Wszystkie wpisy, których autorem jest Damian

Ernest Wilimowski

Cześć 1

23 czerwca 1916 roku w Katowicach przyszedł na świat Ernst Otto Pradella, który od 1929 roku nosił nazwisko swojego ojczyma – Wilimowski.
Futbolowy geniusz Wilimowskiego bez Wodarza, Peterka, Urbana czy też Giemzy oraz nieco zapomnianych Badury i Zorzyckiego nie mógłby rozbłysnąć z taką mocą. Drużyna Ruchu stanowiła monolit, zespół, a jednocześnie zbiór wielkich indywidualności, które potrafiły współpracować ze sobą na murawie.
Pierwszy sezon ligowy (1934), w którym Wilimowski zagrał w ataku „Niebieskich”, zakończył się całkowitą dominacją zespołu z Wielkich Hajduk.
Przewaga siedmiu punktów mistrza nad drugim zespołem została poprawiona dopiero w 1948, aczkolwiek dodać należy, że w Lidze grało wtedy już czternaście zespołów, a nie jak w 1934 jedenaście. Imponująca forma drużyny została potwierdzona w trakcie wyjazdu do Niemiec, gdzie pokonano Bayern oraz VfB Stuttgart. Prasa zagraniczna, a zwłaszcza niemiecka, zaskoczona wynikami tychże spotkań, dostrzegła pojawienie się zespołu, który pretendował do miana najsilniejszego w tej części Europy. Przełożyło się to na ogrom propozycji rozgrywania spotkań towarzyskich, które napłynęły do Wielkich Hajduk. Niestety nie doszło wtedy do meczu, którego oczekiwała cała piłkarska Polska, czyli spotkania Ruch Wielkie Hajduki–Fußballclub Gelsenkirchen-Schalke 04 e.V.
Wilimowski był największą gwiazdą przedwojennej polskiej piłki nożnej. Trudno w tym jednym poście opisać wszystkie jego wybitne mecze reprezentacyjne, ligowe czy też towarzyskie. Warto podkreślić jednak, że w dniu dzisiejszym obchodzimy urodziny króla strzelców najwyższej klasy rozgrywkowej z lat 1934, 1936, 1938 oraz niedokończonych rozgrywek z 1939 roku. Geniusz futbolu i jeden z najlepszych piłkarzy w całej historii polskiej piłki nożnej.

Cześć 2

Nie spodziewaliśmy się, że post dotyczący Wilimowskiego wywołała tak ogromną ilość reakcji – wszelakich. Naszym celem było przypomnienie osiągnięć tego wybitnego piłkarza, gracza Ruchu Wielkie Hajduki, a następnie Ruchu Chorzów. Nigdzie w naszej wiadomości nie odnosiliśmy się do jego narodowości, tym kim się czuł, jakim językiem się posługiwał na co dzień, czy też jakie języki znał. Słowem nic nie napisałem o jego młodości oraz o czasach po 1 września 1939 roku. Jako autor niniejszego posta skupiłem się na wyczynach Eziego w Ruchu, a były one rekordowe. W 1934 roku Wilimowski strzelił 33 bramki, w 1935 jedynie 8 (konsekwencja kontuzji i późniejszej operacji), w 1936 – 18 bramek, w 1937 8 goli, w 1938 bramek 21 (większość opracowań wbrew źródłom błędnie nie przyznaje Wilimowskiemu tytułu króla strzelców za ten sezon). W 1939 roku Wilimowski w niedokończonym sezonie zdobywa 26 bramek. Część źródeł drugą bramkę w meczu z Polonią Warszawa z 2 lipca 1939 zamiast Emilowi Dziwiszowi przypisuje Wilimowskiemu, ale nawet bez niej 114 bramek jest wynikiem wybitnym.
Dla części czytelników wszystko to nie ma żadnego znaczenia, 4 bramki w meczu Polski z Brazylią czy rozbicie Węgrów w sierpniu 1939 w Warszawie i znoszenie Wilimowskiego na rękach z boiska przez publiczności nic nie znaczy. Nie ma absolutnie znaczenia jego geniusz piłkarski. Dla tych wszystkich liczy się tylko jedno słowo – zdrajca. Największy, najgorszy, okropny, pupilek Hitlera – większy od szmalcowników wydających Żydów nazistom, gorszy od ochotników w einsatzgruppen. Nie można go porównywać do tych, co pracowali w Urzędzie Bezpieczeństwa i wysługiwali się sowieckiej swołoczy mordującej polskich patriotów i wszystkich przeciwników nowej władzy – o nie. On był gorszy! On zasługuje na IX krąg piekła z „Boskiej Komedii”, bo Dante Alighieri, gdyby żył umieściłby go na pewno obok Judasza i Brutusa. Kogo? Wilimowskiego! No bo w czasie wojny grał w reprezentacji Niemiec! A to zbrodnia największa – gorsza od jakiegokolwiek morderstwa czy zbrodni.
Teraz merytorycznie. Ogromna ilość komentarzy, która pojawiła się pod omawianym postem jest ahistoryczna i sprzeczna z jakimikolwiek wiadomościami historycznym czy źródłowymi. Trolli i prowokatorów oraz głupców sobie daruję, ale część komentarzy wynika z braku wiedzy dotyczącej historii Górnego Śląska oraz samego Wilimowskiego. Nie jestem w stanie wyjaśnić wszystkich zawiłości życia Eziego. Odsyłam do książki Historia Ruchu Chorzów t. I część 3, która obejmuje lata 1934-1935, w której w sposób dość szczegółowy opisałem pochodzenie i młodość Wilimowskiego, a także wyjaśniłem sporo mitów, które narosło wokół tego zawodnika. Jeżeli ktoś nie chce kupować, można wybrać się do biblioteki i wypożyczyć – z własnych środków podarowaliśmy trochę egzemplarzy do pewnej ilości bibliotek w całym kraju. Sam mam jeszcze kilka sztuk, mogę podesłać, proszę napisać. A teraz przytoczę kilka pytań, które pojawiały się najczęściej w komentarzach i postaram się udzielić odpowiedzi.
Jakiej narodowości był Wilimowski?
Zanim odpowiem na to pytanie muszę wyjaśnić, że narodowość to nie jest to samo co obywatelstwo (zakres wiedzy o społeczeństwie z klasy VIII). Ernest w momencie urodzenia (1916) był obywatelem Niemiec, od 1922 przyjął polskie obywatelstwo. Od 1941 roku był również obywatelem III Rzeszy, a później Niemiec. Formalnie do śmierci był obywatelem Niemiec oraz Polski. Wilimowski w latach 30-stych wielokrotnie deklarował się jako Polak, co wynikało z nagonki warszawskich dziennikarzy na jego osobę. Zwłaszcza żurnalistów z Przeglądu Sportowego. Po wojnie określał się jako Ślązak.
W jakim języku mówił Wilimowski?
W młodości Ezi najczęściej posługiwał się językiem śląskim/ gwarą śląską (piszę tak, bo nie chcę robić tutaj gównoburzy czy śląski jest językiem, nie o tym jest ten post) oraz językiem niemieckim (nie wiemy w jakim stopniu), a także, zwłaszcza po rozpoczęciu nauki w szkole, językiem polskim literackim. Wilimowski, jak na warunki ówczesnej Polski był osobą świetnie wykształconą – znał bowiem także język francuski oraz łacinę.
Wilimowski podpisał Volkslistę, czyli był zdrajcą?
Wilimowski, tak jak 90 % mieszkańców przedwojennego województwa śląskiego został wpisany na niemiecką listę narodowościową. Dla ludzi, którzy urodzili się jako obywatele cesarskich Niemiec ten odsetek był jeszcze większy. Ludzie wpisywali się, bo inaczej trafili by to Auschwitz, bo namawiał do tego rząd polski na uchodźstwie w osobie generała Sikorskiego, biskup katowicki Adamski, czy prymas Polski. Dużo osób na Śląsku była wpisywana przez urzędnika i nawet o tym nie wiedziała jaką otrzymała kategorię.
Czy gra w piłkę mogła uratować przed wcieleniem do wojska niemieckiego?
Tak, ale do pewnego momentu i tylko graczy naprawdę wybitnych. Od 1942 do wojska niemieckiego trafili prawie wszyscy koledzy z Ruchu oraz innych śląskich drużyn. Paradoksalnie wyjazd ze Śląska, gra w PSV Chemnitz i służba w Policji za namową przedwojennego selekcjonera Polski Józefa Kałuży była dla Wilimowskiego szansą uniknięcia wojny i ocalenia.

Pozwolę sobie w tym miejscu umieścić fragment zakończenia I tomu Historii Ruchu Chorzów:
Piłkarze byli szantażowani przede wszystkim w zakładach pracy. Grasz i masz z czego żyć, pracując. Udział podoficera Wojska Polskiego, którym był Gerard Wodarz, w kampanii wrześniowej, kosztował go utratę pracy w hucie. Piłkarze byli zastraszani. Mieli wybór, czasami bardzo prosty – życie albo śmierć. Tego typu ocen nie można dokonywać ze współczesnej perspektywy. Nazywanie kogoś zdrajcą narodu bez poznania realiów funkcjonowania Górnego Śląska w trakcie okupacji zakrawa o ignorancję, by nie powiedzieć głupotę.
Kreowany po wojnie w narracji historycznej PRL-u jednolity obraz, zgodnie z którym Polacy masowo nie godzili się na współpracę z okupantami, okazał się przede wszystkim niezgodny z nowymi badaniami historycznymi. Codzienność okupacyjna w strefie sowieckiej w latach 1939–1941 wskutek polityki ZSRR sprzyjała podjęciu współpracy. Okupant starał się na zajętych terenach uzyskać dla swojej działalności polityczne poparcie, nie odrzucając ze względów narodowościowych udziału w aparacie władzy Polaków – czyli zupełnie inaczej aniżeli pod okupacją niemiecką. Tam wrogiem był „polski pan”, a więc teoretycznie nie każdy Polak. Część mieszkańców terenów tzw. zachodniej Białorusi czy też zachodniej Ukrainy podjęła się współpracy, czy to z przyczyn czysto ideologicznych, oportunizmu, pragmatyzmu, czy też na skutek zastraszania represjami.
Jeżeli Kazimierz Górski, Michał Matyas, Tadeusz Jedynak grywali po 1939 roku w radzieckich klubach i nie byli i nie są nazywani kolaborantami, to dlaczego tego określenia używano wobec piłkarzy Ruchu grających w niemieckich klubach? Brak znaku równości wynika oczywiście z powojennych losów Polski, która na prawie pół wieku znalazła się w sowieckiej strefie wpływów.
Nadzwyczaj skomplikowany splot okoliczności występujący na terenach wcielonych do III Rzeszy w latach 1939–1945, a zwłaszcza na terenie Górnego Śląska, był po wojnie trudny do zrozumienia dla Polaków, których losy wojenne związane były z Generalnym Gubernatorstwem. Uczestnictwo w życiu kulturalnym, społecznym, sportowym, a nawet chodzenie do kina było sprzeczne z zasadami opracowanymi przez organizacje konspiracyjne. Granie więc w rozgrywkach sportowych organizowanych przez władze niemieckie było całkowicie nieakceptowane przez Polaków z Generalnego Gubernatorstwa.
Skomplikowane uwarunkowania historyczne, które legły u podstaw nazywania kolaborantami piłkarzy Ruchu po II wojnie światowej, spowodowały, że ta niezwykle krzywdząca opinia żywa jest do dzisiaj wśród niektórych dziennikarzy, czy też opinii sportowej. Tragicznym przykładem niesprawiedliwej oceny przez lata była postać Ernesta Wilimowskiego, który ze względu na swoją wielkość miał zostać skazany na zapomnienie w powojennej Polsce.

Damian Sifczyk

Medale Komisji Edukacji Narodowej

W sobotę 14 października obchodzimy Dzień Nauczyciela, a właściwie Święto Edukacji Narodowej. Z tej okazji uczniowie składają swoim wychowawcom i ulubionym nauczycielom życzenia wyrażające podziękowanie za trud i serce włożone w pracę, a nieco starsi wspominają swoich pedagogów, których mieli okazję spotkać w swoim życiu. W tym dniu również dołączamy się do życzeń, a przy okazji chcielibyśmy poinformować, iż piątka autorów cyklu książek Historia Ruchu Chorzów została uhonorowana w dniu wczorajszym Medalem Komisji Edukacji Narodowej. Tomasz Buja, Andrzej Godoj, Grzegorz Joszko, Piotr Kowalik oraz Damian Sifczyk otrzymali powyższe odznaczenie za szczególne zasługi dla oświaty i wychowania. Wielkie gratulacje i życzymy dalszych kolejnych sukcesów.
PS. 12 listopada premiera IV części Historii Ruchu…, ale to już pewnie wiecie

Zrzutka

Do rąk czytelników pragniemy oddać czwartą, a zarazem ostatnią część I tomu Historii Ruchu, opisującą ostatnie 4 przedwojenne lata w dziejach klubu, okraszona pięknymi fotografiami, rycinami i dokumentami. Jest to kontynuacja serii o drużynie z Wielkich Hajduk (dziś dzielnica Chorzowa), która w 1933 roku zdobyła swój pierwszy tytuł mistrza Polski. Ruch z małej, niewiele znaczącej drużyny na mapie piłkarskiej, w ciągu piętnastu lat, stał się hegemonem krajowym, a nazwiska piłkarzy zapisały się na zawsze w annałach historii polskiej piłki nożnej. Wielkie Hajduki zaś stały się stolicą piłkarską Polski, do której zaczęły przyjeżdżać liczące się europejskie drużyny, chcące sprawdzić, ile wart jest śląski zespół.

Książka opowiada również o historii pierwszych gwiazd i legend klubu, zarówno tych na boisku, jak i poza nim. Prawie sześciuset stronicowa książka opisuje historię Ruchu z lat 1936-1939.

Na ten moment książka przechodzi ostatnie prace korektorskie i edytorskie. W ciągu najbliższych dni trafi do tzw. składu, po którym wyruszy gotowy projekt do drukarni. Nad książką pracował cały zespół historyków przez prawie dwa lata. Za naszą pracę nie bierzemy żadnego wynagrodzenia, a cały zysk ze sprzedaży książki przeznaczamy na rzecz Klubu Sportowego Ruch Chorzów.

Premiera książki zaplanowana jest na IV kw. 2023 roku.

Nie będziemy ukrywać, iż wydanie książki jest procesem niezwykle kosztowym. Spodziewane wydatki przy okazji publikacji obecnej części Historii Ruchu Chorzów zdecydowanie przekraczają planowany budżet otrzymany od Stowarzyszenia Wielki Ruch, dlatego zwracamy się do Państwa z prośbą o wsparcie. Będziemy wdzięczny za wszelką pomoc, aby historia najbardziej utytułowanego klubu piłkarskiego w Polsce miała możliwość ujrzenia światła dziennego.

Przygotowaliśmy propozycję podziękowania za wpłaty: 

Wpłata 100 zł i większa: – zamieszczenie imienia, bądź imienia i nazwiska lub pseudonimu na liście partnerów w specjalnym podziękowaniu umiejscowionym na końcu publikacji.

Wpłata 500 zł i większa: – zamieszczenie w wyróżniony sposób (np. większą czcionką) imienia, bądź imienia i nazwiska lub pseudonimu na liście partnerów w specjalnym podziękowaniu umiejscowionym na końcu publikacji oraz otrzymasz książkę wraz z dedykacją od autorów.

Autorzy zastrzegają sobie niepublikowanie wyrazów, które mogą być w jakikolwiek sposób obraźliwe. Potwierdzenie wpłaty wraz z informacją należy przesłać mailem na adres: damiansifczyk@historiaruchu.pl o następującej treści: „Wyrażam zgodę na umieszczenie następujących danych …………. w IV części Historii Ruchu”.

Link do zrzutki: dostępny tutaj 

0:1 do przerwy

88 lat temu Ruch Wielkie Hajduki zwyciężył w Monachium. Cały poniższy artykuł pochodzi z 3 części „Historii Ruchu”.

                Drużyna Ruchu wyjeżdża do Bawarji w ligowym składzie: Tatuś w bramce, w obronie Wadas, Kacy lub Rurański, w pomocy Dziwisz, Badura, Zorzycki, lub Panhirsz, w napadzie: Urban, Giemza, Peterek, Wilimowski, Wodarz, rez. Kubis. Kierownikiem ekspedycji Ruchu będzie p. Baranowski oraz członkowie zarządu: pp. Długi, Giemza i Supernok. Z ramienia Polskiego Zw. Dziennikarzy Sportowych Oddział śląski bierze udział w wyprawie red. Karaś („Polonią” i „Siedem Groszy”)[1]Należy dodać, że pojechali również rezerwowy bramkarz Krömer oraz nowy gracz „Niebieskich” Nowakowski oraz oczywiście trener Wieser[2].

Ekspedycja punktualnie o godzinie 14.30 wyjechała pociągiem z Wielkich Hajduk do Bytomia, z którego o 15.55 wyruszał kolejnym pociąg do Monachium. Przyjazd do stolicy Bawarii nastąpił 29 grudnia w godzinach porannych[3]. Najlepiej będzie zacytować bardzo dokładną relację z podróży oraz z samego meczu relacji redaktora Karasia:

Trudno wprost opisać, jak wielki ruch panował na dworcu w Wielkich Hajdukach w dniu 28 grudnia ub. roku, kiedy to o godz. 14,25 wyjeżdżała do Bawarji mistrzowska drużyna „Ruchu”, by zadość uczynić otrzymanemu zaproszeniu, celem rozegrania meczu w Monachjum przeciwko F. C. Bayern oraz V. f. B. Stuttgart. Ekspedycja Ślązaków liczyła 21 osób, a to: kierownika mgr. Baranowskiego, kierownika sekcji piłkarskiej Giemzy, skarbnika Długiego, „kibica” Supernioka, trenera Wisera, oraz graczy: Tatusia, Kacego, Rarańskiego, Dziwisza, Badury, Sorzyckiego, Urbana, Giemzy II, Peterka, Wilimowskiego, Wodarza, Kubisza, Kromera, Panchirscha i Nowakowskiego i wreszcie naszego sprawozdawcy red. Karasia. Ostatnie życzenia, powodzenia w Bawarji, złożyła ekspedycji delegacja dziennikarzy sportowych śląska z p. red. Mikułą na czele. W doskonałym humorze ekspedycja opuszcza Wielkie Hajduki. Szybko dostaliśmy się do Bytomia, gdzie, mając jeszcze godzinę czasu, zaopatrzyliśmy się w owoce itd. dla pokonania 18-godzinnej drogi do Monachjum. W wagonie pociągu pośpiesznego Bytom — Monachjum znaleźliśmy dobre pomieszczenie i ani się spostrzegliśmy, gdy pociąg nasz przejechał Gliwice. Śniegiem pokryte pola bielą się jeszcze tylko do Kędzierzyna. Tu mimo woli kilku z naszej ekspedycji przypomina sobie ciężkie boje, jakie staczano o każdy skrawek ziemi pod Kędzierzynem o wolność śląska przed 14 laty. Wszystko jeszcze tak samo. Mało co się zmieniło.

            Przechodzą poszczególne przedziały, widać, że większość członków ekspedycji „rżnie” już porządnego „szkata” , to też prawie bez uwagi przejeżdżamy przez Wrocław w kierunku do Drezna. Kiedy dotychczas większość podróżnych stanowiły osoby cywilne, to obecnie do wagonów pchają się liczni żołnierze Reichswehry. Na każdej stacji stanowią oni większy procent podróżnych. Z niecierpliwością dobrnęliśmy do Drezna. Z daleka rzuca się w oczy jasno oświetlony i iluminowany gmach dyrekcji fabryki papierosów „Sulima” , wykonany w stylu wschodn. architektury. Na peronie Drezna niebiesko-białe swetry piłkarzy „Ruchu” rzucają się odrazu w oczy i w okamgnieniu dokoła naszego wagonu zbierają się liczni ciekawi. Pierwszy nawiązuje z nami rozmowę jakiś potężny Bawarczyk i zapytuje o śnieg.

            Naturalnie odpowiedział mu odrazu, zawsze znajdujący się w humorze i przezwany w międzyczasie „burmistrzem”, Urban. Na dalsze pogawędki nie ma czasu, bo znów jedziemy dalej i zbliżamy się coraz bliżej Monachjum. Trzeba było jeszcze dobrych kilkanaście godzin, by spełniły się nasze marzenia i dopiero nad ranem od Regensburgu wyległo wszystko do okien, by ku ogólnemu rozczarowaniu stwierdzić, że okolice niczem się nie różnią od słynnych piasków i równim b. kongresówki.

            Nareszcie w Monachjum (godzina 8,05 rano). Wjeżdżamy do olbrzymiego holu. Spostrzeżono nas odrazu, bo jakżesz, hajduczanie zawarli znajomość z Bawarczykami w czasie ich pobytu w Wielkich Hajdukach. Witał bardzo serdecznie prezes F. C. Bayern dr. Ettinger z całym sztabem członków klubu. Znalazł się również i bramkarz Fing. Dowcipkowano co nie miara, a także w czasie spożywania śniadania, po zakwaterowaniu się w jednem z najbardziej nowoczesnych hoteli Monachjum „Stadt Wien”. W czasie śniadania witał nas dluższem przemówieniem dr. Ettinger i życzył nam na niedzielę powodzenia. W godzinach popołudniowych zwiedzono miasto, a pomiędzy innemi i „Braunes Haus”. Po spacerze przyjmował nas F. C. Bayern w jednej z olbrzymich sal browaru „Löwenbräu”, gdzie częstowano doskonałą litrówką piwa[4]. Naturalnie i tu znów wodził rej Urban , który w czasie spaceru zawarł znajomość z jednym z clownów-liliputów słynnego cyrku „Krone” .

W międzyczasie kierownictwo ekspedycji pp. Baranowski i Giemza złożyli wizytę generalnemu konsulowi Rzeczypospolitej Polskiej, ministrowi Lisiewiczowi który podejmował ich herbatką. Piłkarzy Ruchu zrewizytował w hotelu w czasie kolacji sekretarz generalny konsulatu, p. Przybylski , który opiekował się polską ekspedycją przez cały czas pobytu w Monachjum i Stuttgarcie. Doskonała kąpiel i masaż, jaki zrobił graczom trener drużyny Wieser, wyszła wszystkim na dobre.

W niedzielę w południe z pieśnią na ustach przybyliśmy autobusem do stadjonu F. C. Bayern. Pogoda doskonała, aczkolwiek boisko wskutek deszczu, jaki padał w dniu. poprzednim, było rozmokłe.

Gdy przybyliśmy do szatni, ogarnia nas wszystkich podniecenie, lecz gdy dowiadujemy się z ust kierownika drużyny p.” Giemzy, że drużyna gra w „byczym” składzie: Tatuś, Rurański, Kacy, Dziwisz, Badura, Sorzycki, Urban, Giemza, Peterek, Wilimowski, Wodarz, wiara w nasze siły nas nie opuściła.

Według wzrostu wybiega drużyna Ruchu na boisko. Gromkie trzykrotne „Cześć” ślązaków, witają Bawarczycy dlugotrwałemi oklaskami. Po chwili później idą Bawarczycy. Bez ceremonij powitalnych Wodarz dokonuje w towarzystwie sędziego i kapitana drużyny Bawarczyków Szneidra wyboru boiska. Ruch gra przeciwko wiatrowi i słońcu, a więc w warunkach mniej korzystnych od Bawarczyków. Grę rozpoczyna Ruch i przez 10 min. demonstruje ładną grę. Bawarczycy cofają się do defensywy i powtarza się znów ten sam obraz gry, co W meczu z Bawarczykami w Wielkich Hajdukach. Ślązacy, znając już taktykę gry Bawarczyków, przeszli do defenzywy, by umożliwić naszemu atakowi rozwinięcie się w polu przeciwnika. Taktyka taka okazała się doskonalą, bowiem Bawarczycy, trzymając się swego systemu gry defenzywnej, popsuli w ten sposób swe szyki, gdyż Ruch zmusił ich do gry ofenzywnej. W połowie pierwszej części gry Bawarczycy kilkukrotnie poważnie zagrażają bramce Ruchu i w 21 min. naskutek nastrzelonej ręki Dziwisza, sędzia dyktuje rzut karny. Wśród niesłychanego napięcia czekano na wykonanie rzutu, który w 99 procentach zwykle się udaje.

Piłka, ostro strzelona, leci płasko nad ziemią w prawy róg bramki. Na trybunach jakby zagrzmiało. Wszystko krzyczy „T…o…r” . Lecz Tatuś, bramkarz Ruchu, skokiem pantery odbija piłkę wzdłuż linji autowej w pole. Był to pierwszy wypadek, by doskonałemu strzelcowi Szneidrowi nie udało się strzelić bramki z karnego. Sytuacja, jaka wynikła po rzucie karnym, pobudza obie drużyny do jeszcze intensywniejszej gry. Ataki Bawarczyków są coprawda liczniejsze, a ton nadaje im doskonały kierownik ataku, Gaesler (pożyczony gracz z Freiburgu). Najgroźniejsza była lewa strona ataku, gdzie Simensreiter (blondyn, podobny do Szepana) ma szereg pięknych momentów. Wprost z brawurą pracowały jednak nasze lin je defenzywne, a bramkarz Tatuś miał tak doskonałe momenty, że raz poraz oklaskiwano jego brawurową grę. Z ataku naszego cofa się jedynie Giemza i dzięki jego pracowitości i z jego właśnie inicjatywy wychodzi szereg ataków. Nadzieje w powodzenie naszego ataku zawiodły, bowiem okazało się, że Giemza miał za ciasny but i na 10 minut przed przerwą wyrzuca oba buty poza obręb boiska, grając w skarpetkach. Giemza jakby odżył i miał wraz z Urbanem szereg dobrych momentów. Pilnuje ich jednak dobrze doskonały obrońca Heitkampf. Pod koniec przerwy Polacy znów są w ofenzywie. Prawie, że w ostatniej minucie przed przerwą piłkę otrzymuje Giemza, biegnie z nią na prawem łączniku, oddaje daleko ponad głowami do Wilimowskiego i już zdawało się, że Wilimowski strzeli goala. Widzi jednak, że Peterek stoi na lepszej pozycji przed bramką Finga i ostrem strzałem pasuje do Peterka. Piłka wsunięta do bramki z odległości 8 m. Polacy prowadzą 1:0 i cieszą się niebywałym sukcesem.

Uśmiechnięta drużyna Ruchu wybiega do szatni. Przy wejściu oblega ją moc kibiców, domagając się autografu. Po przerwie Ruch rozpoczął grać defenzywnie, podobnie jak to czynili Bawarczycy na meczu w Wielkich Hajdukach. Giemza przeszedł do pomocy i siłą rzeczy więcej z gry mieli Bawarczycy. Szereg ich zagrań likwiduje nasza obrona, dokąd potrafili się jedynie przedrzeć. Wyprowadziło to z równowagi Bawarczyków do tego stopnia, że „potracili oni głowy” i napotykając na skuteczny opór Polaków, załamali się we wszystkich prawie linjach. Ruch zerwał się od razu do ataku i tylko dzięki brawurowej obronie bramkarza Finga, Polacy nie mogli wykorzystać szeregu dogodnych momentów do zdobycia bramki. W dodatku nasze linje defensywne do tego stopnia uniemożliwiły przedarcie się napadowi Bawarczyków, że już na przedpolu nie stanowił on groźnych przeciwników dla Ruchu. W dodatku z niebywalem powodzeniem bronił bramki Polaków Tatuś. W meczu tym wyróżniła się cała drużyna i trzeba zaznaczyć, że wygrała ona to spotkanie dzięki doskonałej taktyce, polegającej na tem, by przyciągnąć drużynę bawarską do ofensywy i by umożliwić naszemu atakowi należyte rozwinięcie się. Trochę słabiej wypadła gra Sorzyckiego, natomiast Tatuś, Kacy, Ruranski, Dziwisz, Giemza i Wilimowski byli najlepsi. U Bawarczyków wyróżnił się w na ladzie Gaesler, w pomocy nowonabyty gracz Knap, a w obronie również nowonabyty gracz Bader, który przewyższał Hcitkatnpfa o całą klasę. Trochę stronniczo ustosunkował się do Polaków sędzia Thalmajer. Podyktował on rzut karny zbyt pohopnie i w szeregu wypadkach wydawał orzeczenia, krzywdzące Ruch. Przy zejściu drużyny Ruchu z boiska publiczność zgotowała jej owacje[5].

Przy opuszczaniu boiska F. C. Bayern, na ulicach miasta gracze Ruchu spotykali się z wielką sympatją Bawarczyków. Przed hotelem gromadziły się tłumy ciekawych. W międzyczasie przesłano już drogą telefoniczną sprawozdanie z meczu do Polski, bowiem na wynik meczu czekał przedewszystkiem śląski świat sportowy. O godz. 18 przyjmowano całą ekspedycję Ruchu na kolacji, wydanej przez F. C. Bayern. O godz. 19 drużyna Ruchu i kierownictwo przyjęte zostało w wielkiej Sali „Künstlerhausu”. Na honorowych miejscach zasiedli: przedstawiciel komisarza sportowego Rzeszy niemieckiej Tschainora von Osten, prof. Schneider, przedstawiciel burmistrza miasta Monachium dr. Fideliora, radca miejski Reinikler, konsul polski, minister Lesiewicz i inni. W przyjęciu wzięto udział około 1.000 osób.

Drużynę polską przywitał w serdecznych słowach dr. Ettinger, który na końcu swego przemówienia wniósł toast na cześć prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej oraz marszałka Polski, poczem odegrano hymn polski. Za przyjęcie podziękował w imieniu drużyny Ruchu oraz obecnego ministra konsula Monachium dr. Lesiewicza mgr. Baranowski i na końcu wzniósł toast na cześć kanclerza Rzeszy. Cała drużyna Ruchu obdarowana została orginalnemi kubkam i do piwa z napisem „F. C. Bayern Ruchowi”. Następnie drużyna polska odśpiewała na cześć gospodarzy swoją pieśń klubową. Dalszą część wieczoru zapełnił szereg występów artystycznych w wykonaniu artystów tamtejszego teatru. O godz. 23 drużyna polska, żegnana niezwykle żywiołowo, opuściła salę „Künstlerhausu”.

Radościom z okazji zwycięstwa naturalnie nie było końca, ślązacy musieli je należycie „oblać”, tem bardziej, że piwo monachijskie dobrze im smakowało. Nic też dziwnego, że mimo usilnych próśb kierownictwa, szereg najbardziej zapalonych wyłamało się i na swój sposób obchodził zwycięstwo. W poniedziałek rano nie obeszło się naturalnie bez kataru.

O godz. 13, żegnana serdecznie przez dr. Ettingera, drużyna Ruchu opuściła Monachjum[6],

[1] „Siedem Groszy” 29.12.1934, wyd. DEGC, nr 355, s. 7.

[2] „Nowy Czas” 30.12.1934, nr 308, s. 8.

[3] „Polska Zachodnia” 24 i 25 i 26.12.1934, nr 353, s. 7.

[4] Według jednej relacji rodzinnej jednego z piłkarzy zawodnicy zostali zostawieni sami w piwnicach browaru, gdzie mieli sposobność kosztowania bez umiaru napojów tam się znajdujących. Nie można wykluczyć celowości takiego działania.

[5] „Siedem Groszy” 7.1.1935, wyd. DE, nr 7, s. 6.

[6] „Siedem Groszy” 8.1.1935, wyd. DE, nr 8, s. 7.

Jerzy Szczygielski

Została garstka świadków historii, którzy mieli okazję oglądać Wilimowskiego na boisku. Jeszcze mniej żyje osób, które miały sposobność przeprowadzić wywiad z Ezim. Jedną z nich jest wspaniały polski dziennikarz, korespondent sportowy i autor książek – Jerzy Szczygielski, który w 1995 roku miał sposobność przez kilka godzin rozmawiać z Wilimowskim. Spotkać się z Panem Jerzym już samo w sobie nie należało do zadań prostych. Ostatecznie stanęło na tym, iż Pan Szczygielski w czerwcu będzie w Polsce, a konkretnie w… Świnoujściu. Nie było wyboru, w końcu Świnoujście niedaleko od naszego kochanego Górnego Śląska jest.

Dla mnie osobiście spotkanie z Jerzym Szczygielskim było dużym przeżyciem. Ogromna wiedza i wspaniała pamięć człowieka, który o spotkaniu z Ernestem Wilimowskim opowiadał tak, jakby odbyło się ono ledwie kilka dni wcześniej.

Tak. To długa i zarazem ciekawa historia. Wszystko wydarzyło się w 1995 roku, dokładnie 20 czerwca. Ale to była wizyta. Część wstępna, czyli dwuletnia prośba o znalezienie się, dotarcie do Państwa Wilimowskich była bardzo, bardzo trudna. Moje telefony, moje prośby, listy nie chwytały i nie zdawały prawda, nie dawały żadnego rezultatu. Wszak Pani Wilimowska chyba nie chciała nikogo gościć…

– to  jedynie wstęp do wspaniałego, prawie godzinnego wywiadu, którego miałem przyjemność przeprowadzić. Pan Szczygielski cytował słowa samego Wilimowskiego. Przedstawił również wiele pamiątek i zdjęć z tego spotkania.

To był wybitny piłkarz i wybitny człowiek, a jak go poznałem, to jeszcze…, to jakaś powiedzmy sympatia dla niego, jeszcze stuprocentowo wzrosła i do Pani Wilimowskiej. Każdy mówił – Oni są niedostępni, zamurowani w tych Niemczech. To są rzeczy nieprawdziwe. To byli zwykli ludzie, którzy z sympatią Nas przyjęli, z sympatią nas pożegnali. Z sympatią telefonowaliśmy do siebie. […]

 O mitach i informacjach nieprawdziwych, które narosło wokół osoby Wilimowskiego wiele padło w trakcie tej rozmowy. Wiele kwestii zostało wyjaśnionych. Dlatego też dla nas historyków powyższy wywiad jest bezcenny. Stanowi świadectwo prawdy o Ezim. Początkowo chcieliśmy opublikować całość w formie audio w urodziny Wilimowskiego. Uznaliśmy jednak, że ten materiał zasługuje na to, żeby był zaprezentowany w miejscu godnym, a takim bez wątpienia będzie seria książek o Historii Ruchu, choć oczywiście najbardziej godnym byłoby Muzeum Ruchu Chorzów.

Jedną z pięknych rzeczy było usłyszeć prawdziwy głos Ernesta Wilimowskiego, i o tym gdzie grał, i o tym, że Brazylii w 1938 roku strzelił 4 bramki.

Poniżej prezentujemy jedno ze zdjęć ze zbiorów Jerzego Szczygielskiego, który wykonał w trakcie wywiadu z Wilimowskim w 1995 roku. To jedno z ostatnich zdjęć Eziego wykonanych przed jego śmiercią.

Od Lewej Jerzy Szczygielski, po prawej Państwo Wilimowscy. Karlsruhe 1995. Zbiory Jerzego Szczygielskiego.     

Pod sam koniec wywiadu Jerzy Szczygielski powiedział:

Chciałbym jak mi siły pomogą, bo już troszkę podupadłem sprawnościowo. Chciałbym wybrać się do Karlsruhe, na cmentarzu odwiedzić mogiłę Pana Wilimowskiego…

Myślę, że to nie będzie ostatnie nasze spotkanie ze wspaniałym człowiekiem, jakim jest Pan Jerzy. W tym miejscu chciałbym mu bardzo serdecznie podziękować za zaufanie oraz wspaniałą lekcję historii i dziennikarstwa.

Autor: Damian Sifczyk