgromadzenie PZPN, które jednoznacznie opowiedziało się przeciwko powołaniu nowych rozgrywek ligowych. Na co kluby piłkarskie, które opowiedziały się za ligą, wystąpiły ze struktur PZPN. Kluby te obradowały równolegle do obrad PZPN, podczas nich organ „Ligi” na swoją siedzibę wybrał Warszawę i swoje pierwsze władze podczas spotkania. Delegatem z ramienia Ruchu był jej prezes Jan Gattler.

Ruch znalazł się zatem wśród założycieli ligi, czy się to komuś dzisiaj podoba czy nie. I w chwili obecnej obok Wisły i Legii reprezentuje na najwyższym szczeblu rozgrywkowym twórców ligi piłkarskiej z 1927 roku.

Część dzienników prasowych zalecała bojkotowanie meczów ligowych, ale jak to często z bojkotami bywa, było wręcz odwrotnie. I tak wielkimi krokami zbliżał się pierwszy mecz ligowy w wykonaniu Ruchu Wielkie Hajduki. W prasie tak zapowiadano to wydarzenie:

O godzinie 15-tej ciekawy mecz footbalowy między najlepszymi drużynami footbalowemi Śląska. Drużyna gospodarzy zmierzy się z mistrzowską drużyną K.S. „Ruch” z Hajduk Wielkich. Obie drużyny rywalizują już od kilku lat. Tym razem walczą po raz pierwszy o mistrzostwo Polski (…)

Na boisku 1.FC Katowice zalegały resztki lodu, stąd początkowe fragmenty meczu przypominały bardziej mecz hokejowy niż piłkarski. Pierwszą połowę Niebiescy grali pod wiatr, co dodatkowo przeszkadzało im w grze. Ruch przegrał pierwszy mecz 0:7, do przerwy przegrywając 0:2. Na trybunach zasiadło ponad 7 tysięcy kibiców (wg „Przeglądu Sportowego” 4 tysiące).

Stadion 1.FC Katowice dzisiaj – to tutaj Ruch rozegrał swój pierwszy mecz ligowy.

Prasa o meczu napisała:

Wynik powyższy nie jest właściwym probierzem sił obu drużyn, a tylko przypadek przyczynił się do tak wysokiej porażki „Ruchu” (…) W drugiej połowie prześladuje bramkarza „Ruchu” fatalny „pech” (…) Bądź co bądź obie drużyny pokazały bardzo ładną grę, bez jakichkolwiek zgrzytów brutalności (…) Najlepszym graczem na boisku był Goerlitz II w bramce 1.FC.

Obie drużyny wystąpiły w następujących składach (zachowano oryginalną pisownię z prasy):

Ruch: Kremer – Kuc, Kusz – Badura, Gonsior, Kacy – Kałuża, Czernikowski, Loewe, Sobota, Frost.

1.FC: Goerlitz II – Wieczorek, Zaft – Bischoff, Tichauer, Wyleżoł – Joschke, Kosok II, Dittmer, Goerlitz I, Kosok.

Rozbieżności pojawiają się przy gospodarzu spotkania. „Monografia 75 lat Niebieskich” wydawnictwa GiA podaje, że to Ruch był gospodarzem meczu w Katowicach, natomiast tygodnik „Stadjon” oraz „Encyklopedia ekstraklasy”, że to 1.FC był gospodarzem tego meczu.

Początek ligowy nie był dobry, ale wraz z upływem lat klub stał się prawdziwą legendą ligi piłkarskiej. Mimo wielu obaw ówczesnych działaczy, czy klub podoła wymaganiom ligi, udało się przezwyciężyć trudny okres. Ta strategiczna decyzja przystąpienia do ligi była jednym z najważniejszych momentów w historii hajduckiego Ruchu. Dzisiaj na siłę wiele osób umniejsza nasz wkład w historię polskiego piłkarstwa, ale najgłośniej krzyczą ci o których 90. lat temu nikt nie słyszał. Przypadek?

Autor: Grzegorz Joszko

Z cyklu wasze historie: Wizyta Ruchu w Nowej Rudzie

Od redakcji: Dla kibiców Ruchu Chorzów pobyt w II lidze w 1988 roku był czymś zupełnie nowym, czymś z czym nie mieli do tej pory do czynienia. Awans został wywalczony zgodnie z oczekiwaniami chorzowskich sympatyków. Jednym z głównych przeciwników Niebieskich w tym sezonie była drużyna Piasta Nowa Ruda. Historia spotkań pomiędzy tymi drużynami była wielkim II ligowym wydarzeniem. Z tej okazji z wielką przyjemnością przedstawiamy Wam tekst Sebastiana Piątkowskiego, który opowiedział ją z punktu widzenia kibica Piasta.

 

 

Zbliżające się 70-lecie „Piasta” Nowa Ruda skłania do różnorakich refleksji i podsumowań. Dzięki uprzejmości serwisu historiaruchu.pl otrzymałem możliwość podzielenia się z kibicami Niebieskich wrażeniami sprzed niemal 30 lat i potyczki noworudzkiego Piasta z Ruchem w roku 1988.

Sezon 1987/88 i nieudane podejście do Ekstraklasy zakończone porażką w barażowych grach z GKS-em Jastrzębie zapisał się złotymi zgłoskami w dziejach Nowej Rudy. Noworudzcy kibice wciąż z nostalgią wracają do potyczek z bytomską Polonią, bydgoskim Zawiszą, Piastem Gliwice, czy Odrą Wodzisław. Wspomnienia o bezprecedensowej szansie promocji do Ekstraklasy są wciąż żywe i w kontekście kolejnych degradacji do niższych klas rozgrywkowych, stanowią pewnego rodzaju dysonans dla sympatyków Piasta.

Rywalizacja z Ruchem Chorzów była, w mej opinii, jednym z najbardziej znaczących momentów w historii noworudzkiego klubu. Doniosłymi wydarzeniami były wygrane baraże o awans do II ligi z Polonią Warszawa, pucharowe boje z Górnikiem Zabrze, czy łódzkim Widzewem. Jednakże możliwość ujrzenia w akcji wielkiego Ruchu Chorzów na zawsze pozostała w mej pamięci, był to pierwszy kontakt z futbolem na nieco wyższym poziomie.

Jak zatem wspominam słoneczny dzień 15 maja 1988 roku? Obudziłem się nieco wcześniej niż zwykle, zorientowałem się bowiem, iż na mym spokojnym z reguły osiedlu działy się rzeczy …dziwne. Spojrzałem przez okno, była godzina mniej więcej 9 rano (2 godziny do meczu) i ujrzałem…morze niebieskich szalików. Wedle źródeł wszelakich, tego dnia Nową Rudę odwiedziło 700 fanów chorzowskiego Ruchu!

Gromkie „Ruch, Ruch HKS!” niosło się po moim osiedlu…

Do dziś pamiętam swoistą pobudkę, jaką fani „Niebieskich” serwowali mieszkańcom egzystującym na parterach czteropiętrowych bloków i słowa wypowiadane z charakterystycznym, śląskim akcentem:

„Gorole, wstawać”…

Około godziny 10:00 udałem się na mecz. Na kameralnym obiekcie przy ulicy Sportowej pojawiły się niespotykane tłumy. Podekscytowanie młodego, 8-letniego chłopca sięgnęło zenitu, gdy na murawie pojawili się bohaterowie długo oczekiwanego wydarzenia. Bez przesadnej skromności przyznać muszę, że ówczesne składy obu drużyn pamiętam do dziś.

W barwach Ruchu (grającego w białych strojach): Kołodziejczyk w bramce, Pałka, Waleszczyk, Chorzewski, Wira, Wrona, Nowak, Mosór, Szewczyk, Szuster, Bąk

Wynik otworzył Krystian Szuster pewnie egzekwując dość problematyczną „jedenastkę”.

Zdjęcie: Migawki z meczu

Po 30 minutach było 2-0 dla gości, bodaj Mirosław Mosór wykorzystał sytuację sam na sam z golkiperem Piasta – Andrzejem Kretkiem. Po godzinie gry szanse gospodarzy na ugranie chociażby punktu zredukowane zostały do minimum. 3-0 dla Ruchu i …wtargnięcie kibiców chorzowskich na płytę, co przedstawia poniższe zdjęcie.

Zdjęcie: Młyn kibiców Ruchu, część z nich sprawdza czy murawa nadaje się gry.

Moi pupile odpowiedzieli jedynie honorową bramką zdobytą przez Macieja Białczaka z rzutu karnego. Suchy wynik 1-3 nie pozostawił złudzeń, która z drużyn zaprezentowała wyższe umiejętności piłkarskie.

Zdjęcie: Maciej Białaczek strzela bramkę dla Piasta

Podopieczni Jerzego Wyrobka przyjechali, mówiąc potocznie, jak po swoje. Z dość wyraźną przewagą nad resztą stawki, Niebiescy po roku „banicji” w ówczesnej drugiej lidze ponownie zameldowali się w Ekstraklasie, sięgając w roku 1989 po 14 tytuł Mistrza Polski, jako beniaminek!

Pamiętam również ostatni mecz sezonu 1988/89 z wałbrzyskim Górnikiem, transmitowany przez Telewizję Polską. Hat-trick Krzysztofa Warzychy przypieczętował tytuł dla „Niebieskich”.

Piast Nowa Ruda tymczasem opuszczał szeregi drugiej ligi w wyniku reorganizacji rozgrywek. Mimo zajęcia 7 miejsca w tabeli… Diametralnie różnie potoczyły się losy obu klubów na przestrzeni 30 lat. Zestawienie osiągnięć Piasta i Ruchu byłoby wręcz herezją i nie jest moim celem porównywanie ich dorobku. Przyznać jednak muszę, że z nieco większą uwagą śledzę wyniki Ruchu. Spowodowane jest to najprawdopodobniej wspomnieniami i nieco nostalgicznym podejściem do opisanych w tekście wydarzeń.

Nowa Ruda nigdy nie była bastionem Ruchu, w przeciwieństwie do nieodległego Dzierżoniowa, chorzowianie nie cieszą się w moim mieście popularnością. Nowa Ruda to fan-club Śląska Wrocław, jeden z najbardziej aktywnych na Dolnym Śląsku. Jednakże wielu noworudzian z utęsknieniem wspomina najlepszy bez wątpienia okres w dziejach naszego klubu. Gród nad Włodzicą jest stosunkowo małą miejscowością, zamieszkałą przez niespełna 30 tysięcy osób. Sytuacja ekonomiczna po zamknięciu kopalni (podobnie jak na Śląsku), zmusiła wielu noworudzian do emigracji zarobkowej i poszukiwania szczęścia poza granicami kraju. Dlaczego wspominam o tym fakcie w kontekście przemyśleń związanych z wydarzeniami mającymi miejsce w roku 1988? Wśród lokalnej, noworudzkiej społeczności występy Piasta Nowa Ruda często traktowane były i są nadal jako pewnego rodzaju odskocznię od problemów dnia codziennego.

Zdjęcie: Migawki z meczu

Wspomnienia sprzed lat wciąż wywołują ożywione dysputy. Moja mała ojczyzna żyje futbolem, choć rywalizacja z wielkimi firmami na szczeblu centralnym stanowi trudny rozdźwięk w kontekście degradacji do ligi okręgowej, czy (o zgrozo) A-klasy w roku 2010…

Moje zwierzenia są być może nie do końca zrozumiałe dla fanów klubu, który wymieniany jest jednym tchem wśród najbardziej zasłużonych dla futbolu w Polsce. Prawdopodobnie niewielu fanów „Ruchu ” kojarzy Nową Rudę, jakże często myloną z …Rudą Śląską.

Cieszyłbym się jednakże, gdyby nieco starsi fani „Niebieskich” wrócili pamięcią choć na chwilę do pobytu swych pupili na zapleczu Ekstraklasy w sezonie 1987/88. Noworudzki „Piast” był rewelacją rozgrywek i omal nie awansował do 1 ligi! Dla mieszkańców naszego miasta, były to wydarzenia niezwykłe.

Autor: Sebastian Piątkowski – mieszkaniec Nowej Rudy, położonej w Kotlinie Kłodzkiej. Współpracuje z gazetami ukazującymi się w Nowej Rudzie, gdzie publikuje teksty dotyczące „Piasta”. Zbiera materiały do książki traktującej o historii tego klubu.

Ulica imienia

Mural, rondo i ławeczka Gerarda Cieślika. Rondo Niebieskich mistrzów. Tablica na szkole nr 34. To pamiątki w Chorzowie upamiętniające Ruch Chorzów. Wszystkie po to aby młodsi kibice (i ci starsi również) pamiętali. Pamiętali o ludziach, którzy stworzyli niebieską rodzinę, którzy swoimi sukcesami zapisali złote słowa na kartach historii chorzowskiego miasta.

Zdjęcie własne: tablica upamiętniająca sukcesy Ruchu Wielkie Hajduki umieszczona na ścianie Szkoły nr 34 w Chorzowie

Wszystko pięknie.

Osobiście brakuje mi upamiętnienia ludzi związanych z przedwojenną piłką nożną z Wielkich Hajduk, Królewskiej Huty czy Chorzowa (miasta te dopiero w 1939 roku staną się jednym ciałem). Na budynku pierwszej siedziby Ruchu brak słowa o tym, że w tym miejscu w 1920 roku powstał klub, brak gdziekolwiek informacji o Teofilu Paczyńskim czy Wilhelmie Blasze (brawa dla tych osób, które opiekują się grobem kapitana Blachy), prezesach – ludziach bez których ten klub nie miałby prawa istnieć czy osiągać sukcesy. Gerard Wodarz, Józef Sobota, Paweł Buchwald czy inni piłkarze mieszkający w Chorzowie Batorym nie doczekali się ani ronda, ani tablicy, nie wspominając o ulicy. Nie ma nic, czego patronem byłby przedwojenny piłkarz czy działacz Ruchu. Ci ludzie stworzyli legendę – jednak miasto o nich nie pamięta, jak pamięta o Gerardzie Cieśliku. Dobrze, że chociaż ten piłkarz doczekał się swojego miejsca na ulicach miasta. Zbliża się małymi krokami 100. rocznica urodzin, lepszego czasu nie będzie. Ulica Gerarda Wodarza – brzmi dumnie.

Dlaczego nie pamięta się w Chorzowie o AKS Chorzów? Nazwanie marketu w miejscu, gdzie stał stadion „Zielonych Koniczynek” to raczej profanacja niż pamięć. Nikt w mieście nie pamięta o Leonardzie Piątku, piłkarzu, który swoimi boiskowymi osiągnięciami dorównywał w okresie przedwojennym najlepszym piłkarzom w Polsce. Aż prosiłoby się o tablicę w miejscu gdzie był pierwszy stadion AKS z informacją, że futbol w Chorzowie zakładał Włoch. AKS doczekał się monografii – czyta się ją z wielką przyjemnością, to jedyny akcent pamiątkowy.

Marzy mi się muzeum chorzowskiego sportu. Takie, które swoim obszarem obejmie całą granicę miasta. Marzy mi się w tym muzeum pomnik 3 Króli – Peterka, Wilimowskiego i Wodarza. Dumnie witających zwiedzających. Marzy mi się aby otwarcia dokonali potomkowie przedwojennych piłkarzy.

Pewnie będzie jak zawsze.

 

Autor: Grzegorz Joszko

PS. Może pomóc budżet obywatelki. Tylko, że trzeba działać już…PS2. Chwała MDK Chorzów Batory, że cyklicznie organizuje sportowe wspomnienia.

Baskowie w Hajdukach

 

Spośród wielu znakomitych drużyn piłkarskich, które w latach trzydziestych mogli na żywo oglądać śląscy kibice na czoło wysuwa się reprezentacja Kraju Basków – Euzkadia.

Piłkarska reprezentacja Kraju Basków została powołana po raz pierwszy w 1915 roku dla rozegrania meczu z reprezentacją Katalonii. Baskowie wygrali na Estadio San Memes w Bilbao 6:1 i na długie lata objęli pozycję absolutnego hegemona piłkarskiego na Półwyspie Iberyjskim. W przeciągu 20 lat wielokrotnie mierzyli się z reprezentacjami innych regionów Hiszpanii pozostając niepokonanymi. „Zagraniczny” debiut reprezentacji Baskonii nastąpił w meczu z Racingiem Paryż rozegranym podczas europejskiego tournee w 1937 roku. Kontekst tego spotkania daleko  wykraczał poza boiska piłkarskie.

W odległej o tysiące kilometrów od Hajduk, Świętochłowic i innych śląskich miast i miasteczek Hiszpanii toczyła się od 1936 roku krwawa wojna domowa. Wyłoniony przez środowiska lewicowe rząd republikański walczył z faszyzującą prawicową rebelią, której przywództwo objął generał Francisco Franco. Mimo iż konflikt miał charakter wewnętrzny to obydwie walczące strony uzyskały wsparcie z zewnątrz. Stronę rządową wsparły m.in. kominternowskie Brygady Międzynarodowe, Franco sięgnął zaś po pomoc państw „osi Berlin-Rzym”. W rozwijającym się konflikcie Baskowie, licząc na uzyskanie szerokiej autonomii, opowiedzieli się po stronie rządowej. Aby to osiągnąć trzeba było zyskać poparcie na arenie międzynarodowej i zgromadzić niezbędne środki finansowe. Osiągnąć to miała reprezentacja piłkarska. Zakrojone z gigantycznym rozmachem tournee Basków wiodło przez sympatyzujące z rządem republikańskim i neutralne kraje Europy i Ameryki Południowej.

Po występach we Francji i Czechosłowacji Baskowie zawitali do Polski. Organizatorem ich wizyty był Śląski Związek Piłki Nożnej, który zakontraktował dwa spotkania. W pierwszym naprzeciw gości z dalekiej Hiszpanii miała stanąć reprezentacja Śląska, w drugim reprezentacja Ligi Polskiej. Spośród dwunastu tysięcy widzów, którzy w środę 9 czerwca 1937 roku przybyli na stadion Ruchu niewielu pewnie podejrzewało, że przyjazd Basków jest zwiastunem poważnych niepokojów, które na zawsze zmienić miały kształt Europy. Kibice przyszli obejrzeć w akcji jedną z najlepszych piłkarskich ekip ówczesnej Europy. I nie zawiedli się.

Drużyny rozpoczęły mecz w następujących składach:

Goście: Blasco – Aresco, Aeolo – Echevarria, Muguerza, Gilluren – Gorostiza, Requeiro, Langara, Larrinaga, Emilin.

Górny Śląsk – W bramce Kwoka – w obronie Giemza, Stolarczyk, linię pomocy utworzyli Wilhelm Piec, Kuchta, Karol Dziwisz. W ataku grali Ryszard Piec, Piontek, Wostal, Wilimowski i Wodarz.

Uwaga kibiców koncentrowała się zwłaszcza na kierowniku ataku Basków Isidoro Langarze, napastniku który reprezentując barwy Realu Oviedo trafił do siatki rywali 281 razy w 220 meczach! Tym razem jednak to nie zdobywanie goli pochłaniało uwagę baskijskiego superstrzelca – jak donosiła śląska prasa, podczas bombardowania będącej siedzibą rządu autonomicznego Baskonii Guernici 26 kwietnia 1937 zginąć miała matka i dwaj bracia napastnika. Mimo tragicznych wieści płynących z kraju i niepokoju o bliskich Baskowie zaprezentowali futbol jakiego według rozentuzjazmowanych korespondentów prasowych jeszcze w kraju nie oglądano.

Mecz rozpoczął się od razu ofensywą gości, która została udokumentowana już w 8 minucie  bramką Gorostizy. W odpowiedzi na gola Basków Ślązacy przeprowadzają kilka akcji, w których główną rolę odgrywa środkowy napastnik AKS-u Wostal, jednak w decydujących momentach pudłuje.  Ambitna postawa Górnoślązaków nagrodzona została w 24 minucie, kiedy to właśnie Wostal po samodzielnej akcji uzyskuje wyrównanie. W chwile po golu nad stadionem rozpoczyna się gwałtowna ulewa, która zamienia płytę boiska w grzęzawisko. Zmianę warunków pierwsi wykorzystują nasi piłkarze – w 29 minucie meczu Wilimowski wykorzystuje zbyt krótkie wybicie piłki przez jednego z obrońców Euzkadii, dopada piłki i w swoim stylu, po dryblingu, pokonuje Blasco. 2:1 dla Górnego Śląska. 10 minut później pada najefektowniejsza bramka spotkania – Langara oddaje strzał z dystansu, piłka wpada do bramki po odbiciu od słupka daleko od rąk interweniującego Kwoki. Wynik utrzymał się jednak zaledwie 4 minuty, błąd bramkarza gości wykorzystuje Wostal i wysuwa Ślązaków na prowadzenie. Baskowie trafili do siatki jeszcze raz, jednak sędzia Gerblich dopatrzył się pozycji spalonej i bramki nie uznał. Do przerwy zatem wynik 3:2.

Druga połowa rozpoczyna się od generalnego szturmu Basków na bramkę Kwoki. Znakomita i ofiarna gra Giemzy skutkuje w końcu kontuzją obrońcy Ruchu. W 64 minucie po zderzeniu z dwoma napastnikami Giemza schodzi z boiska, zastępuje go Knast. Po chwili w ślady Giemzy idzie Kuchta, którego miejsce między słupkami zajmuje Eryk Tatuś. Śliska nawierzchnia skutkuje jeszcze jedną kontuzją – po zderzeniu z bramkarzem baskijskim za linią ląduje na kilka minut Wilimowski. Liczne kontuzje były efektem raczej śliskiej nawierzchni niż ostrej gry gości – wszystkie tytuły prasowe podkreślają dżentelmeńską postawę obydwu ekip.

W czasie gdy Wilimowski przebywał poza boiskiem Langara wyrównał wynik meczu. Zaś na 10 minut przed końcem meczu Emilin ustalił wynik na 3:4. Mimo szeregu dobrych okazji Ślązakom nie udało się już wyrównać. Znakomite recenzje prasowe i uznanie Basków zebrała również śląska publiczność, która potrafiła docenić klasę rywala, oklaskiwać dobre zagrania i wygwizdać sędziego, który nie uznał poprawnie strzelonej przez gości bramki.

Jedynym niezadowolonym z wizyty Basków w Polsce okazał  Śląski Związek Piłki Nożnej. Otóż kręgi rządowe wymusiły na PZPN aby ten wpłynął na ŚZPN i odwołał mecz z reprezentacją Ligi.

Autor: Andrzej Godoj

Noworoczna tradycja

Już w latach 30. narodziła się piękna sportowa tradycja rozgrywania meczów piłkarskich wraz z początkiem nowego roku. Rozpoczęło się to podczas wypadów na zagraniczne tournée, gdzie 1 stycznia były rozgrywane mecze towarzyskie Ruchu z niemieckimi drużynami.

Ruch Wielkie Hajduki kontynuował tradycję również w Polsce. W większości przypadków był to sąsiad zza miedzy z Lipin lub z Chorzowa. W 1938 roku przeciwnikiem hajduczan był ówczesny wicemistrz Polski AKS Chorzów. Mecz został zaplanowany na niedzielę 2 stycznia na godzinę 14:00. Niedzielny obiad i szpil w mroźne styczniowe popołudnie. Czysta przyjemność. Na trybunach zasiadło 5 tysięcy kibiców.

Było co oglądać. Pierwsi na boisko wybiegli goście – piłkarze AKS witani przez swoich kibiców w ustawieniu: Mrugała – Kinowski (Knas), Stolarczyk, Bendkowski, Kuchta (Kinowski), Skrzypiec, Tymosławski (Spodzieja), Wostal, Piontek, Pytel, Spodzieja (Marszel).

Jako drudzy przy aplauzie swoich sympatyków przywitali się na środku boiska piłkarze Ruchu: Brom – Czempisz, Giamza – Panchrsz (Mikunda), Nowakowski, Dziwisz – Przecherka, Skóra, Wilimowski,  Peterek, Wodarz.

Na termometrach minus 13°C, na boisku ponad 30 cm śniegu, ale to nie było żadną przeszkodą ani dla piłkarzy, ani dla kibiców. W pierwszych 10 minutach meczu padło aż 5 bramek. O pierwszym golu napisano:

Grę rozpoczął AKS. Już w trzeciej minucie Tymosławski świetnie puszczony przez Wostala znajduje się sam na sam z bramkarzem i z 15 mtr. zdobywa pierwszą bramkę.

Minutę później wyrównuje Teodor Peterek z rzutu karnego, chwilę później do pustej bramki nie trafił Leonard Piontek, nie myli się jednak Jerzy Wostal z AKS-u. Po bramce dla Zielonych Koniczynek następuje natychmiastowa odpowiedź Ruchu. Prasa napisała o kolejnych dwóch bramkach Wilimowskiego:

Po dwóch minutach następuje świetna kombinacja trójki środkowej Ruchu. Peterek oddaje ze środka boiska piłkę Skórze, a ten dalekim strzałem kieruje ją na bramkę. Do piłki dolatuje Wilimowski i głową przerzuca ją ponad wybiegającym bramkarzem, zdobywając bramkę. Za chwilę po takiej samej kombinacji pada jeszcze jedna bramka dla Ruchu.

Piłkarze zaczęli odczuwać zimno, więc i tempo gry siadło. AKS miał szansę wyrównać, ale piłkę zmierzającą do pustej bramki zatrzymała…górka śniegu. Może to Walter Brom budował jakąś śnieżną budowlę… Chwilę później Edmund Giemza, wyręczył bramkarza Niebieskich, który pośliznął się w polu karnym, a Giemza obronił głową z pustej bramki uderzenie Tymosławskiego. Koniec pierwszej połowy. Ruch prowadził 3:2. W drugiej połowie Niebiescy szaleją na całego, szczególnie popisową partię rozgrywał Ernest Wilimowski, który wprawiony graniem na lodzie (jako hokeista w Pogoni Katowice) czuł się na lodowym boisku jak przysłowiowa „ryba w wodzie”. Popularny „Ezi” strzela kolejne 3 bramki, szczególnie ta czwarta była niezwykłej urody. Można powiedzieć, że to bramka w stylu tego piłkarza, który uwielbiał doprowadzać do szału obrońców i bramkarzy drużyn przeciwnych. Prasa o niej napisała:

Wilimowski pokazuje teraz swoją świetną klasę. Otrzymuje na połowie boiska piłkę, mija pomoc, obronę i bramkarza, który pada mu pod nogi i spokojnie wbiega z piłką do bramki.

Do pustaka. Z uśmiechem na twarzy.

Mróz rozgrzał piłkarzy na końcówkę meczu. Po rzucie rożnym, po uderzeniu piłki głową swoją drugą bramkę strzelił Peterek. Dla
AKS-u bramki strzelają Marszel i Knas. Wynik byłby wyższy, ale Peterek nie strzelił karnego. Bramkarz AKS-u Mrugała nie pierwszy i nie ostatni raz obronił strzały wyborowego strzelca Ruchu z 11 metrów. Swoje szanse miał też Gerard Wodarz, ale wynik nie uległ już zmianie. Ostatecznie Ruch pokonuje AKS 7:4. Prasa podsumowała mecz i napisała: Mecz był ciekawy i szybki mimo dużego śniegu.

To było przyjemne niedzielne popołudnie. Trudno dociec, co było powodem sprzeczki, ale po meczu w pewnym momencie dochodzi do bójki pomiędzy sympatykami obu drużyn, która zakończyła to piękne niedzielne popołudnie. Zadowoleni, zmarznięci i niektórzy poobijani kibice mogli wrócić i ogrzać się w swoich domowych pieleszach. Dla Ruchu zapowiadał się dobry rok, zupełnie inaczej niż dzisiaj.

 

Autor: Grzegorz Joszko